🌼 2 🌼

439 16 25
                                    

W tym samym czasie, na drodze z Wilna do Krakowa, w lasach niedaleko Wiślicy, obóz rozbił polsko-litewski orszak, z samym królem Władysławem na czele. Kilka razy w roku wyjeżdżał na Litwę, aby załagodzić konflikty, zobaczyć jak ma się ogólna sytuacja i chrystianizacja, a przede wszystkim - aby uciec od zatłoczonego i dusznego Krakowa.

Nie ukrywał swojej niechęci do tego miejsca, ale obiecał ojcu, że zaopiekuje się sojuszem polsko-litewskim, więc nie mógł zrezygnować. Nie byłoby to może takie złe, gdyby nie polscy panowie, którzy już od dłuższego czasu wciskają mu najróżniejsze kandydatki na żonę. Od królewien po zwykłe hrabianki. On jednak dalej pozostawał nieugięty. Postanowił sobie, że ożeni się z wybranką serca. Tyle już jest zawartych małżeństw politycznych, że jedno z miłości nie zaszkodzi. Szkoda tylko, że panowie tak nie uważali. Przy każdej możliwej okazji wypominali mu brak potomka i królowej u boku. Władcą był już trzy lata i sam w głębi duszy zaczął się poważniej zastanawiać nad małżeństwem. Wszystko w swoim czasie... Tą myślą zawsze się pocieszał. Czasami mu się wydawało, że panowie porównują go do jego ojca, Olgierda, który dorobił się sporej gromadki dzieci. Może i miał wielu braci i sióstr, ale to nie czyni z niego ojcowskiego naśladowcy.

Miał gdzieś z tyłu głowy tą chęć założenia rodziny, ale nie na siłę. Jeśli już miałby się z kimś związać, to z kimś, kogo pokocha. Z kimś, z kim naprawdę chciałby spędzić tą resztę życia. Być przy niej na dobre i na złe, bez potrzeby udawania. Mieć przy sobie kogoś, komu mógłby powiedzieć wszystko i kto zawsze go uważnie wysłucha. Tak. Tak miałaby wyglądać jego idealna żona. Tylko gdzie taką znaleźć? Wesołą, radosną, piękną, mądrą i... Inną niż wszystkie, które do tej pory poznał. Musiała mieć w sobie to coś, czego nie ma żadna inna. Tylko gdzie takiej szukać?

Siedział teraz w swoim namiocie i dłubał nożem w kawałku drewna. Jego rozmyślania przerwał mu głos jego sługi, Opanasza, który wszedł do środka.

- Co taki zamyślony jesteś, panie? - zapytał - Czyżby tamta księżniczka zaprzątała twoje myśli?

Władysław podniósł głowę i spojrzał na niego zirytowany. Gdy przekroczyli już granicę i zatrzymali się na postój, panowie przyprowadzili do niego jakąś księżniczkę, mając nadzieję, że w końcu zgodzi się na małżeństwo. Pomylili się. Księżniczka nie była szpetna, ale nie biło od niej nic, co miałoby go zachęcić. Wydawała się też trochę dziecinna i przestraszona towarzystwem tak wielu koni i rozciągłością lasów. A przecież jego żona nie może się bać takich rzeczy, które on wręcz kocha. Będzie niezwykle rad, jeśli jego przyszła żona wyrazi chęć towarzyszenia mu w polowaniach. A tym bardziej, jeśli sama z chęcią coś upoluje.

- Nie... - odpowiedział, wypuszczając głośno powietrze - To nie ta.

- Czemu? Szpetna nie była.

Odłożył zajęcie i wstał powoli z krzesła.

- Może i nie - podszedł do Opanasza i razem wpatrywali się w obozowe życie - Ale widziałeś jej oczy jak koń parsknął? - zaśmiał się - Nie mogę mieć takiej żony, która boi się koni. Jak ja ją będę na przejażdżki zabierał?

- A to trzeba na przejażdżki zabierać? - spojrzał na niego znacząco - Kufer darów zawsze się sprawdza.

- Ja właśnie tego nie chcę, przyjacielu - poklepał sługę po ramieniu - Nie chcę żony takiej jak każda. Ona musi się wyróżniać. Spędzę z nią resztę życia. Będę z nią spędzał dnie i noce, będę z nią na dobre i na złe. To musi być ktoś wyjątkowy - pozostawił Opanasza zamyślonego i poszedł przejść się po obozie.

- Drżyjcie narody, bo król Polski i wielki książę Litwy szuka ,,wyjątkowej" żony - dworował pod nosem i wrócił do swoich zajęć.

***

Przeszedł przez obóz i skierował się w stronę leżącego nieopodal jeziora. Często uciekał w knieje, aby choć na chwilę uciec od ponurych murów Wawelu.

Zamek może nie był ubogi, wręcz przeciwnie, był bogaty i potężny. I to go właśnie przytłaczało. Wychowany na prostym zamku w Wilnie, wśród kniei i polowań, czuł się przytłoczony tą ilością bogactwa. Jemu nie było to wszystko potrzebne. Na co te wszystkie ozdoby? Pozłacane elementy? Kolorowe malowidła na ścianach? Gobeliny? Stoi i nic konkretnego nie wnosi. Zbiera kurz, tylko tyle. Ludzie się tym zachwycają przez chwilę, a potem przechodzą obojętnie obok. Ah, jeszcze pieniądze marnuje. Zamiast je dobrze spożytkować, są wydawane na coś kompletnie bezsensownego, bo komuś się zamarzyły złote klamki. I co ta złota klamka wniesie? Ma jakieś specjalne zdolności? Nie, więc równie dobrze zwykła klamka też wystarcza. Kompletnie tego nie rozumiał.

Stał nad brzegiem jeziora i wpatrywał się w jego spokojną taflę, słuchając ptasiego koncertu, gdzieś wysoko w koronach drzew. Wiatr lekko poruszał ich najwyższymi partiami, wygrywając ptakom cichą melodię. Przymknął oczy, a dłonie miał schowane za sobą. Wspominał teraz swoją młodość na Litwie, gdzie z braćmi od rana do wieczora siedział w kniei, polując i urządzając wyścigi po łąkach. Westchnął ciężko. Jak wiele by dał, aby znów przenieść się, choć na jeden dzień, do tamtych lat. Stać się na chwilę zwykłym człowiekiem, bez korony, bez tej całej odpowiedzialności, która ciążyła mu na barkach. Bez wścibskich oczu, podszeptów, ,,królowi nie wypada", bez zasad, trudnych decyzji i tego całego królewskiego życia. Choć na chwilę ściągnąć koronę z głowy i żyć pełnią życia. Poślubić tą, którą pokocha, nie patrząc na pochodzenie, posag, status, nic. Uśmiechnął się delikatnie. Wyobrażał sobie siebie i swoją ukochaną nad takim jeziorem. Wolni, zakochani i szczęśliwi, a dookoła ich pociechy.

Otworzył powoli oczy. Słońce przyjemnie muskało jego twarz. Kucnął i zanurzył palce w chłodnej wodzie. Dzień niedawno się zaczął, zatem jezioro nie zdążyło się jeszcze do końca ogrzać. Wieczorem musiało być bardzo przyjemne i ciepłe. Sięgnął po niewielki kamień, mocząc przy tym odrobinę rękawa swojego kaftana. Wyciągnął go z wody i obrócił kilka razy w palcach. Zanurzył dłoń, wyciągając jeszcze kilka kamyków. Wstał i spojrzał ponownie na gładką taflę. Wziął jeden kamień w drugą dłoń i, wykonując zamach, wyrzucił jak najdalej przed siebie. Kamień uderzył z głośnym pluskiem w taflę, marszcząc jej gładką powierzchnię. Rzucił kolejnym kamieniem. Potem kolejnym. I kolejnym. To dawało mu pewną ulgę i rozładowywało irytację, którą tłamsił w sobie, odkąd przekroczyli granicę polsko-litewską. Im bliżej Krakowa, tym bliżej problemów i powrotu do szarej normalności.

- Panie? - usłyszał nieśmiały głos swojego marszałka, Przedbora.

Wypuścił głośno powietrze, nie ukrywając frustracji, że mu przerwano.

- Czego? - zapytał.

- Wszystko już prawie gotowe do dalszej drogi - oznajmił.

- Zostajemy - powiedział król.

- Ależ panie, jak to tak? Wszystko już gotowe, goniec już wyjechał do gościńca, w którym się zatrzymamy.

Odwrócił się do marszałka.

- Powiedziałem. Zostajemy - spojrzał surowo na Przedbora.

Ten jeno pokłonił mu się i odszedł. Władysław wrócił do swojego zajęcia.
Przedbór wracał powoli do obozu, narzekając pod nosem.

- Zostajemy - przedrzeźniał króla - Zachciało mu się kaczki puszczać - prychnął.

Król zaśmiał się pod nosem.

- Gościniec. Jakby noc pod gwiazdami to było najgorsze, co ich mogło z mojego powodu spotkać. Oby lepiej nie dowiedzieli się, co jest najgorsze.

***

Hej😁
Uporałam się z kolejnym, dosyć emocjonalnym rozdziałem, więc wrzucam kolejny😊

Ona JedynaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz