Na matmie oczywiście jak zwykle nic nie rozumiałam. Zamiast więc bezsensownie gapić się na tablicę i udawać, że cokolwiek ogarniam, grałam z Sarą w statki. Obie uważamy, że nie można marnować czasu na słuchanie na lekcjach.
W klasach jeden-trzy podstawówki wszystko było zdecydowanie łatwiejsze. Wtedy działanie ,,3-5" było zupełnie bez sensu, bo nie istniały dla nas liczby ujemne. Ale nie chcę się zagłębiać w te cyferki, bo mózg mi się przegrzeje.
Z geografią właściwie jest podobnie. Nie rozumiem, do czego w życiu przyda mi się fakt, że po jednej stronie góry pada więcej deszczu, niż po drugiej. Albo na przykład coś z innej beczki. Kiedyś przygnębienie było po prostu złym humorem, teraz zwala się wszystko na niskie ciśnienie atmosferyczne. Myślę, że o pewnych rzeczach zwyczajnie lepiej nie wiedzieć.
Snułabym dalej mój wewnętrzny monolog, ale przeszkodził mi dzwonek. Na następnej lekcji był sprawdzian z muzyki. I to również jest jedna z rzeczy, których nie mogę pojąć. Sprawdzian z m u z y k i ?! Brak mi słów.
Jedyną pozytywną rzeczą (a raczej osobą) w tej sytuacji jest nasz nauczyciel. Nie zwraca uwagi, że większość osób na testach ma otwarte podręczniki. Po prostu rozdaje sprawdziany i przez resztę lekcji zajmuje się swoimi sprawami. Mi to odpowiada.
Tym razem jednk było ciekawiej. Gdy pod koniec lekcji nauczyciel oznajmił, że czas oddawać sprawdziany, jeden chłopak przyznał się, że sprawdzianu nie dostał. Zapamiętam to sobie na przyszłość.