18. To jednak nie klucz do Ferrari

63 11 35
                                    

Po filmie Colin i ja szybko pobiegliśmy na stację metra. Omal nie zapomnieliśmy pożegnać się z Jeanem i Camillą. Nawet jeśli (a nawet na pewno) chłopaka zdziwiło nasze zachowanie, to wiedziałam, że nasza Dobra Włoszka (oczywiście mieliśmy też Złą Włoszkę) wszystkim się zajęła, zabierając przyjaciela do chińskiej restauracji.

Siedząc w pociągu, szybko zadzwoniłam do rodziców. Powiedziałam im tylko, żeby rozglądali się, czy nikt podejrzany nie kręci się wokół domu.

Przez całą siedzieliśmy cicho, trzymając się mocno za ręce. Wciąż byłam przerażona. Z pisanych źródeł wiedziałam, że nasze alternatywne starcie z Kongiem nie skończyło się dobrze, a wręcz tragicznie. Musieliśmy się przygotować, jeśli nie chcieliśmy, by komuś się coś stało. Nam, naszym rodzinom, przyjaciołom... Wcześniej mogłam sobie żartować. Tak właściwie, to wciąż miałam ochotę to robić, bo pomysły na dziwne teksty przychodziły w tym momencie do mojej głowy hurtowo.

Byliśmy już bardzo blisko mojego domu. Starałam się nie wyglądać, jakbym była obłąkana albo wiedziała, że coś wiem. A wiedziałam tylko tyle, że czułam się śledzona. Bałam się, że Mayumi i Kong nie kupili mojej głupoty i właśnie teraz szukali mnie... i nie tylko mnie. Co, jeśli właśnie teraz naprowadzałam ich na moich rodziców? Jeśli naprowadzałam ich na Colina? A może też na Marinette, Alyę, Adriena... na wszystkich.

Ostatni raz nerwowo rozejrzałam się wokół. Dom podobno był chroniony zaklęciem, a jednak Mayumi tu weszła. Czy Kong był na tym samym obozie dla druidów, co dziadek i Panoramiks? I czy wiedział, jak złamać zabezpieczenia naszej norki hobbitów? Może to zioło, które czułam od Mayumi, nie było ziołem, a... ziołem.

Szybko weszliśmy do domu.

Wszyscy siedzieli w salonie, medytując. Znaczy, dziadek i mama to robili, a tata kręcił fidget spinnerem.

— Buty, Pyszczku i ty tam.

Ostentacyjnie zdjęłam buty i rzuciłam je gdzieś w kąt. I tak wszystkim w domu to wisiało, że mieliśmy bajzel na parterze, którego sponsorem byłam moja cudowna mamusia.

Colin zrobił to samo, co ja, ale mniej teatralnie i dramatycznie, oraz porządnie. Więc kiedy mój lewy but był w separacji małżeńskiej z drugim butem, buty Colina grzecznie stały razem w szeregu.

Wszyscy czekali z niecierpliwością na moją wielką przemowę. Dziadek stukał palcami w oparcie fotela, próbując zachować pozory luzu.

Colin z rezerwą usiadł obok mojej mamy, czyli na jedynym wolnym miejscu siedzącym, po czym dyskretnie (jego zdaniem) odsunął się bliżej oparcia.

Stanęłam przed nimi, niczym profesor i wzięłam głęboki oddech, próbując wyglądać, jakby nic wielkiego się nie działo.

— No więc... — Nie potrafiłam zebrać słów. Mama spojrzała na mnie ponaglająco. - Bo tak się... Stało, że...no... — Chyba nie mogłam tego zrobić w ten sposób. Pozostała jedyna, niezawodna metoda. — Mayumi jest przeklętym szpiegiem, Kong-Gong jest jej dziadkiem, omal się nie zlałam w gacie, jak go zobaczyłam, on chyba wie, kim jestem, bo najwyraźniej to takie oczywiste i w ogóle, to wiem to już od prawie dwóch godzin.

Wystrzelenie wszystkiego z siebie jak karabin zawsze było dobrym pomysłem. Nikt nie mógł mi przerwać, nie musiałam długo mówić, długo myśleć, a do wszystkich (inteligentnych) trafiał przekaz.

Dziadek westchnął, zamykając na chwilę oczy. Miałam nadzieję, że zaraz powie coś niezwykle mądrego, odkryje przed nami ukrytą piwnicę z magiczną księgą zaklęć, ujawni, że tak naprawdę jest magiem z siódmego wymiaru i da nam moc, dzięki której przywalimy w gong Konga.

Szczęśliwa gwiazda || Miraculous ff ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz