Rozdział 40

28 1 12
                                    

Zwolniłam, słysząc czyjeś głosy. Byłam zbyt daleko, by mogły dochodzić ze szpitala. Ktoś stamtąd wracał. Przywarłam do skalnej ściany i zaczęłam się posuwać do przodu najciężej, jak potrafiłam. Byłam zdyszana biegiem. Zakryłam usta, by mnie nikt nie usłyszał.

– ... po co to robimy? – narzekał ktoś.

Nie byłam pewna, czyj to głos. Kogoś, kogo nie znałam zbyt dobrze. Może to był głos Lavender? Dźwięczała w tych samych ta sama posępna nuta co poprzednim razem. Teraz już wiedziałam, że niczego sobie nie ubzdurałam.

– Doktor nie chciał. To Draco tym razem naciskał.

Poznałam głos Harry'ego, choć mówił innym tonem niż zazwyczaj jakby tłumił w sobie obrzydzenie. Oczywiście Harry również pojechał na wyprawę. Byli z Pansy nierozłączni.

– Myślałam, że akurat on był temu zawsze przeciwny.

Domyśliłam się, że to była Tracy.

– Teraz ma większą... motywację – odparł Harry. Mówił cicho, ale wyczułam w jego głosie złość.

Minęli mnie o centymetry. Zamarłam, wstrzymując oddech.

– Dla mnie to jest chore – mruknęła Lavender. – Odrażające. Nic z tego nigdy nie wyjdzie.

Szłam powoli, ciężko stawiając kroki. W ogóle już nie rozmawiali. Trwałam w bezruchu, dopóki się nie oddalili, ale nie czekałam, aż kroki całkiem ucichną. Theo mógł już ruszyć za mną w pogoń.

Skradałam się najszybciej, jak mogłam, a kiedy uznałam, że są już wystarczająco daleko, puściłam się znowu biegiem.

W oddali ukazały mi się pierwsze promienie dziennego światła. Zaczęłam biec szybciej, ale większymi susami, prawie nie zwalniając. Wiedziałam, że gdy pokonam długi zakręt, ujrzę wejście do królestwa Doktora. W miarę jak biegłam po łuku, robiło się coraz jaśniej.

Poczułam się teraz ostrożniej, uważnie stawiając każdy krok. Było bardzo cicho. Przez chwilę myślałam, że może się pomyliłam i wcale tam nikogo nie ma. Kiedy jednak zobaczyłam w końcu nieforemne wejście, rzucające na przeciwległą ścianę bryłę słabego światła, dobiegło mnie ciche łkanie.

Podeszłam na palcach do samej krawędzi przejścia i przystanęłam, nasłuchując.

Łkanie nie ustawało. Towarzyszył mu miękki, rytmiczny odgłos klepania.

– No już, spokojnie. – Był to głos Arthura, napięty ze wzruszenia. – Już dobrze. Głowa do góry.

Słyszałam odgłos ściszonych kroków więcej niż jednej osoby. Szelest materiału. Dźwięk zamiatania. Tak jakby ktoś sprzątał.

W powietrzu unosił się dziwny, niepasujący tu zapach. Niecałkiem metaliczny, ale też nie przypominający nic innego. Nie wydawał się znajomy. Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie czułam, a jednak miałam dziwne wrażenie, że powinnam go znać.

Bałam się zajrzeć do środka.

Co nam zrobią w najgorszym razie? – zauważyła Hermiona. Wygonią nas?

Masz rację.

Jak wiele się zmieniło, skoro właśnie to było najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie tu spotkać.

Wzięłam głęboki oddech. Znów poczułam ten dziwny, niewłaściwy zapach i wsunęłam się do szpitalnej groty.

Nikt mnie nie zauważył.

Doktor klęczał na podłodze z twarzą w dłoniach. Drżały mu ramiona. Arthur pochylał się nad nim, poklepując go po plecach.

Draco i Dean kładki prymitywne nosze obok jednego z łóżek na środku pomieszczenia. Draco miał surowy wyraz twarzy, jakby wróciła na nią ta sama maska, którą nosił wcześniej.

„Uczucia w tych czasach to nasza słabość" || Dramione Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz