Rozdział 28

18 1 14
                                    

 Obudziłam się w zupełnych ciemnościach, zdezorientowana. Zdążyłam się bowiem przyzwyczaić do promieni słońca oznajmiających nadejście poranka. W pierwszej chwili myślałam, że ciągle jest noc, ale promienie na twarzy i ból pleców przypomniały mi, gdzie jestem.

W pobliżu ktoś cicho i równo oddychał. Nie wystraszyłam się – ten odgłos był mi dobrze znajomy. Nie dziwiło mnie, że James wrócił, by ze mną spać.

Być może zbudziła go zmiana w moim oddechu, a może po prostu byliśmy nieźle synchronizowani. W każdym razie chwilę po tym, jak się ocknęłam, nabrał głęboko powietrza.

– Wanda?

– Jestem.

Odetchnął z ulgą.

– Strasznie tu ciemno.

– To prawda.

– Myślisz, ze już pora śniadania?

– Nie wiem.

– Jestem głodny. Chodźmy sprawdzić.

Odpowiedziałam milczeniem.

Odczytał je właściwie, czyli jako odmowę.

– Nie musisz się tu ukrywać – powiedział po chwili, przekonany o prawdziwości tych słów. – Rozmawiałem wczoraj z Draconem. Przestanie ci dokuczać, obiecał.

Dokuczać. Prawie się uśmiechnęłam.

– Pójdziesz ze mną? – nalegał. Znalazł w ciemnościach moją dłoń.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytałam cicho.

– Tak. Wszystko będzie tak jak wcześniej.

Hermiona? Co o tym sądzisz?

Nie wiem. Była rozdarta. Wiedziała, że nie potrafi się zdobyć na obiektywizm. Pragnęła znowu zobaczyć Dracona.

To szalone, wiesz o tym.

Nie bardziej niż to, że ty też za nim tęsknisz.

– Dobra – zgodziłam się. – Ale nie gniewaj się, jeśli nie będzie tak samo jak wcześniej, dobrze? Jeżeli znowu będą jakieś kłopoty... Po prostu niech cię to nie zdziwi.

– Wszystko będzie w porządku. Zobaczysz.

Pozwoliłam się poprowadzić przez tunel za rękę. Do jaskini z ogrodem wchodziłam spięta. Nie mogłam być dzisiaj pewna niczyjej reakcji. Kto wie, jakie słowa padły, gdy spałam?

Ale ogród był pusty, choć jasno oświetlony promieniami porannego słońca. Odbijały się od setek lusterek i na początku całkiem mnie oślepiały.

James nawet się nie rozejrzał po jaskini, wzrok miał utkwiony w mojej twarzy, a kiedy kazała mu się w świetle dnia, zasyczał, wciągając powietrze przez zęby.

– O nie! – zadyszał. – Nic ci nie jest? Bardzo boli?

Przejechałam delikatnie palcami po twarzy. Była nierówna od piasku i żwiry w zakrzepłej krwi. Najlżejszy dotyk sprawiał mi ból.

– To nic takiego – szepnęłam. Pusta jaskinia napawała mnie lękiem, bałam się mówić zbyt głośno. – Gdzie są wszyscy?

James wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.

– Pewnie są zajęci – odparł, nie ściszając głosu.

Przypomniało mi się, że poprzedniego wieczoru nie chciał mi czegoś powiedzieć. Ściągnęłam brwi.

„Uczucia w tych czasach to nasza słabość" || Dramione Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz