chapter thirty

3.3K 146 57
                                    

Wyszłam na balkon, gdzie tyłem do mnie stał Matczak, opierający się łokciami o barierkę i palił papierosa.
Chwyciłam paczkę szlugów, leżącą na małym stoliku, ale była pusta. Jak wychodziłam, to jeszcze była niezaczęta.

— Zajebiście. — skomentowałam, a on zerknął moją stronę.

— Kazali ci przyjechać? — prychnął, a ja wyciągnęłam iqosa.

— Skoro mówiłeś, że nie będziesz im nic mówić, bo nie są mną, to co mieli zrobić? — uniosłam brwi, a on wzruszył ramionami.

Przesunęłam jedno krzesło w jego stronę, a następnie postawiłam drugie na przeciwko i na nim usiadłam. Dłonią wskazałam, żeby brunet też zajął miejsce, co leniwie zrobił, chwilę po tym, jak dopalił papierosa.

— Mów. — poleciłam.

— Mogę szlugi? — zapytał, a ja uniosłam brwi. — Zawsze masz.

— To, że mam nie znaczy, że dostaniesz. — wywróciłam oczami. — Dowiem się o co chodzi czy nie?

— Nie.

Powiedział z obojętna miną, patrząc mi w oczy. Chwilę prowadziliśmy bitwę na wzrok, aż w końcu moja złość osiągnęła tak wysoki poziom, że z impetem wstałam z krzesła.

— Jesteś takim bachorem, Michał. — skomentowałam i weszłam do środka, gdzie nastała grobowa cisza, a następnie przeszłam przez salon, czując na sobie wzrok każdego.
Podeszłam do drzwi i zaczęłam zakładać buty.

— Co się stało? — podszedł do mnie Szczepan, gdy chciałam już wychodzić.

— Nic. — zbyłam go, ale sama wzdrygnęłam się na swój oschły ton. — Przepraszam. Jestem zła.

— No, rozumiem, ale czemu? — dopytał. — Możemy wyjść na zewnątrz.

Pokiwałam głową i już po chwili siedzieliśmy na betonowych schodkach, przed wejściem do klatki.
Westchnęłam ciężko i zaciągnęłam się iqosem.

— Chodzi o to, że nie po to przyjechałam tu z drugiego końca miasta i przerwałam spotkanie cała zestresowana, że coś mu się stało, żeby miał wyjebane. — wypaliłam w końcu, a brunet wpatrywał się w swoje buty. — Może i zrobiłam coś źle, ale to on nie chce rozmawiać. Jestem zmęczona, jadę do domu.

— Pogadam z nim. — odezwał się Szczepański, a ja wzruszyłam ramionami. Mój uber podjechał, więc wstałam i otrzepałam spodnie,
po czym pożegnałam się z chłopakiem.

Zawsze, jak się wkurwiłam, to chciało mi się płakać.

do Antoni: wracam do domu, jestem zła i zmęczona, ale michał cały

Zablokowałam ekran i oparłam głowę o szybę, wpatrując się w widok za oknem. No i udawałam, że gram w teledysku.

Weszłam do mieszkania i przebrałam się w jakąś dużą koszulkę, a następnie zrobiłam kawę. Nie chciałam myśleć, więc usiadłam przy dużej sztaludze i chwyciłam farby.

Czynność przerwał mi dzwonek do drzwi, więc zdziwiona zerknęłam na zegarek. Była pierwsza w nocy.
Wstałam i niepewnie spojrzałam przez wizjer, aby z jeszcze większym zaskoczeniem, przekręcić zamek. Wpatrywałam się w chłopaka, stojącego przede mną z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.

— Myślałaś, że pójdziesz spać ze złym humorem? — szatyn uniósł brwi, a następnie pomachał dłonią, w której trzymał wino. — Idziemy nad Wisłę albo gdziekolwiek.

— Malowałam... — zaczęłam. — Wchodź, muszę trochę się ogarnąć.

Zaprosiłam go gestem ręki, a później sama ruszyłam do salonu. Chwyciłam kubek ze stołu i dopiłam kawę, a następnie ruszyłam do swojego pokoju, skąd wzięłam dużą bluzę i zarzuciłam na siebie.
Wyszłam z pomieszczenia i zastałam tam Antka, oglądającego moje obrazy.

— Ada, jestem pod wrażeniem. Moja znajoma urządza wystawy, mogę do niej zagadać. — odezwał się, a ja zmarszczyłam brwi.

— Co? Serio?

— Czemu nie? — wzruszył ramionami. — Masz talent.

Posłałam mu uśmiech i zaczęłam zbierać farby.

— Możemy iść. — poinformowałam go i wyszliśmy na zewnątrz.

Był środek nocy, ale Warszawa nigdy nie śpi.

— Mam wyrzuty sumienia, że tam pojechałam. — powiedziałam i upiłam łyka wina, a Antoni spojrzał na mnie niezrozumiale. — Nie powinnam za nim biegać.

— Martwiłaś się. — skomentował, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. — Jesteś dobrym człowiekiem, Ada.

umrzemy wolni | MATA Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz