Rozdział 47

32 1 12
                                    

 – To się zrobiło zbyt łatwe. Zero zabawy – burknął Dean.

– Sam chciałeś jechać – wytknął mu Theo.

Siedzieli z tyłu furgonetki, przebierając w jedzeniu i kosmetykach, które przed chwilą wyniosłam ze sklepu. Był środek dnia, nad Wichitą świeciło słońce. Nie prażyło tak bardzo jak na pustyni w Arizonie, a powietrze było wilgotniejsze. Roiło się w nim od malutkich owadów.

Draco prowadził samochód w stronę autostrady, przestrzegając ograniczenia prędkości. Wciąż go to jednak irytowało.

– Zmęczona zakupami? – zapytał mnie Theo.

– Nie, wcale mnie to nie męczy.

– Ciągle to powtarzasz. Czy jest w ogóle coś, co cię męczy?

– Męczy mnie tęsknota za Jamesem. I męczy mnie trochę przebywanie na zewnątrz. Szczególnie za dnia. To taka odwrotność klaustrofobii. Za dużo otwartych przestrzeni. Tobie to nie przeszkadza?

– Czasami. Zwykle jeździmy po zmroku.

– Przynajmniej może sobie rozprostować nogi – mruknął Dean. – Nie wiem, czemu masz ochotę wysłuchiwać akurat jej narzekań.

– Bo to rzadkość. Miła odmiana od twojego narzekania.

Przestałam słuchać. Ich słowne utarczki ciągnęły się zwykle w nieskończoność.

– Teraz Oklahoma City? – zapytałam Dracona.

– I parę miasteczek po drodze, jeżeli nie masz nic naprzeciw – odparł, wpatrzony w drogę.

– Nie mam nic przeciwko.

W czasie wypraw Draco przez cały czas był skupiony. Nie rozprężał się jak przyjaciele, którzy zaczynali się śmiać i rozmawiać, gdy tylko poczuli się bezpieczniej. Bawiło mnie, że określają moje wycieczki do sklepu mianem misji. Chodziłam po prostu na zakupy, tak jak to robiłam swego czasu w San Diego, gdy musiałam żywić jedynie siebie.

Dean miał rację; wszystko szło zbyt gładko, by mogło dostarczać emocji. Spacerowałam wózkiem między regałami. Uśmiechałam się serdecznie i sięgałam po produkty z odległym terminem ważności. Zwykle brałam też coś dla siebie i chłopaków – na przykład gotowe kanapki. I może jeszcze coś na deser. Theo miał słabość do lodów miętowych z kawałkami czekolady. Dean najbardziej lubił karmelki. Draco jadł dosłownie wszystko. Można było odnieść wrażenie, że dawno wyrzekł się takich przyjemności i przystał na życie, w którym w ogóle nie ma miejsca na zachcianki. Skupiał się wyłącznie na rzeczach najpotrzebniejszych. Między innymi dlatego był tak skuteczny.

Od czadu do czasu, szczególnie w małych miastach, byłam zagadywana przez miejscowych. Znałam swoje kwestie tak dobrze, że pewnie mogłabym już oszukiwać nawet człowieka.

– Dzień dobry. Pani jest chyba nowa?

– Owszem.

– Co panią sprowadza do Byers?

Przed wejściem z auta zawsze sprawdzałam mapę, by wiedzieć, gdzie jestem.

– Mój partner dużo podróżuje. Jest fotografem.

– Ach tak! Artysta. No tak, mamy tu w okolicy mnóstwo pięknej przyrody.

Na początku sama podawałam się za Artystkę. Szybko jednak nauczyłam się, że warto dawać do zrozumienia, że jestem zajęta, szczególnie w rozmowie z młodymi mężczyznami. Oszczędzałam w ten sposób trochę czasu.

– Dziękuję bardzo za pomoc.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Zapraszamy ponownie.

„Uczucia w tych czasach to nasza słabość" || Dramione Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz