Rozdział 9

594 31 3
                                    

Amelia

Gdy podczas lunchu zadzwoniła Megan, do głowy by mi nie przyszło że może być blisko nas. Na tyle blisko żeby wiedzieć jakiego koloru mam sukienkę, jednak nie to mnie przeraziło najbardziej. Zrobiła to jej groźba. Co jeśli uda się jej skrzywdzić któreś z nas? Co jeśli ucierpi któreś z dzieci? Krzywdy Arii czy Alexa nie byłabym w stanie znieść. Widziałam ją raz w życiu o dla dobra jej dziecka odeszłam od człowieka którego kochałam, jednak ona odwdzięczyła się cholernym sms-em który odebrał mojej córce ojca na dwa lata. Staram się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenia dla jej haniebnych wyskoków jednak takowe nie pojawiają się. Zastanawia mnie skąd się bierze tak ogromne zepsucie w niej, jest jak nadgnity owoc. Można się przez taki pochorować, tak samo relacja z nią może pozbawić nas zdrowia a nawet i życia. Całe spotkanie z Panem Rssem nie mogłam się skupić, jeśli nawaliłam mogę się założyć że Bob mnie wywali, jest to nasz dotychczas najlepsze klient jakiego mieliśmy, chyba ze Marco podejmie współpracę z nami wtedy on będzie nosił miano najlepszego klienta. Jednak w dniu dzisiejszym nie liczy się dla mnie nic po za zapewnieniem sobie i Arii bezpieczeństwa. Kim, przecież jest jeszcze Kim o której też muszę myśleć.

Właśnie wróciłam do domu, nigdzie nie wchodziłam po spotkaniu chociaż miałam w planie zakupy przed urodzinami córki, będą musiały poczekać. Aria i Kim siedzą w salonie i układają drewniane puzzle oczywiście z motywem zwierząt. Gdy maleńka mnie zauważa rusza biegiem do mnie krzycząc szczęśliwym głosikiem

- Mama!

Biorę ją w ramiona i przytulam z całej siły do siebie, teraz gdy jestem przy niej z większą siłą uderza we mnie zagrożenie jakim jest Megan. Kim od razu zauważa że jest coś nie tak, jednak daję jej znać że porozmawiamy później. Dzwonek do drzwi przerywa mi tulenie córeczki, stawiam ją na podłodze i idę otworzyć. Licząc na to że przyszedł Marco aby porozmawiać otwieram drzwi nie patrząc komu i to mój błąd. Staję twarzą w twarz z byłą żoną Marco i paraliżuje mnie strach. Udaje mi się szybko otrząsnąć i patrzę na nią z całą nagromadzoną nienawiścią jaka we mnie siedzi.

- Czego tu chcesz?! - syczę przez zaciśnięte zęby, na co one prostują bólem.

- Czego? Zemsty! Zapłaty! Sprawiedliwości!

- Nie ten adres, ja nie jestem ci nic winna także żegnam. Opuść moją posesję zanim wezwę policję.

- Wszystko twoja wina! Po cholerę wracałaś do jego życia! Był mój, jego pieniądze były moje a ty masz swoje ale mało ci, musiałaś wrócić! Zabiję ciebie i tego twojego bachora. - zaczęła się do mnie zbliżać - on cię nie kocha, gdyby kochał byłby tu a nie zajmował się autem.

- Wynoś się z mojej posesji inaczej pożałujesz, zbliż się do mojego dziecka a nie obejrzysz się a będziesz kopać sobie grób.

Nim się orientuję co się dzieje a rzuca się na mnie z nożem w ręce, ból przeszywa mi ramię ale udaje mi się ją odepchnąć z taką siłą że spada ze schodów prowadzących do domu. Szybko zamykam za sobą drzwi na każdy możliwy zamek i wchodzę do środka, szybkim krokiem idę do drzwi prowadzących na taras, je także zamykam.  Całe szczęście Kim nie ma w salonie z Arią, więc jest szansa że małą ominęło oglądanie sceny ataku. Drżącymi dłońmi chwytam telefon i dzwonię na policję a później do Marco. Niestety nie odbiera, próbuję jeszcze raz i znowu nic gdy dzwonek do drzwi ponownie się odzywa stoję sparaliżowana, mimo że dzwoni non stop nie podchodzę do drzwi dopiero gdy słyszę za nich właśnie Marco nogi same mnie prowadzą w ich kierunku.

- Mel to ja, otwórz.

Otwieram mu drzwi, gdy jego wzrok pada na zakrwawiony rękaw sukienki z jego twarzy odpływa cały kolor, a szczęki się zaciskają. Wchodzi do domu, zamyka drzwi i prowadzi mnie do salonu. Sadza mnie na sofie.

- Muszę obejrzeć ranę, dasz radę iść ze mną do łazienki? - Pyta mnie spokojnym głosem jakby się bał że mnie wystraszy.

- Muszę sprawdzić gdzie jest Aria i Kim. - odpowiadam mu ponieważ dociera do mnie że cisza w domu jest zbyt upiorna.
- Pierwsze drzwi po prawej do góry to pokój Arii, sprawdź czy są tam, proszę.

Dłużej nie daję rady zaczynam płakać, łzy same płyną bez mojego pozwolenia, nie zapraszane przeze mnie. Marco wbiega po dwa stopnie na piętro, słyszę jak otwiera drzwi pokoju córki. Po chwili wraca schodząc ciszej.

- Zasnęły obie w pokoju pełnym słoni.- oznajmia Marco cichym głosem.- Chodź musimy obejrzeć ramię.

Idę z nim pokazując mu gdzie się znajduje łazienka. Dopiero gdy jesteśmy zamknięci w łazience pyta mnie.

- Megan tu była? -przytakuje mu tylko głową - to twoja krew jest przy schodach?

Krew? Czyżbym tak mocno ją pchnęła że w skutek tego się zraniła?

- Nie, ja ją odepchnęłam na tyle mocno że spadła ze schodów, zatrzasnęłam drzwi zamknęłam na wszystkie zamki i nawet nie wiem czy była ranna. Ale uciekła czyli słabo dostała.

- Opowiedz mi co się stało dobrze.

Opowiadam mu a on w tym czasie staje za mną i odpina mi suknię, zsuwa ją ze mnie tak aby móc obejrzeć ramię które nadal krwawi mocno. Spoglądam również na moją ranę i na widok jaki zostaję robi mi się słabo. Nie myślałam że tak głęboko wbiła nóż. Rana jest głęboka i długa. Widok krwi sprawia że zaczynają mi mięknąć nogi, czuję że zaraz upadnę Marco zdaje się to wyczuć chwyta ręcznik i owija nim ramię, tamując tym krwawienie. Uśmiecha się do mnie dobrodusznie, ale widzę że nie jest w nastroju do śmiechu.

- Nadal nie lubisz widoku krwi. Chodź usiądziesz, zadzwonię po braci jeśli pożyczysz mi telefon, mój został w domu. Zabiorą Kim i Arię do mojego domu, tam będą bezpieczne a my pojedziemy do szpitala, koniecznie musi to obejrzeć lekarz.

Podaję mu telefon który leży na stoliku tuż przy sofie, Słucham jak rozmawia chyba z jednym z braci, gdy kończy połączenie dzwonek do drzwi odzywa się po raz kolejny. Marco otwiera je i wpuszcza do środka policję. Wyglądają jakby się znali.

- Dzień dobry detektyw Johs Scott i detektyw Filip Scott. Dotarliśmy najszybciej jak mogliśmy. Może nam pani powiedzieć co tu zaszło czy najpierw chce pani udać się do szpitala, widzę że została pani ranna.

Teraz zauważam że siedzę z opuszczoną sukienką mając na sobie zakrwawiony niegdyś biały stanik z koronki. Chciałabym się zakryć ale nic nie mam pod ręką, po krótkiej chwili okrywa mnie marynarka Marco którą miał na sobie. Wtulam się w nią i jego zapach obecny na niej uspokaja mnie i dodaje mi sił.

Opowiadam im całe zajście, nie pomijam żadnego momentu. Detektywi słuchają uważnie i robią notatki, zadają dodatkowe pytania aż detektyw Johs odzywa się spokojnym i profesjonalnym tonem.

- Zna pani napastniczkę więc dużo nam to pomogło, gdyby się pani coś przypomniało proszę do mnie dzwonić o każdej porze, gdy tylko my coś ustalimy również będziemy państwa informować. Jako że obie sprawy się łączą połączymy je w jedną i będziemy robić wszystko aby jak najszybciej ta kobieta trafiła do aresztu.- nie rozumiem jakie dwie sprawy, jednak nie jest mi dane zapytać ponieważ detektywi się żegnają i opuszczają mój dom. Gdy oni wychodzą razem z Marco który ich odprowadzał do salonu wchodzą dwaj niemalże identyczni młodzi mężczyźni. Są bardzo podobni do brata, dobrze zbudowani tak jak i on, niemalże tak samo wysocy a jeszcze przecież rosną.

- To moi bracia Adamo i Mateo, a to jest Amelia.
Przedstawia nas sobie, chłopacy uśmiechającą się do mnie po czym patrzą z niedowierzaniem na brata. Adamo się odzywa do brata, myśląc że robi to cicho.

- Takiej lasce dałeś odejść żeby ożenić się z tą maszkarą Meg? - mimo iż starał się mówić cicho i tak usłyszałam. Nie powiem że nie połechtalo to mojego ego bo bym skłamała jednak ważniejsze rzeczy mamy na głowie niż cieszenie się pochlebstwami.

♡♡♡
Oto kolejny rozdział...

O zachodzie słońca.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz