Rozdział 13

261 10 7
                                    


Roger POV

Rodzice Briana przyjechali na czas. Przez chwilę w przedpokoju zrobił się tłok bo oni wchodząc witali się, tym czasem Fred, Deacy i Veronica zbierali się do wyjścia również wymieniając z nimi parę zdań.

- A jak tam się panu, panie Mercury wiedzie? Mówiłem mojemu synowi żeby wcześniej wziął cię do zespołu ale nie chciał słuchać.

- Gdzie jest Carrey? Chce ją zobaczyć. Brian, skąd pomysł na to imię? Przez telefon nie zdążyliśmy porozmawiać...

- Mamo, mówiłem, że pomoc póki co nam nie potrzebna, Veronica doskonale opanowała sytuację i powiedziała nam co i jak.

- Już na początku sierpnia wyjeżdżamy żeby dalej pracować nad albumem. Mam w planach świetny projekt tylko nie wiem czy wypali.

- No dalej John, zbieraj się... A spokojnie, ja zawsze chętnie pomogę.

Takie rozmowy było właśnie słychać. Ja stałem w drzwiach z rękami na biodrach czekając aż ferajna wyjdzie a rodzice Briana wejdą do środka.

Moi pewnie są już w drodze. No nic, pokażemy rodzicom Carrey, porozmawiamy chwilę, muszą w końcu zobaczyć mieszkanie po remoncie, wcześnej byli w nim raz.

W międzyczasie moi rodzice pewnie zdąrzą przyjechać i wtedy wszyscy usiądziemy do stołu.

Tak naprawdę większość z naszej kolacji zawdzięczamy Veronice. Myślałem, że będzie trzeba się przecież nauczyć samemu gotować.

Brian coś już wspominał o jakichś przepisach wegetariańskich, mówił, że będzie próbował coś zrobić w kuchni także może jemu to narazie zostawię.

Minęło dziesięć minut, potem piętnaście, dwadzieścia. Nie dało się już przeciągać tego wszystkiego.

Rodzice Briana, podobnie jak moi nie byli od samego początku przychylni co do naszego związku ani co do stylu życia jaki wybraliśmy.

I jedni i drudzy myśleli, że znajdziemy sobie żony, będziemy mieć dzieci i stałą pracę, ja miałem być dentystą.

Ale teraz kiedy zobaczyli, że praca w zespole daje nam dużo radości i da się z niej wyżyć, że jesteśmy szczęśliwi razem, mamy mieszkanie i dziecko, mają coraz to bardziej pozytywne nastawienie. Mama Briana była zadowolona jak nigdy gdy daliśmy jej Carrey na ręce. Później wzięliśmy ją do jej łóżeczka, które narazie stoi w salonie bo tak jest nam najwygodniej i zasnęła także postanowiliśmy jej nie budzić. Przynajmniej mieliśmy spokój. Wreszcie usiedliśmy do stołu dziwiąc się, że moi, zawsze punktualni rodzice jeszcze nie dotarli.

Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Wstałem żeby otworzyć i rzeczywiście byli to moi rodzice.

Wyglądali na zmęczonych.

- Cześć, coś się stało? - zapytałem patrząc na nich.

- Cześć Roger - przywitała się moja mama - Samochód nam się zepsuł, twój tata i ja musieliśmy pieszo szukać mechanika. Jak nas tylko odholowali wzięliśmy taksówkę i tu przyjechaliśmy. Samochód możemy odebrać dopiero jutro - mówiła rozdrażnionym głosem.

- Nie przejmujcie się, przecież możecie tu przenocować, naprawdę szkoda nerwów, nic się nie stało. A propo samochodów, teraz miło spędzimy czas przy kolacji ale najpierw zobaczycie Carrey.

- A więc stąd to imię - zamruczał mój tata.

Moi rodzice przywitali się ze wszystkimi i stanęli nad Carrey. Cieszyli się, że mają wnuczkę.

Cała kolacja też minęła przyjemnie. Jeszcze w zeszłym roku, na samym początku mojego związku z Brianem nigdy bym nie przypuszczał, że w tak szybkim tempie możemy mieć dziecko, mieszkanie, że popularność Queen będzie tak szybko rosła.

Tak samo nie mogliśmy nawet przypuszczać, że nasi rodzice tak to zaakceptują, i że dogadają się też między sobą jak teściowie.

- A o jakim projekcie mówił Mercury kiedy wychodził? - zapytał tata Briana.

- Długo by opowiadać - odparł Bri popijając szklankę soku.

- Chodzi o to, że Fred ma już ten projekt ułożony w głowie. Bez przerwy widzimy go z notatnikami z księgowości pana Bomiego Bulsary, w których zapisuje wszystkie pomysły na piosenkę. Napisał już kiedyś The Cowboy Song jeszcze w Ealing z niejakim Chrisem Smithem. Mówi, że było to coś podobnego ale w jego nowym dziele jako łącznika, zamiast użyć tak jak wtedy A Day in the Life Beatlesów chce nagrać jak on to mówi ,,parodię opery''.

- I tak nic z tego nie rozumiem.

- Ta, my też.

- Nie kpijcie sobie z pana Bulsary, może jeszcze czasem jego piosenka okaże się wielkim hitem! - zaśmiała się moja mama.

- Haha, napewno - Bri podzielił jej ironię - ale... Nie Bulsara a Mercury.

- I nie chcemy was poprawiać - dodałem - ale on jest... hmm... wyczulony na tym punkcie.

- No rozumiem.

Naprawdę miło minęło nam te kilka godzin, aż zbyt szybko. Carrey cały czas spała mimo głośnego śmiechu pana Harolda Maya i starć w rozmowie między moją a Briana mamą.

W końcu państwo May wyszli, ja zabrałem się za zmywanie naczyń, atmosfera zrobiła się mniej oficjalna i nie było już tak sztywno jak na początku.

Słyszałem z kuchni jak Bri rozmawia z moimi rodzicami.

- Słuchaj Brian, za wami napewno kilka ciężkich dni, dużo emocji...

- Zgadza się.

- To bardzo miło z waszej strony, że chcecie nas przenocować, a co byście powiedzieli gdybyśmy zaopiekowali się Carrey kiedy tu jesteśmy? Możecie wyjść z Rogerem się trochę rozerwać, może chcecie iść spać do hotelu i spędzić trochę czasu sam na sam. Jutro ze spokojem wrócicie i wtedy my weźmiemy taksówkę i wyjedziemy bo musimy jeszcze odebrać samochód.

- Byłoby... super jeśli to nie kłopot. Carrey jest jeszcze mała...

- Nie ma sprawy - moja mama zaśmiała się znów.

Mnie ten pomysł bardzo się podobał. Tak jak postanowiliśmy tak wyjechaliśmy do hotelu.

- Jaka tu cisza - powiedziałem gdy tylko weszliśmy do naszego pokoju.

- Aż miło, nie? Ale teraz mimo tego ile mamy do roboty czuję się naprawdę spełniony.

- Tak, ja też. Ale jeszcze bardziej spełniony będę kiedy dojdziemy do większej sławy.

- Rog, lepiej żyć chwilą! Carpe Diem! A powiedzmy, że nie dojdziemy do wielkiej sławy. Będziesz rozczarowany. A jeśli przeciwnie, dojdziemy cały czas będziesz chciał więcej i więcej. I w końcu przeminie szczytowy czas naszej popularności. Może to będzie za dziesięć, może za dwadzieścia lat. I może wtedy poczujesz się spełniony ale po co ci to będzie? Będziesz mógł usiąść w fotelu i powiedzieć osiągnąłem to co chciałem. I nawet jeśli da ci to pewien rodzaj satysfakcji uświadomisz sobie, że trzeba było żyć chwilą, że to były najlepsze lata. Że teraz pozostały ci tylko wspomnienia. Ciesz się dopóki żyjesz właśnie w tych ,,wspomnieniach'' kiedyś dałbyś za to wszystko żeby wrócić do dnia, w którym jesteś teraz. Więc ciesz się tym.

- Może i masz rację, Bri. Ale zrozum mnie, cały czas denerwuję się tym, że wszystko co robimy może pójść na marne.

- Rozumiem cię doskonale. Też tak mam. Ale nie myśl o tym teraz.

Spojrzałem na niego. Myślałem, że zdobędzie się teraz na jakąś puentę.

- Roger... Rog... Roggie... Nie myśl o tym teraz, kiedy indziej będziesz się zamartwiał to ci nie ucieknie - powiedział biorąc mnie w objęcia - a teraz może dokończymy to co zaczęliśmy przed kolacją?

Nie dostał z mojej strony odpowiedzi, jedynie długi pocałunek. I tak nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się na łóżku.

- Pokój napewno jest zamknięty? - wyszeptał.

- Tak, sam zakluczyłem - odpowiedziałem szybko.

Brian był już tylko w bokserkach.

I zapowiadała się fajna noc.

Maylor - Love Of My Life - tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz