Rozdział 5- Dzień 6

4.6K 267 18
                                    

Przez kolejne parę godzin Lestrang'owie opowiadali mi o pierwszej wojnie czarodziejów. Dowiedziałem się więcej zarówno o stronie Czarnego Pana jak i tej Dumbledora. Muszę przyznać, że jak na sprzymierzeńców Voldemorta okazali się być oni naprawdę dobrym towarzystwem do rozmów. 
Po dłuższym namyśle, uznałem, że dam Dumbledore'owi i jego zakonowi jeszcze tydzień nim kompletnie stracę nadzieję.

Z tego co wiem, minęło już sześć dni, odkąd wrzucono mnie do tego piekła. Dni można było liczyć tylko ze wzgląd na podawane posiłki. Dwa razy dziennie dostawaliśmy rozgotowaną, wodnistą kaszę bez smaku. Do każdego posiłku dodawana była również szklanka cholernie słonej wody. Za każdym razem, zastanawiałem się czy przypadkiem nie pobierają jej z morza otaczającego więzienie. Chociaż bardziej prawdopodobne jest, że zwyczajnie czarują ją jakimś zaklęciem, by jeszcze bardziej obrzydzić nam pobyt tutaj. 
Z zamyślenia wyrwał mnie Rudolphus.

- Harry?
- Słucham.
- Myślałem ostatnio i... Po imionach czarownic i czarodziejów, można łatwo rozpoznać, czy są oni czystej krwi, lub nawet półkrwi. Mają oni bardziej wyszukane imiona. Tak więc... Skąd wiesz, że nazywasz się "Harry"? 
- Właściwie, to nie wiem. Od dziecka tak na mnie mówiono, więc uznałem, że tak już jest - odrzekłem po chwili zastanowienia.
- W takim razie prawdopodobne jest, że to nie jest twoje imię. Patrząc na twoich przodków, skłaniałbym się ku opcji "Harrison" .
- Naprawdę, nie wiem. Nigdy nie widziałem swojego drzewa genologicznego, więc to mogą być zwykłe przypuszczenia - powiedziałam, zawiedziony faktem, że nigdy nie dostałem możliwości sprawdzenia tego.
- Sprawdzimy to, kiedy nasz Pan wyciągnie nas z Azkabanu! - krzyknęła Balla, która najwyraźniej cały czas przysłuchiwała się rozmowie.
- Twój, Pan - powiedziałem wzdychając.
- Jak wolisz, Potter - odpowiedziała urażona. 

Rozmowa zakończyła się i każdy, wraz ze mną, wrócił do wcześniejszych czynności. Po chwili rozmyślania, uznałem, że pójdę w ślady Rabastiana i położę się spać.

Obudziłem się na w samą porę na obiad, o ile można było tak to nazwać. Kleik jak zwykle był obrzydliwy, a woda znowu była słona. Z westchnieniem zacząłem jeść, myśląc nad tym czy nie łatwiej będzie porzucić nadzieję i przyjąć do siebie, że zostanę tu już do końca życia.

~~339

Wsadzony do celi ||Tomarry||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz