Rozdział IX

65 3 0
                                        


Grudzień, dwa dni przed Bożym Narodzeniem

Hermiona w pośpiechu wrzucała do walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Była już bardzo spóźniona, od kwadransa powinna stać na dole i czekać na transport. Wszystko jak na złość nie znajdowało się tam, gdzie powinno.

- Bill – jęknęła w myślach.

Ostatni miesiąc był koszmarem dla niej i Williama. Chociaż znali się tyle lat, miała wrażenie, jakby byli dla siebie nieznajomymi. Cały czas próbowali ułożyć swoje życie na nowo, po tym jak zostali zobligowani do zamieszkania razem w Luksorze.

Jeszcze kilka miesięcy temu poproszona o charakterystykę Billa Weasleya nie miała by problemu: uczynny, szarmancki, uprzejmy, z błyskotliwym poczuciem humoru. Same superlatywy w gruncie rzeczy. Do tej pory Bill kojarzył jej się z najbardziej cierpliwą osobą, jaką poznała w życiu. Uosobienie wszystkich zalet i zawadiacki uśmiech.

- Jak ja bardzo się myliłam... - To zdanie pojawiało się w jej głowie ostatnio zdecydowanie za często.

Ich relacja nie wpasowywała się w żadną znaną jej definicję. Byli małżeństwem, które żyło obok siebie. Byli parą, którą tak naprawdę stanowiło dwoje zupełnie obcych ludzi. Miała nawet wrażenie, że w całej tej sytuacji, ich wspaniała przyjaźń się zgubiła. Nie, oni przestali być przyjaciółmi w momencie złożenia przysięgi małżeńskiej.

Zawsze uważała, że może liczyć na najstarszego Weasleya, nie ważne co się wydarzy. Jednak jej wyobrażenie legło w gruzach. Bill zmienił się nie do poznania po wszystkich wydarzeniach, jakie ich spotkały.

Właściwie nie mogła mu mieć tego za złe, jednak w głębi duszy czuła rozpaczliwą złość. Złość, która od kilku miesięcy narastała i nie miała się jak uzewnętrznić. Bezsilność, złość, gniew. Wszystkie te negatywne uczucia rosły w każdym z nich, ale ani jedno, ani drugie nie podjęło rozmowy.

Oba miesiące wypełnione były ciszą i zdawkowymi zdaniami. Ze sobą, ale obok siebie.

Praca dla Gringotta w Luksorze była ciężką harówką. Nie mieli za dużo czasu na głębokie rozmyślania, bona wykopaliskach spędzali dziennie po dwanaście godzin. Po powrocie do mieszkania jedli co popadnie, myli się i szli spać.

Dzień w dzień to samo. Jedynie niedziela stanowiła moment wytchnienia, który najczęściej poświęcali na sen. Bill najczęściej znikał na całe dnie, a Hermiona czytała książki, które pomagały jej w codziennych obowiązkach.

Kilka razy wybrała się samotnie do centrum Luksoru, ale nie sprawiło jej to żadnej radości. Musiała znaleźć strój na święta w Norze i zbliżający się nieuchronnie ślub swojej najlepszej przyjaciółki.

W głębi rynku znalazła niewielki sklep z odświętnymi szatami i sukienkami. Fasony zdecydowanie nie pochodziły z najnowszych kolekcji, ale ona nigdy nie należała do wybrednych osób.

Kupiła dwie sukienki – jedną na każdą okazję. Pierwsza uszyta została z jedwabiu, w kolorze głębokiego wina. Druga, strojniejsza, w kolorze dojrzałej brzoskwini, z wykończeniem z koronki.

I tej chwili nie była w stanie ich zlokalizować, bo William musiał je wczoraj przełożyć.

- Accio – powiedziała i szczęśliwie obie zguby się znalazły.

- Hermiono! – Usłyszała mocno zdenerwowany męski głos dochodzący z dołu.

To był Bill, który z niecierpliwością czekała na nią.

- Już idę! – Odkrzyknęła z gniewem w głosie. Chciała się na spokojnie spakować wczoraj, ale wrócili po północy z wykopalisk. Przed samym końcem trafili na bardzo silną klątwę, która musiała zostać zdjęta przed ich wyjazdem. Jak tylko udało im się wrócić do mieszkania, usnęła na łóżku jak tylko przyłożyła głowę – w brudnych szatach, bez kolacji.

Obudziła się jakieś dwadzieścia minut temu tylko dlatego, że jej mąż kończył pakować siebie.

Zdecydowanie ten poranek nie należał do najszczęśliwszych.

Hermiona była pewna, że połowa potrzebnych rzeczy została, gdy zbiegała po schodach w pośpiechu.

Na dole stała już grupka, która czekała na Świstoklika do Anglii. Gdy tylko podeszła, powitali ją z dziwnym spojrzeniem.

Początkowo nie wiedziała o co chodzi, ale jak spojrzała w dół na szatę ogarnęło ją zażenowanie.

Z tego wszystkiego nie zdążyła się nawet przebrać i wyglądała jak kocmołuch. Poczerwieniała ze wstydu, ale stwierdziła, że ignorancja będzie najlepszym wyjściem.

- Czy są już wszyscy? – Jeden z postawnych czarodziei z innej ekspedycji zapytał. Po wyraźnej zgodzie stary but przeniósł ich do Doliny Godryka.

________________________________________________________________________



W Dolinie Godryka Hermiona uświadomiła sobie jak bardzo jest nieprzygotowana. Temperatura w Anglii spadła kilka stopni poniżej zera, a samą Dolinę otuliła cienka warstwa śniegu.

Momentalnie poczuła jak chłód wkrada się pod cienką, lnianą szatę i zaczęła się mimowolnie trząść.

Bill już chciał się aportować do Nory, gdy zobaczył jak Hermiona stoi i się trzęsie. Jego żona wyglądała jak kłębek nieszczęść – skołtunione włosy, ogorzała twarz, brudna, cienka szata. Westchnął i zdjął swój płaszcz. Podszedł i nakrył ją.

- Otul się szczelnie. Nie możesz pokazać się Molly w takim wydaniu, bo zejdzie na zawał.

Hermiona chciała początkowo odmówić, ale Bill miał rację. Pozbyła się więc nadmiaru dumy i nie oponowała, jak ją przykrywał płaszczem. Od razu było jej cieplej, więc mimowolnie owinęła się jeszcze ciaśniej. Do jej nosa dostał się męski zapach, który dobrze znała.

- Chodźmy. – Bill delikatnie popchnął ją do przodu. – Wszyscy na nas czekają w Norze.

________________________________________________________________________

Nora pachniała zbliżającymi się świętami – świeżym igliwiem, wysoką jodłą, pierniczkami i ciastem imbirowym.

Wszystko to uderzyło przybyłą dwójkę, która swój ostatni miesiąc spędziła na pustyni.

Hermiona poczuła iskierkę nadziei, że może jednak nie wszystko jest tak beznadziejne, jak jej się wydawało.

NakazaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz