*Dwa tygodnie później*
Od trzynastu dni błądzę po zakątkach lasu, próbując znaleźć wyjście. Po kilku dniach spędzonych tutaj spostrzegłam, że padłam ofiarą hipnozy jakiegoś leśnego licha, które wyjątkowo uparcie trwało przy swoim. Czasami zjawiało się blisko mnie, żeby pośmiać się z mojej niedoli, a czasem zwyczajnie obserwowało moje życie z daleka.
Nawet jako mag nie mam dość siły, żeby złamać zaklęcie tego stworzenia, dlatego jedynym sposobem, żeby się z niego uwolnić jest je dopaść i zabić.
Przez czar, jakie na mnie rzuciło nie jestem w stanie znaleźć drogi do żadnego miejsca, do jakiego chciałabym się dostać. Nie mówię tutaj już o samym wyjściu, ale nawet o zwykłym stawie, czy jaskini.
Z uwagi na tą dość okropną sytuację byłam zmuszona trochę dostosować się do życia tutaj. Przez brak dostępu do środków czystości i ciepłej wody jestem cała brudna i potargana. Zlepione włosy postanowiłam ściąć sobie mieczem do ramion, żeby mi nie przeszkadzały. Zimne noce spędzam na krzykach i płaczu, a dnie na błądzeniu między drzewami. Czuję się teraz jak jakieś dziecko lasu wychowywane przez wilki z dala od cywilizacji. Nawet moim ostatnim normalniejszym posiłkiem była jakaś wiewiórka, którą złapałam przy potoku. Była ohydna, nie polecam.
Dzisiaj jednak udało mi się opracować pułapkę na to przeklęte licho, dlatego gdy znów pojawi się, żeby ponowić zaklęcie, zostanie złapane w moje, którego na szczęście nie uda mu się złamać. W taki też sposób z samego rana usłyszałam przeraźliwe wycie małej istoty, złapanej w bańkę z mojej mocy.
Podeszłam do niej usatysfakcjonowana tym widokiem. Licho leśne było małym stworzeniem o długich nogach i rękach oraz nieproporcjonalnie dużej głowie. Potrafiło przemieszczać się kilometry na sekundę w obrębie lasu i hipnotyzować turystów w taki sposób, że nie byli nawet zdolni powiedzieć, gdzie stali trzy kroki temu. Szczerze mówiąc w tamtym momencie nie było mi nawet żal, gdy pozbawiałam go życia. Zasłużyło po tych dwóch tygodniach.
Poczułam nagle, jak z mojego umysłu schodzi dziwna mgła, która przysłaniała moje zmysły orientacji. Rozejrzałam się dookoła i uradowana zaczęłam rozpoznawać otoczenie. Zauważyłam najwyższą wieże zamku, wystającą wśród koron drzew. Była tak blisko, że z tej perspektywy wydawała się, jakby była na wyciągnięcie ręki. Ruszyłam szczęśliwa w jego stronę.
Gdy będąc mała pierwszy raz ujrzałam zamek królewski pierwsze, o czym pomyślałam było to, że wygląda jak korona ze słomek. Dalej, gdy byłam już trochę starsza przypominał mi wielkie złote organy kościelne. Teraz mam w nosie to, co mi przypomina, najważniejsze jest to, że mam szanse na niego patrzeć.
Lekko włócząc nogami weszłam na tereny ogrodu. Mimo zmęczenia i bólu czułam się, jakbym trafiła do nieba. Miecz, który podczas wędrówki po lesie zabrałam jakiemuś trupowi obijał się teraz o kamienną na ścieżce.
Nagle usłyszałam kroki po mojej lewej. Spojrzałam się szybko w tamtą stronę obawiając się, że ktoś weźmie mnie tutaj za dzikiego intruza, którym w pewnym sensie teraz byłam.
Zza rogu wyszła Diana, trzymając w rękach koszyk, do którego zbierała kawałki rosnącej bawełny. Spojrzała się na mnie i z szoku upuściła koszyk na ziemię.
- Tak, wiem. Ta krew na policzku podkreśla kolor moich oczu. - zaśmiałam się.
Podbiegła do mnie szybko, jednak zanim mnie przytuliła zatrzymała się.
- Śmierdzisz. - posłała mi jakiś grymas, który szybko zastąpiła zatroskanym uśmiechem. - Co się z tobą stało? Gdzie się podziewałaś? Wszyscy myśleli, że uciekłaś z Asgardu, po tym jak król powiedział ci kim naprawdę jest... - przerwałam jej.
CZYTASZ
Złoty Sen |Loki|
FanficMieliście kiedyś taką sytuację, że w kompletnie głupi sposób poznaliście osobę, która okazała się dla was druhem, z którym nawet ciemności wydawały się mniej straszne? Kogoś, kto stał się wam tak bliski, że patrząc na to wydarzenie wydaje się, jakby...