Rozdział 43

30 1 18
                                    

 Domyślałam się, że wyglądam jak posąg. Ręce miałam skrzyżowane przed sobą, twarz pozbawioną wyrazu, oddech zbyt płytki, by unosił mi pierś.

Za to w środku kotłowałam się, jakby cząstki moich atomów zmieniły rachunek i nawzajem się odpychały.

Uratowałam Hermionę, lecz nie mogłam uratować Jamesa. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, i okazało się, że to nie wystarczy.

Przed wejściem do naszego pokoju zgromadził się tłum ludzi. Draco, Dean i Theo dopiero co wrócili z rozpaczliwego wypadu, niestety z pustymi rękoma. Przez trzy dni narażali życie, lecz jedyną rzeczą, jako udało im się zdobyć, była przenośna lodówka wypełniona kostkami lodu. Pansy robiła teraz zimne kompresy i kładła je Jamesowi na czole i piersi, a także pod kark.

Lód wzbijał wprawdzie szalejącą gorączkę, ale nie mógł starczyć na długo. Na kolejną godzinę? Dłużej? Krócej? Wiedziałam, że prędzej czy później James znowu będzie na krawędzi śmierci.

To ja zmieniałabym mu okłady, gdyby nie to, że nie mogłam się ruszyć. Gdybym się ruszyła, rozpadłaby się na mikroskopijne kawałki.

– Nic? – wymamrotał Doktor. – A sprawdziliście...

– We wszystkich miejscach, jakie nam przyszły do głowy – przerwał mu Dean. – Antybiotyki to nie środki przeciwbólowe ani narkotyki, ludzie nie mieli powodów, by trzymać je w ukryciu. Gdyby ciągle istniały, leżałyby na wierzchu. Ale już ich nie ma.

Draco milczał, wpatrzony w zaczerwienioną twarz chorego chłopca.

Theo stał obok mnie.

– Nie rób takiej miny – szepnął mi. – Wyliże się z tego. To twardziel.

Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Zresztą ledwie słyszałam, co do mnie mówi.

Doktor uklęknął obok Pansy i opuścił Jamesowi brodę. Drugą ręką, w której trzymał miseczkę, zaczerpnął lodowatej wody i zwilżył chłopcu usta. Wszyscy usłyszeli, jak James przełyka głośno, z trudem. Oczy mu się jednak nie otwierały.

Miałam wrażenie, że już nigdy nie będę w stanie się ruszyć. Że stanę się częścią skalnego muru. Pragnęłam być skałą.

Pomyślałam, że jeśli wykopią na pustyni dół dla Jamesa, będą mnie musieli zakopać razem z nim.

To za mało, za mało, denerwowała się Hermiona.

O ile mną owładnęła rozpacz, o tyle nią – wściekłość.

Starali się.

Samo staranie się niczego nie rozwiąże. James nie może umrzeć. Muszą szukać dalej.

Po co? Nawet gdyby znaleźli te wasze stare antybiotyki, jakie są szanse, że będą wciąż dobre? Zresztą i tak miały niską skuteczność. Są niewiele warte. James nie potrzebuje waszych lekarstw. Potrzeba mu czegoś więcej. Czegoś, co naprawdę działa...

Nagle mnie olśniło. Oddech mi przyspieszył, stał się głębszy.

Potrzeba mu moich lekarstw, uświadomiłam sobie.

Żadnej z nas nie chciało się wierzyć, że to takie oczywiste. Takie proste.

Otworzyłam skamieniałe usta.

– James potrzebuje prawdziwych lekarstw. Takich, jakich używają dusze. Musimy je zdobyć.

Doktor zmarszczył brwi.

„Uczucia w tych czasach to nasza słabość" || Dramione Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz