Dzień Babci i Dzień Dziadka to przykłady tych dat, za którymi nie przepadam. Z jednej strony, moje babcie i dziadkowie mają nawyk obdarowywania mnie prezentami z każdej możliwej okazji, jednak w drugą stronę sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.
Dawno, dawno temu, za górami, lasami i szarymi blokami mieszkalnymi, żył sobie Stefan. Stefan ożenił się z Iloną, z którą miał dwie córki (jedna z nich została moją mamą, ale to nieistotne). Kilka lat później Stefan wyjechał do Włoch z delegacją, a wrócił z nijaką Silvią, dla której koniec z końców rzucił Ilonę.
Za innymi górami, lasami i blokami, żyła sobie Honorata (wcześniej przeze mnie wspomniana Ciemna Masa jest jej siostrą). Miała ona męża - szalonego naukowca, który zakończył swój żywot właściwie przypadkiem - podczas przeprowadzania reakcji cezu z wodą. Jednak zanim to się stało dorobili się dwójki dzieci. Jedno z nich miało na imię Ludmiła. Ludmiła wyszła za Klemensa, z którym również miała dzieci, z których jedno z nich zostało moim ojcem.
Tak, to JEST SKOMPLIKOWANE.
Żeby tego było mało - wszyscy żyją i oprócz babci Ilony, mieszkają w dwóch sąsiadujących ze sobą miastach, sąsiadujących z moim miastem, a co za tym idzie - muszę odwiedzić ich wszystkich jednego dnia. Chyba każdy wie, co to oznacza - horror pod postacią trzech babć, które zawsze widzą w swoich wnukach głodne, wychudzone dzieciaczki i nie omieszkają zmusić ich do zjedzenia kolejnej dokładki obiadu. Co z tego, że po odejściu od stołu twoja twarz przybiera najróżniejsze kolory tęczy - babcia i tak zapyta, czy aby na pewno nie jesteś głodny.
Moim pierwszym dylematem było to, co właściwie mam tym babciom i dziadkom kupić. Kwiaty byłyby okej, ale to takie schematyczne. Teoretycznie chodzi tu głównie o pamięć i symboliczne upominki, ale mnie to nie przekonuje. Postanowiłam więc - jak to mawiają w reklamach - podejść do człowieka indywidualnie.
Dziadków mam mniej, toteż od nich zaczęłam. Spawarka, kosiarka, wiertarka, albo inna równie niepotrzebna rzecz z pewnością byłaby idealna, ale raczej nie na kieszeń piętnastolatki. Mimo to, poszłam do sklepu budowlanego, w poszukiwaniu inspiracji, której finalnie i tak nie znalazłam.
Uznałam, że pomyślę nad tym później i zajmę się prezentami dla babć i prababci, których w sumie było cztery. Możliwości miałam wiele: od szydełek, przez akcesoria kuchenne, na skalpelach skończywszy. No dobra, ostatnie to fragment mojego listu do Mikołaja z zeszłego roku.
Przeszukanie połowy miasta dało nieco lepsze efekty, niż w przypadku sklepu budowlanego, gdyż do domu wróciłam z kubkiem cappuccino i ulotką zachęcającą do oddania narządów po śmierci. Wyszło na to, że wróciłam z niczym.
Zaczęłam więc desperacko przeszukiwać najmroczniejsze otchłanie internetu w poszukiwaniu pomysłów i tak oto natrafiłam na filmik, według którego w godzinę byłam w stanie wykonać absolutnie zachwycającą i niepowtarzalną poszewkę na poduszkę. Uznałam, że to nie może być trudne.
Wzięłam igłę, nici oraz wszystkie kawałaki materiału, jakie znalazłam w domu (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że były to zadławiście drogie serwetki, przywiezione przez moją mamę z Tajlandii) i zabrałam się do pracy. Po niecałych trzech godzinach trzymałam w ręku coś, co wyglądało mniej więcej jak kolorowy, przeżuty, bezkształtny, dziesięciokrotnie powiększony ziemniak.
Koniec z końców, kupiłam kwiaty.