Dzień Nauczyciela

991 123 16
                                    

Nadchodzi taki dzień w roku, kiedy to musimy zawiesić działalność uprzykrzającą życie nawet wobec najbardziej znienawidzonych nauczycieli. Nadchodzi bowiem Dzień Edukacji Narodowej.

W naszej szkole ten dzień rozpoczyna się od wielkich licytacji co do tego, kto ma wręczyć prezent i złożyć życzenia danemu nauczycielowi. I tu pojawia się słowo ZALEŻY. Są różni nauczyciele. Weźmy na przykład naszą nauczycielkę biologii.

Jej lekcje ciągną się jak guma arbuzowo- miętowa z naszego sklepiku, a ilekroć patrzę na zegarek, mam wrażenie, że czas stanął w miejscu.

Postawę programową to ona umie wytłumaczyć w równym stopniu co moja ośmioletnia kuzynka. Chociaż nie, nasza pani nie tłumaczy. Zwykle każe nam przeczytać temat, a potem z szatańskim uśmiechem zaprasza do tablicy, żeby, jak to mawia- "zadać kilka pytań". Na ocenę rzecz jasna.

Pod koniec lekcji zadaje nam symboliczne cztery strony pracy domowej, a co jakiś czas każe nam przygotować się na "krótki quiz", oczywiście również na ocenę.

Większość osób ma u niej mocne dwa lub trzy z minusem, nieliczni załapują się na cztery, to też wręczenie prezentu z okazji dnia nauczyciela jest idealną okazją by opinię leniwego bachora zamienić na opinię grzecznego ucznia. Dość oczywistą rzeczą było, że każdy marzył o takiej okazji.

I tu niezbędne są wyjaśnienia co do prezentów, które przygotowaliśmy dla nauczycieli. Nasza klasa gardzi schematycznymi czekoladkami, tak więc w tym roku kupiliśmy ananasy. Tak, ananasy. Z wielkimi, czerwonymi kokardami.

Jedyną wadą takiego upominku jest to wykluczenie możliwości, że jakiś wielkoduszny nauczyciel zechce się podzielić, jak to bywa w przypadku czekoladek. No ale cóż, oryginalność wymaga poświęceń.

Tradycyjnie, ustalenia co do tego, kto wręcza prezent, stały się nieważne tuż po dzwonku. Każdy bowiem chciał dyskretnie podejść do przodu by dać do zrozumienia, że ma większy wkład w życzenia. Skończyło się na tym, że wszyscy zaczęli wyrywać sobie nawzajem ananasa. Tak, wiem jak to brzmi.

Na angielskim sytuacja wyglada nieco inaczej. Jako, że grupy składają się z ludzi z wszystkich równoległych klas- nauczyciele dostają prezenty razy trzy. W dziewiędziesięciu procentach czekoladki.

Zaraz po zajęciu miejsc, uskuteczniliśmy odwieczną strategię robienia min biednych, głodnych dzieci, wymownie dając do zrozumienia nauczycielowi, że podzielenie się czekoladkami to bardzo dobry pomysł. Zawsze działa.

Przedostatnią lekcją była wychowawcza z naszą panią. Teoretycznie, wychowawcy dostają więcej niż zwykli nauczyciele, ale w naszym przypadku jest to zupełnie nieuzasadnione. Nasza wycha jest najbardziej niezorganizowaną osobą, jaką dane mi było kiedykolwiek spotkać, a do tego widzimy ją dokładnie raz w tygodniu. Mimo to, oprócz ananasa, mieliśmy dla niej kartę podarunkową do jakiejś sieciówki. Ja się pytam- za co?!

A jednak zawsze coś musi pójść nie tak, chociaż w tym przypadku- ku mojej nieopisanej radości.

Okazało się, że karta podarunkowa nie przetrwała podróży w jednej torbie z ananasami. Tylko kto przy zdrowych zmysłach wrzuca kartę podarunkową do torby pełnej ananasów? Laluś.

No i jak ja mam go nienawidzić?

Postanowiłam, że mu pomogę. Doradziłam, żebyśmy dla wychowawczyni dali dwa ananasy z kokardą, a dla pana z geografii kokardę bez ananasa (zawsze to jakaś alternatywa). Tak też zrobiliśmy.

Pozostało nam tylko upajać się satysfakcją na widok rozczarowania na twarzy naszej pani i nauczyciela geografii.

Lekcja na dziś: Nie wrzucajcie kart podarunkowych do toreb z ananasami.

Dziennik OxOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz