Rozdział VII

308 24 2
                                    

Choć najprawdopodobniej mijały godziny za godzinami, ja dalej siedziałem w wielkiej bibliotece. Nie było przy mnie Victora, a w zamian tylko książki, które swoim zapachem wprawiały mnie w przyjemne samopoczucie. Jednak mimo tego, że kochałem książki jak i samo bycie pomiędzy nimi, to kilkugodzinne czytanie, stawało się wyczerpujące dla moich oczu, co było dla mnie nieznośne.

Z cichym odgłosem, zamknąłem książkę i położyłem na stole, przecierając później zmęczone oczy. Tylko gdy je przymknąłem, poczułem jak boląc mnie domagają się regeneracji. Tak więc wygodnie oparłem się o kanapę i westchnąłem, próbując jakoś w pełni odpocząć. Gdy nie miałem zajęcia, a moje myśli nie były niczym już zainteresowane, wtedy to zaczęły one podążać w najróżniejszych kierunkach.

Pierwsze co to pojawiło się wspomnienie dzisiejszego snu który był dziwnie realny. Byłem znów na tej samej łące, jednak tym razem odbierałem otoczenie jakby dwa razy lepiej. Słyszałem łagodny i radosny śpiew przeróżnych ptaków, a na skórze czułem dokładnie ciepło słonecznych promieni. Dzięki temu przez cały sen delektowałem się tym wspaniałym uczuciem, które dawało mi słońce i miły powiew wiatru. Oprócz tego, mogłem cieszyć swój wzrok piękną jabłonią, która zaczęła kwitnąć, tworząc biały, przecudny welon na jej koronie. W tamtej chwili na prawdę czułem się spokojny i bezpieczny.

Trwałem tak w miłych wspomnieniach, gdy nagle wyrwało mnie z nich ciche pukanie, po którym szybkim krokiem wszedł Victor. Od razu zauważyłem jak jego zazwyczaj rozpuszczone włosy, dziś były spięte w luźny kucyk z tyłu, dzięki czemu jego twarz była odkryta i bardziej widoczna. Z zaskoczeniem spostrzegłem, że zdawał się on strasznie zaniepokojony.

- Wszystko w porządku? - Spytał ze zmartwieniem na wstępie i kucnął tuż przede mną.

- Tak, dlaczego pytasz?- Zdziwiłem się i ująłem go za dłoń, namawiając by usiadł obok mnie.

- Nie wychodzisz stąd od obiadu. - Powiedział patrząc się na mnie swoimi niebieskimi oczami. - Myślałem, że się coś stało.

- Przepraszam, po prostu się zaczytałem i straciłem rachubę czasu. - Uśmiechnąłem się przepraszająco. - Co powiesz na to by wyjść na dwór? - Spytałem spoglądając w kierunku okna.

- Za chwilę będzie robić się ciemno. - Stwierdził. - Poza tym wieczorem robi się zimniej. Zmarzniesz.

- Trudno. Jeszcze jakieś dwie czy trzy godziny do zmierzchu. No chodź! - Wstałem, złapałem mocno bestię za rękę i z całej siły pociągnąłem do siebie. To było pewne, że nie uniósłbym go nawet odrobinę, ale i tak próbowałem. Wyglądałem za pewne jak nieznośne dziecko, bo po bibliotece roznosił się jego cichy śmiech. Jednak w końcu po kilku próbach, Bestia wstała z lekkim ociąganiem, co niezwykle mnie ucieszyło.

- - - - -

Nie minęło dużo czasu, a wraz z Victorem byliśmy na dworzu, spacerując po zaśnieżonych ścieżkach. Jednak prócz towarzystwa Bestii, miałem także Jurijego i Otabeka, którzy dołączyli do naszej wyprawy. Szli oni przed nami, a Gepard cały czas coś żywo opodal Wilkowi, na co ten tylko od czasu do czasu kiwał głową i przytakiwał. Ja natomiast z Victorem nic nie rozmawialiśmy, poprostu szliśmy obok siebie w komfortowej ciszy i najwyraźniej nam obydwóm to pasowało. Uważałem, że na prawdę w porządku było pobyć we wspólnym milczeniu.

Jednak jak zwykle ten spokój został przerwany, ponieważ w pewnym momencie wpadłem na genialny aczkolwiek ryzykowny pomysł. Chcąc wcielić go w życie, cofnąłem się trochę do tyłu i szybko schyliłem się by w pośpiechu uformować małą kulkę. Zamachnąłem się mocno i śnieżka poleciała wprost w kierunku Bestii. Niestety, gdy ta miała się już obić o jego ubranie, siwowłosy gwałtownie się odsunął, przez co śnieg nie trafił w oczekiwany cel. Zamarłem, gdy kulka zamiast w Victora, wycelowała w Jurijego i rozbiła się na jego pyszczku.

|| Piękny i Bestia || Victuuri ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz