Rozdział 9

353 14 54
                                    

Byłam ponownie nad tym samym jeziorem, w tym samym stanie, Utah. Usiadłam na tym samym molo, tym razem sama. Zaczęłam wpatrywać się w taflę wody. Była taka idealna, pojedyncze fale, równomiernie rozprowadzały się po jeziorze. Kilka gałęzi pływało bezpańsko przy brzegu. Woda delikatnie muskała mnie w stopy, tworząc coraz to nowe fale. Przyjemne uczucie. Tafla wody ukazywała moje lustrzane odbicie, które było rujnowane. W pewnym momencie poczułam na sobie czyiś dotyk. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się...tata? Co on tu robi? On żyje? Mężczyzna usiadł po mojej prawej i spojrzał mi głęboko w oczy.

Macy- T-tata?

Uśmiechnął się i pogłaskał mnie po włosach, jak kiedyś. Złapałam go za rękę, a on wzdechnął uśmiechnięty.

Tata- Cześć kochanie.

Macy- Co tu robisz?- zapytałam zdziwiona, jednak uśmiech nie schodził mi z twarzy.

Tata- Wszystko w porządku, nie martw się. Chodzi o Jane. Wysłała ci paczkę, jest w niej list pożegnalny. Zachorowała, nie ma siły na chemię ani leczenie, chce się poddać. Ona nie ma nic, rodziny, znajomych. Po mojej śmierci zamknęła się w domu. Ona chcę już odejść, nie wytrzymuje już. Przyjmij tą paczkę, proszę cię.

Macy- D-dobrze.

Tata- Nie bój się mnie.- uśmiechnął się i zaczesał moje włosy za ucho.

Tata- Otwórz się.- złapał mnie za rękę.

Po wypowiedzeniu tych słów zaniknął we mgle, która zebrała się w między czasie.

Macy- Na co mam się otworzyć?- powiedziałam zdezorientowana rozglądając się wokół jeziora, tym samym stając na równe nogi.

Macy- Tato?- ponownie się rozejrzałam.

Macy- TATO?- krzyknęłam zdesperowana.

Zaczęłam coraz głośniej wołać tatę, bezskutecznie. Mój oddech zaczął przyspieszać, a pogoda zmieniła się diametralnie, zrobiło się szaro, ciemno. Zaczął padać deszcz, a moje ubrania zaczynały moknąć, jakaś biała, szpitalna sukienka, która miałam na sobie, zamiast moknąć wodą, oblewała się czerwoną cieczą, jakby krwią. Z wody wyłoniły się przerażające ręce. Zaczęłam przed nimi uciekać. Chciałam zejść z molo, ale jakaś niewyjaśnialna siła zablokowała mi przejście, ręce były coraz bliżej, a ja opierałam się jak najmocniej o niewidzialną blokadę. W końcu złapały mnie za kostki. Wywołało to u mnie odruch wymiotny, ale nic nie zdąrzyłam zrobić, pociągnęły mnie, a ja szurając po deskach wleciałam z krzykiem do wody. Byłam w czarnej cieczy, nie wyglądającej jak woda. Moja sukienka była już cała we krwi, rozejrzałam się wokół siebie. Niczego nie było, tylko ja i czarne, nieskończenie wielkie pomieszczenie. Zaczęłam coś krzyczeć, ale echo odbijało każdy, nawet najcichszy szept, oddech. Zaczęłam krzyczeć, bałam się. Co tu się dzieje, dlaczego tata mnie tak straszy?

Po przynajmniej kilku godzinach krzyku i siedzeniu w próżni, zabrakło mi sił. Moim oczom ponownie ukazał się tata. Był smutny, stał prosto przede mną.

Tata- Przepraszam.- pociągnął mnie za rękę.

O co chodzi? Przed czym mam się otworzyć? Za co przeprasza? Pociągnął mnie gdzieś, przenieśliśmy się do jakby realnego świata. Moim oczom ukazał się żywy tata...? Jakiś facet rozmawiał z moim ojcem. Razem z tatą-duchem? obserwowaliśmy poczynania mężczyzn. Jeden z nich, nieco wyższy wyciągnął nóż. Zaczął nim grozić mojemu ojcu. Lekko wkurzony zwyzywał ojca. Pod wpływem chwili rozciął mu brzuch. Tata osunął się po ścianie i zemdlał...

Kiedyś będzie lepiej... Fanfik Nexe i ewronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz