Obóz

1K 137 26
                                    

Co roku moi rodzice w czasie wakacji z przyjemnością pozbywają się mnie na tydzień lub dwa. Nie miałabym nic przeciwko zorganizowaniu Tygodnia Wolnej Chaty, ale starzy stracili do mnie zaufanie, odkąd w wieku pięciu lat przemalowałam ściany w salonie plakatówkami, pod ich dwugodzinną nieobecność.

Parę lat temu jeździłam zakłócałać spokój babciom, dziadkom i tym podobnym lub ewewntualnie, jeśli nie było to możliwe, jechaliśmy na jakieś odludzie pod namiot, gdzie zwykle cierpiałam na niedobór internetu.

Tego lata jednak padło na obóz żeglarski. W sumie, jako że w większości ofert wszystkie miejsca były zarezerwowane, miałam do wyboru to lub- uwaga cytat z opisu:

Bajkowe kolonie z Diney'em!
Odpocznij od swojego dziecka przez całe osiem i pół dnia, za oburzająco niską cenę!

Nie wiem, na prawdę nie wiem, co wybrałby przeciętny gimbus, ale mnie bardziej zachęcił obóz żeglarski.
Na zdjęciach w opisie widoczna była kilkupiętrowa, śnieżnobiała willa, z basenem oraz jeziorem w tle. Prezentowało się nieźle w porównaniu do starych, drewnianych domków, których na mazurach jest prawie tak dużo, jak papierków po cukierkach o smaku kawy za obudową mojego telefonu.

Sara wróciła od dziadków z Chicago i przez resztę wakacji została skazana na siedzenie w swoim zdecydowanie zbyt perfekcyjnym domu, to też naturalnym odruchem było wzięcie jej na obóz ze sobą. O dziwo, nie miała nic przeciwko.

Opiekunami okazało się dwoje studentów, którzy zdecydowanie nie byli studentami, miałam wrażenie, że co najwyżej dobijają do osiemnastki. Chyba po prostu mieli znajomości. Chłopak nazywał się Igor, a dziewczyna nuhmhmhda, przynajmniej tak usłyszałam. Była zbyt zajęta gapieniem się na ekran iPhone'a, żeby dokładniej wymówić swoje imię, ale postanowiłyśmy z Sarą nazwać ją Kunegunda.

Autokar zapowiedział trzygodzinne opóźnienie, więc miałyśmy z Sarą okazję zapoznać się z kilkoma obozowiczami.
Rudy chłopak w koszulce z napisem Lubię masło nazywał się Marcel, był od nas rok starszy i poważnie uzależniony od pomarańczowych Tic-Tac' ów. Jego kolega w różowej bluzie twierdził, że jest emo, ale pogrążył się mówiąc, że kocha różowy. Próbowałyśmy też zagadać do jednej dziewczyny, ale jedyne, co udało nam się z niej wyciągnąć, to to, że nazywa się Romualda. Starałam się, ale do zachowania powagi udało mi się zmusić tylko jedną połowę twarzy.

Gdy wreszcie na horyzoncie pojawił się autokar i gdy wszyscy upewnili się, że to nie halucynacje, zaczęła się Wojna o Miejsca z Tyłu. Ja i Sara stanęłyśmy z boku i poczekałyśmy na rozejm, a następnie usiadłyśmy na wolnych fotelach.
Na miejce dojechaliśmy spóźnieni sześć godzin- dodatkowe dwie i pół zajęła wymiana pękniętej po drodze opony. Po wyjściu z autokaru zostaliśmy zaatakowani przez wstrętnych, małych krwiopijców- komary, a jakiś chłopak, nie czekając nawet na swoją torbę, pobiegł do basenu. Mała rada na przyszłość: zanim wskoczycie do basenu, sprawdźcie, czy jest w nim woda. On najwyraźniej o tym zapomniał.

Okazało się także, że biała willa bynajmniej nie będzie miejscem naszego noclegu, lecz popadająca w ruinę, zabytkowa drewniana chata. Opiekunowie zapytani o zdjęcia z opisu obozu, kazali nam przyjrzeć się im dokładniej. Rzeczywiście, za luksusowym pensjonatem było widać kawałek starego, brzydkiego domu... Najwyraźniej ten detal utknął w filtrze nieistotnych szczegółów w moim mózgu.

Sara zaczęła histeryzować i bredzić, że niby ja ją w to wpakowałam. Ciekawe... Tak czy inaczej- zapowiada się genialny obóz!

C. D. N.

Dziennik OxOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz