Trochę to trwało, zanim Colin i ja wreszcie mogliśmy iść na prawdziwą randkę, która nie była nielegalną schadzką Wilka i Czerwonego Kapturka z lękiem wysokości na balkonie. Teoretycznie widzieliśmy się codziennie, każdego dnia w szkole spędzaliśmy se sobą przynajmniej jedną przerwę, potem zwykle jedno odprowadzało drugie do domu, ale to nie było to... to coś. Z drugiej strony pozwoliło nam to na uodpornienie się na śmiertelną tęsknotę, jaką przeżywają typowi nastolatkowie pokroju Marinette i Adriena (serio, oni czasami nawet byli blisko szaleństwa, gdy jedno z nich poszło do łazienki).
Niestety zawsze coś nam wypadało — to nawał nauki, to wymogi rodzicielskie (serio, sprzątanie gratów taty w garażu powinno być zadaniem taty), to znowu święta obietnica na paluszek, że zajmę się psem niepełnosprawnego sąsiada (ciekawostka: to nie ja byłam tak dobrym człowiekiem).
Na szczęście w tę pierwszą, jakże słoneczną sobotę kwietnia żadne z nas nie musiało kuć na historię, przetkać zlewu, iść z mamą na jogę, żeby zacieśnić więzi przed wyfrunięciem na studia, naprawić miksera koledze po tym, jak zmiksował siedmiowarstwową kanapkę, ani też iść do dentysty.
Korzystając z wyjątkowo ciepłej pogody, urządziliśmy sobie piknik. Rozłożyliśmy koc na uboczu, pod drzewem, gdzie mogliśmy mieć teoretycznie trochę spokoju od ludzi, którzy przychodzili tu z psami, małymi dziećmi, wyciągniętymi nielegalnie z wariatkowa krewnymi, skrzypcami, gitarami i wszystkim, na czym dało się zarobić.
Miałam wielką nadzieję, że żaden z naszych znajomych się tu nie przyplącze, co było bardzo prawdopodobne z moim szczęściem. Naprawdę, Paryż jest bardzo, ale to bardzo mały - gdzie się nie obrócisz, tam twój ziomek z ławki, zaginiony wujek, oddzielona za dzieciaka siostra bliźniaczka lub twój idol, który ukrywa się przed fanami i zaczyna z tobą romansować w szkolnych łazienkach i składzikach.
— Utożsamiam się z ludźmi, którzy uważają spanie za swoim hobby — mruknęłam, uśmiechając się.
— Ale ty nie śpisz, Iskierko — zauważył Colin.
— Udawaj, że śpi — więcej żarcia dla nas — odezwał się głos z mojej torebki.
Natychmiast poderwałam się do góry, przypadkiem dźgając łokciem mojego chłopaka, na którym dotąd leżałam (naprawdę świetnie mu idzie rola poduszki). Chłopak jęknął i spojrzał na mnie oskarżycielsko. Tymczasem ja używałam tego samego spojrzenia w telepatycznej rozmowie z moim kwami, które właśnie próbowało podrywu na kanapki na moim chłopaku.
— Miałaś siedzieć cicho — upomniałam wilczka, który ukradł mi telefon.
— A ty miałaś mi kupić figurkę Harry'ego Pottera na urodziny i ciągle twierdzisz, że nie masz kasy, ale jakoś na ciastka bez rodzynków masz.
— Jedno nie ma nic do drugiego — powiedziałam, zamykając torebkę i chowając ją do większej torby, w której przyniosłam wspomniane ciastka z piekarni wujka Toma i cioci Sabine.
— Musiałaś ją zabierać z nami? — zapytał Colin, podnosząc się, żeby objąć mnie w pasie.
— Jak na ironię, kiedy masz supermoce, to z podwójną mocą zaczynasz się bać złodziei, bandziorów, taksówkarzy, ludzi z obsesją na punkcie gołębi...
Colin zaśmiał się cicho.
— Nie śmiej się — powiedziałam z udawaną urazą. — Muszę być przygotowana, gdyby napadła cię babcia z drutami i różowymi włosami.
— Prędzej zaatakowałaby słodką i bezbronną dziewczynę, która nie zauważyła, że znowu ma liście we włosach — powiedział, wyciągając liść i pokazując mi go, jako dowód.
CZYTASZ
Szczęśliwa gwiazda || Miraculous ff ||
Fiksi PenggemarGdy widmo niebezpieczeństwa i ataku nowego wroga zawisają nad Paryżem, nasza bohaterka z pewnością jest w gotowości i tylko czeka na... Ach, no tak - to nie ta historia! Mary nie ma na co narzekać - w końcu żyje normalnie. Wreszcie może się wyspać...