Rozdział 9

32 1 20
                                    

Słońce zaczynało się już chylić ku zachodowi, kiedy wjeżdżałam w pośpiechu na węzeł autostrady stanowej do Tucson. Widziałam tylko białe i żółte linie na jezdni oraz gdzieniegdzie duże zielone tablice kierujące mnie dalej na wschód.

Nie bardzo jednak wiedziałam, po co właściwie się tak śpieszę. Chyba po to, by mieć już to wszystko za sobą. By uwolnić się od bólu, smutku, tęsknoty za utraconą na zawsze miłością. Czy także od tego ciała? Nie przychodziło mi do głowy żadne inne wyjście. Wciąż miałam zamiar zadać Uzdrowicielowi kilka pytań, ale czułam, że tak naprawdę podjęłam już decyzję. Tchórz. Dezerter. Wypróbowywałam w myślach brzemię tych słów, starając się z nimi oswoić.

Postanowiłam też, że uchronię Hermionę przed Łowczynią, jeżeli tylko znajdę na to jakiś sposób. Będzie to jednak bardzo trudne. Żeby nie powiedzieć – niemożliwe.

Ale spróbuję.

Obiecałam jej to, ale nawet mnie nie usłyszała. Ciągle śniła. Jakby się poddała – dopiero teraz, kiedy już na nic się to nie zda!

Starałam się trzymać z dala od jej snu, od czerwonego kanionu, ale okazało się to bardzo trudne. Koncentrowałam się na przejeżdżających obok autach, wahadłowcach sunących ku lotniskom, wielokształtnych obłokach na niebie, lecz mimo to nie potrafiłam całkiem uwolnić się od jej marzeń. Raz po raz stawała mi przed oczami twarz Dracona, za każdym razem pod innym kątem. Widziałam, jak wiecznie chudy James coraz szybciej rośnie i nabiera ciała. Tak bardzo chciałam wziąć ich w ramiona. Tęsknota sprawiała mi fizyczny ból – ostry jak nóż, przenikliwy, nie do zniesienia. Musiałam jak najszybciej się od tego uwolnić.

Jechałam ślepo przed siebie wzdłuż wąskiej, dwupasmowej autostrady. Tutejsza pustynia wydawała się jeszcze bardziej martwa i monotonna, płaska i bezbarwna. Będę w Tucson na długo przed kolacją, pomyślałam.

Kolacja. Dotarło do mnie, że nic jeszcze dzisiaj nie jadłam, co mój żołądek natychmiast skwitował donośnym burczeniem.

I kolejna myśl – że czeka tam na mnie Łowczyni. Ścisnęło mnie w dołku, a głód momentalnie ustąpił miejsca mdłościom. Odruchowo zdjęłam nogę z gazu.

Spojrzałam na leżącą na sąsiednim fotelu mapę. Zbliżałam się do pojazdu w miejscowości Picacho Peak. Może tam się zatrzymam i coś zjem. A przy okazji zyskałam kilka cennych chwil z dala od Łowczyni.

Kiedy wymówiłam w myślach tę nieznaną mi nazwę – Picacho Peak – Hermiona dziwnie zareagowała. Nie wiedziałam o co jej chodzi. Czyżby kiedyś już tu była? Zaczęłam szukać jakiegoś wspomnienia, obrazu lub zapachu związanego z tym miejscem, ale nic nie znalazłam. Picacho Peak. Znowu wyczułam jej żywą reakcję, choć starała się to przede mną ukryć. Co znaczyły dla niej te słowa? Nie miałam pojęcia. Zaszyła się we wspomnieniach z dalekich stron, unikając moich pytań.

Zaciekawiło mnie to. Przyspieszyłam nieco z nadzieją, że może na widok tego miejsca coś sobie przypomnę.

Na horyzoncie zaczęła się rysować samotna góra – obiektywnie niezbyt duża, lecz dominująca nad otaczającymi ją wzniesieniami. Miała dość niezwykły, przykuwający uwagę kształt. W miarę jak się zbliżałyśmy, Hermiona uważnie się jej przypatrywała, choć oczywiście markowała obojętność.

Dlaczego udawała, że to miejsce wcale jej nie obchodzi, skoro było inaczej? Spróbowałam znaleźć odpowiedź, ale Hermiona zaskoczyła mnie swoją mocą. Znowu odgrodziła się niewidzialnym murem. Myślałam, że nie ma już po nim śladu, tymczasem znów stanął mi na drodze i zdawał się jeszcze grubszy niż zwykle.

Postanowiłam to zignorować. Starałam się nie dopuszczać myśli, że Hermiona znowu rośnie w siłę. Skupiłam na zarysie góry odcinającej się na tle bladego, upalnego nieba. Wyglądał znajomo. Byłam pewna, że gdzieś już ten kształt widziałam, a jednocześnie nie ulegało wątpliwości, że żadna z nas nigdy wcześniej tu nie była.

„Uczucia w tych czasach to nasza słabość" || Dramione Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz