Rozdział 4

59 1 2
                                    

Jest zbyt ciemno jak na takie gorąco, a może zbyt gorąco jak na taką ciemność. W każdym razie coś tu jest nie tak.

Kucam w półmroku za dużym, rzadkim krzakiem. Wypociłam z ciała już chyba całą wodę. Piętnaście minut temu z garażu wyjechał samochód. Od tamtego czasu w domu nie zapaliło się światło. Drzwi do raju stoją lekko uchylone, widocznie klimatyzator czerpie powietrze z zewnątrz. Jaka szkoda, że mnie nie sięga.

Burczy mi w brzuchu, więc napinam mięśnie, żeby powstrzymać odgłos. Dookoła panuje cisza, że ktoś mógłby usłyszeć.

Jestem strasznie głodna.

Jest coś, co doskwiera mi jeszcze bardziej – pusty brzuch kogoś innego, dobrze ukrytego w odległym miejscu, czekającego samotnie w ciemnościach jaskini, która chwilowo służy nam za dom. Ciasna, pełnych wystających skał wulkanicznych. Jak on sobie poradzi, jeśli nie wrócę? Czuje się za niego odpowiedzialna. W końcu jestem jego matką. Męczy mnie poczucie okropnej bezsilności. James jest głodny.

Obserwuję ten dom od wielu godzin. W bezpośrednim sąsiedztwie nie ma żadnych innych. Wygląda też na to, że właściciele nie mają psa.

Powoli wstaję z kucek, choć łydki mi się buntują, ale nie podnoszę głowy. Nadal chowam się za krzakiem. Spoglądam na wiodącą do domu piaszczystą ścieżkę, bielejącą w bladym świetle gwiazd. Od strony drogi cisza, żadnego samochodu.

Kiedy te potwory o wyglądzie miłej starszej pary wrócą, od razu zrozumieją, kim jestem, i natychmiast rozpocznie się pościg. Muszę być wtedy daleko stąd. Oby miały w planach długi wieczór w mieście. Zdaje się, że dziś jest piątek. Tak skrupulatnie trzymają się w naszych zwyczajów, że trudno zauważyć różnicę. Swoją drogą, właśnie dlatego udało im się nas zwyciężyć.

Płot sięga mi ledwie do talii. Przechodzę z łatwością, bezszelestnie. Dalej jest żwir i muszę stąpać bardzo ostrożnie, żeby nie zgrzytał mi pod stopami. W końcu docieram do tarasu, na którym jest posadzka.

Zostawili odsłonięte zasłony. Światło gwiazd wystarcza mi, aby stwierdzić, że po domu nikt nie chodzi. W kwestii wystroju właściciele najwyraźniej cenią sobie prostotę, co mnie cieszy, ponieważ dzięki temu nie ma tam wielu miejsc, w których ktoś mógłby się schować. Oczywiście oznacza to również, że w razie kłopotów i ja nie będę miała gdzie się ukryć. Tyle że nawet gdybym miała i tak koniec końców na niewiele by się to zdało.

Powoli odsuwam drzwi, najpierw te z moskitierą, później szklane. Obie pary otwierają się bezszelestnie. Ostrożnie stawiam stopę na kafelkach, ale już tylko z przyzwyczajenia. Nikogo tu nie ma.

Chłodne powietrze, jak cudownie.

Kuchnię mam po lewej. Poznaję po lśniących granitowych blatach.

Zdejmuję płócienną torbę z ramienia i zaczynam od lodówki. Wstrzymuję oddech, gdy zapala się w niej światło, ale szybko znajduję odpowiedni guzik i przyciskam go dużym palcem u stopy. Nic teraz nie widzę, ale nie mam czasu na przyzwyczajanie oczu do ciemności. Szukam po omacku.

Mleko, ser w plastrach, resztki obiadu w plastikowej misce. Oby to był ten kurczak z ryżem, którego widziałam jak przyrządzali. Zjemy to dzisiaj na kolację.

Sok, worek jabłek. Małe marchewki. Jeszcze jutro będą dobre.

Przechodzę do spiżarni. Potrzebuję teraz jedzenia, które się nie psuje.

Wraca mi wzrok. Zgarniam z półek wszystko, co mogę unieść. Mniam, ciasteczka z czekoladą, pyszności. Mam wielką ochotę natychmiast je otworzyć i zjeść, ale zaciskam tylko zęby, nie zważając na skurcze pustego żołądka.

„Uczucia w tych czasach to nasza słabość" || Dramione Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz