Jeśli Prima Aprilis można awansować na miano święta, to jest ono moim ulubionym. Głównie dlatego, że mogę wtedy bezkarnie wkręcać naiwnych ludzi.
Rano udało mi się wkręcić mojego tatę, że samochód mu się pali. Niestety pod wpływem paniki trochę za szybko wybiegł z mieszkania i nie usłyszał, jak krzyczę prima aprilis... Pocieszające w tej sytuacji było jedynie to, że dzięki mnie miał poranną dawkę sprintu- dziesięć pięter na dół i z powrotem, w niecałe cztery minuty. Oczywiście nie docenił, że przejmuję się jego zdrowiem! Ludzie są jednak niewdzięczni..
Niestety, ten piękny poranek zepsuła szkoła. Najchętniej zostałabym w domu i poudawała, że nie istnieję, ale Siła Wyższa w ramach zemsty za płonący samochód skutecznie mi to udaremniła. Uznałam, że muszę przynajmniej wykorzystać ten dzień.
Po drodze spotkałam Eliota. Ostatnimi czasy drażni mnie jego neonowa, oczojebna czapka, tak więc powiedziałam, że ma na niej pająka. Dla niewtajemniczonych: Eliot ma arachnofobię, czy coś w tym stylu i boi się pająków w stopniu ekstremalnym. Każde wspomnienie o tych jakże uroczych stworzeniach grozi zejściem mojego kumpla na zawał. Jego reakcja była lepsza, niż mogłabym się spodziewać, mianowicie chwycił z trawnika gałąź i zaczął się nią okładać po twarzy, krzycząc cienkim głosikem niecenzuralne słowa.
Prima aprilis powiedziałam dopiero wtedy, gdy przechodzący obok ludzie zaczęli zwracać na nas uwagę. Chwilę potrwało, zanim dotarło do niego, że zrobiłam z niego idiotę. Wtedy również zaczął krzyczeć niecenzuralne słowa, z tą różnicą, że wtedy pod moim adresem. A minę miał, jakby chciał odrąbać mi głowę siekierą.
Gdy dotarliśmy do szkoły, pierwsze co zrobiłam, to zaczęłąm rozglądać się za kolejną ofiarą. Sara odpadła. Po pierwsze: nie była idiotką, po drugie: była świadoma obecnej daty, po trzecie: znała mnie zbyt dobrze, żeby nie przewidzieć moich zamiarów. W tej sytuacji nie byłabym sobą, gdybym na ofiarę nie wybrała Lalusia. Niestety, mimo incydentu z krzesłem i śrubkami nadal miał do mnie słabość i chętnie wysłuchał wszystkiego, co miałam mu do powiedzenia.
Oznajmiłam mu, że znienawidzony przez całą naszą klasę nauczyciel WOS-u odchodzi. Cieszył się jakby dostał na urodziny piłę łańcuchową (jak psychol), a wyglądał, jakby Red Bull dodał mu skrzydeł. Na początku ostatniej lekcji krzyknął, że stawia całej klasie pizzę. Cóż, w takiej sytuacji trochę głupio byłoby powiedzieć prima aprilis...