Pamiętam, że rok temu wszyscy uczniowie klas trzecich, a także kilka młodszych osób na gapę, polecieli na dwa tygodnie do Grecji. Do Grecji. Zakichanej pięknej, mitologicznej, antycznej, egzotycznej Grecji! Tymczasem nasz rocznik nie leciał, tylko pakował się w autokary, żeby bawić się w lesie z komarami, pająkami i drzewami. Och, i małym jeziorkiem. No i zabawami obozowymi. A to wszystko dlatego, że pani Bustier i ta menda Mendeleiev chciały zbierać kamyczki i je myć w leśnym strumyku. To się nazywa miłość.
Miało nas nie być przez osiem dni. To wcale nie tak, że narzekałam na nasz cel podróży. Wcale. I to wcale nie tak, że burmistrz inwestuje sporo kasy w naszą szkołę, bo wybrała ją sobie jego córka. I to wcale nie tak, że tę kasę można by wykorzystać na lot do romantycznego Paryża... chwila, jesteśmy w Paryżu. No to może Londyn? Colin by się ucieszył. Albo Rzym, żebym mogła bazgrać graffiti ,,Zerżnęliście bogów od Greków, wy rzymskie kupy sernika z rodzynkami!". A może jakaś Barcelona, czy coś... Czy tak trudno wybrać cokolwiek prócz obozu ,,Złoty Świerk" w lesie, gdzie nawet nie ma świerków?!
— Dziewczyno, nie przeklinaj tak, bo zaraz słoik cię oskubie z kasy! — zaśmiała się Alya, podczas wideokonferencji. Razem ze wszystkimi dziewczynami podjęłyśmy decyzję, że pomożemy sobie nawzajem w pakowaniu, więc robiłyśmy to jednocześnie.
Słoik przekleństw na szczęście nie wypełnił się na razie moimi oszczędnościami, ponieważ mama dostała nowe "świetne" zlecenie od gościa, który promuje kocią karmę.
— Powiedz to Chloé! — powiedziałam, słysząc kolejne przekleństwo z ust blondynki.
— Chloé, uspokój się! — krzyknęła przejęte Rose. Chwilę potem straciłyśmy z nią kontakt, ale najwyraźniej tylko Juleka się tym przejęła.
— Ta cholerna walizka nie chce się domknąć! — wściekła się córka burmistrza i cisnęła za siebie poduszkę. Najwyraźniej kogoś trafiła, bo usłyszałyśmy jęk.
— Dziewczyny, jak myślicie, która koszulka jest lepsza? — Marinette wróciła na wizję po półgodzinnej wizycie w Narnii.
— Chyba muszę wyjąć jeszcze plecak — warknęłam zdenerwowana, gdy nie mogłam domknąć walizki.
— Wara od mojego domu! — syknęło wściekle kwami, obnażając ząbek maleńkich, idealnie białych ząbków, które były jeszcze w dodatku naprawdę ostre. Mój nos i cztery litery nieraz boleśnie się o tym przekonały.
— Kto to był? — zapytała Mylène.
— Co mówisz? Przerywa mi — powiedziałam głośno, udając, że jej nie słyszałam.
— Cześć, dziewczyny! Już wróciłam, brat mi ukradł telefon. Uroczy mały drań! — Rose pomachała nam radośnie i pokazała zapakowaną maleńką walizeczkę i niewielki plecaczek, do którego przyszyty był różowy miś.
— Ella, oddawaj mi to! Etta, to moje! — Alya zniknęła.
W tym momencie usłyszałam grzmoty za oknem. Czym prędzej schowałam się pod łóżkiem. Dotąd nie słyszałam nadchodzącej burzy, bo nie dość, że dziewczyny były bardzo głośno, to jeszcze miałam słuchawkę bezprzewodową w jednym uchu. Tylko to uratowało mój telefon od upadku z Olimpu jak Apollo... Ach, czemu nikt nie może wykopać tak Hery? Albo Aresa? Albo czemu Zeus nie może sam się wykopać? Najlepiej niech mój boski tatko wszystkim rządzi. Pan D byłby cudownym władcą Olimpu.
— Mary?
— Mary, co się dzieje?
— Wie ktoś, gdzie jest Alya?
CZYTASZ
Szczęśliwa gwiazda || Miraculous ff ||
FanficGdy widmo niebezpieczeństwa i ataku nowego wroga zawisają nad Paryżem, nasza bohaterka z pewnością jest w gotowości i tylko czeka na... Ach, no tak - to nie ta historia! Mary nie ma na co narzekać - w końcu żyje normalnie. Wreszcie może się wyspać...