Co roku, pod koniec listopada, w naszej szkole organizowane jest coś związanego z andrzejkami. Zwykle jest to jakaś dyskoteka, czy coś, przy czym jedynym, co można na takiej dyskotece robić, to znajeźć sobie kawałek miejsca pod ścianą i wsłuchiwać się w muzykę, przyciszoną do minimum z powodu skarg okolicznych mieszkańców. No chyba, że jesteś Eliotem. Wtedy umiesz niezauważenie i bez wzbudzania podejrzeń wymknąć się po klucze do magazynu i wraz z kilkoma innymi osobami grać w kosza dwie sale dalej. Niestety Eliot jest tylko jeden.
Łatwo się domyślić, że liczba osób przychodzących na dyskoteki sukcesywnie spada, to też postanowiłam, że moim obowiązkiem jako byłej przewodniczej samorządu (odwołanej przymusowo, ale jednak) jest nie dopuścić, by na tegorocznej ktokolwiek się nudził. Chociaż właściwie moim pomysłem nie była dyskoteka, lecz andrzejkowa noc filmowa.
Zwykle ludziom podobają się moje pomysły, to też z przekonaniem nauczycieli nie było większego problemu- głos ludu zrobił swoje. Nie przewidziałam jednak, że jako pomysłodawca, będę również organizatorem. Cóż... głębiej się nad tym zastanawiając, to chyba nawet lepiej.
Pierwszą rzeczą, o którą musiałam zadbać były plakaty. Dużo plakatów. Nie oszczędziłam nawet tablicy ogłoszeń, zajmując ponad połowę jej powierzchni.
Przejdźmy do finansów. Swoją drogą, jest to chyba jedyny temat poruszany na naszej godzinie wychowawczej. Okazyjnie są jeszcze skargi na nasze zachowanie, ale chyba większość nauczycieli odpuściła sobie próby przemówienia do nas drogą pokojową. Wracając jednak do finansów. Uznałam, że pięć złotych od osoby wystarczy, a Sarę - mimo jej protestów - mianowałam moim skarbnikiem, przez co po każdej lekcji była otoczona przez spore grupy ludzi. Nie dziwię się, że dwie ostatnie przerwy przesiedziała zamknięta w toalecie.
Szczerze mówiąc, myślałam, że choćby swoje przybycie na noc filmową zadeklarowała większość szkoły, nie przyjdzie nawet połowa. Nie przypuszczałam nawet, że mój pomysł okaże się takim sukcesem, a ostatecznie zebrałam okrągły tysiąc do wydania na jedzenie. Marzenie każdego nastolatka. Oczywiście nie mogło obyć się bez pizzy. Po konsultacji z Sarą i Eliotem, którzy przecież musieli odwalić za mnie chociaż część roboty, stwierdziliśmy, że zamówimy dziesięć dużych Hawajskich, jedenaście Peperoni i jedną Capriciosę dla nas - jako podatek dla organizatorów - ale o tym nikt nie musiał wiedzieć. Do tego kilkanaście uwielbianych przez tłumy napojów gazowanych, którymi moja babcia odkamienia protezy oraz niezliczoną ilość cukierków i przekąsek, żeby nie jeść pizzy na pusty żołądek.
Pozostało tylko czekać do piątku.
***
Teoretycznie, filmy, którymi miałyśmy zamiar uraczyć widzów, musiały być zaakceptowane przez dyrekcję. W praktyce wyglądało to nieco inaczej.
Gdy wszyscy zgromadzili się na dużej sali i zajęli złe, gorsze lub stosunkowo najgorsze miejsca, mogliśmy urządzić głosowanie, co do filmów, które zamierzamy obejrzeć. Oficjajnie lud mógł głosować na Minionki, Alicję w krainie czarów, Zaplątanych lub kilka innych tego typu rzeczy. Nie żeby coś, ale moim zdaniem według większości naszej szkoły, na noc filmową zdecydowanie lepiej nadają się horrory. Ja przyniosłam dwa, Sara jeden, a Eliot czternaście. Dodatkowo, Honorata z równoległej przyniosła 50 twarzy Grey'a, chociaż szczerze mówiąc, przy tak szerokiej palecie horrorów do wyboru, nie robiłabym sobie zbytnich nadziei.
Haunt Eliota otrzymał sześćdziesiąt dwa głosy, Oculus -trzydzieści osiem, Starry Eyes - trzydzieści jeden, nad czym niezmiernie ubolewała Sara. Pozostałe w porywach do kilkunastu, co i tak dawało miażdżącą przewagę nad filmem Honoraty, który otrzymał całe dwa głosy. Pierwszy zapwene oddała ona sama, drugi zaś ja - z litości. Jej mina w tym momencie była godna uwiecznienia na obrazie pod tytułem Frustracja.
Po obejrzeniu pierwszego horroru przyszedł czas na pizzę. Podczas gdy tłum rzucił się na przekąski, ja zajęłam się zamawianiem. Mogłam jednak pomyśleć wcześniej, że zrobienie dwudziestu dwóch dużych pizz zajmuje delikatnie mówiąc dłuższą chwilkę i gdy wszystkie przekąski zostały zjedzone, zapanował moment grozy, kiedy to zupełnie nie wiedziałam, co zrobić z żądnym pizzy tłumem, gotowym się na mnie rzucić w każdej chwili.
Na szczęście, jak zwykle miałam genialne wyjście z sytuacji. Oznajmiłam, że gdzieś na parterze ukryty jest stuzłotowy banknot, a kto go znajdzie - ten go ma. Zadziałało. Pizza przyjechała po dwudziestu minutach, a ja zyskałam cenny czas.
Czymże byłyby jednak andrzejki bez wróżb andrzejkowych? Były by zwykłą nocą filmową w szkole, a nie taki był zamysł.
Parę dni wcześniej przygotowałyśmy z Sarą wosk, losy i tego typu rzeczy. Wosk oczywiście był najlepszy, jako że - według moich znajomych - często układał się w bardzo dwuznaczne kształty, a powszechnie wiadomo, że gimbusy są mistrzami w wykrywaniu wszelkiej dwuznaczności. Skończyło się na tym, że większość zgromadzonych zaczęła rzucać się kawałkami świec, a pozostali poszli na salę obok, raczyć się resztkami pizzy.
Później oczywiście przyszła kolej na stare jak świat losowanie imion i wbijanie szpilki w tekturowe serce, na odwrocie którego były wypisane imiona. Kilka razy ukartowałam to tak, żeby Sara wylosowała Eliota, a znając ją - do końca życia będzie myśleć, że nasz kumpel był jej przeznaczony. Nie omieszka także podzielić się tym faktem we wszystkich możliwych mediach społecznościowych, żeby biedny Eliot nie miał najmniejszych wątpliwości, z kim powinien spędzić resztę swojego życia.
Około trzeciej rano zdecydowaliśmy się na nadprogramowy horrorek, w trakcie którego i tak ponad połowa zgromadzonych zasnęła. Tych ostatnich ja i moi przyjaciele posmarowaliśmy mydłem i przyszyliśmy ich ubrania do karimat, na których spali.
Muszę przyznać, że polubiłam andrzejki.