Wjechała spokojnie na podwórze. Słońce już całkowicie wybudziło się ze snu i coraz mocniej przygrzewało. Jutro będzie burza... Upalny dzień zawsze był zwiastunem ulewy lub burzy. Uniosła do góry rękawicę i zagwizdała. Zza drzew wyłoniły się smukłe sylwetki sokołów, które po chwili posłusznie przysiadły na rękawicy. Wjechała do stodoły i zatrzymała Arkadię przy jej zagrodzie, umożliwiając ptakom zejść z jej przedramienia. Zdjęła rękawicę i wyrzuciła ją gdzieś na ziemię. Przytuliła się do klaczy, łącząc dłonie pod jej szyją, a ta trąciła ją przyjaźnie w ramię. Jadwiga zaśmiała się i mocniej objęła wierzchowca.
- Też cię kocham - szepnęła do niej i wyprostowała się.
Odwróciła się teraz tyłem do jej łba i przysiadła na siwym zadzie.
- Uwaga - ostrzegła klacz.
Unosząc ręce do góry, zsunęła się powoli na ziemię. Poklepała ją po zadzie i chwyciła za kantar, po czym wyprowadziła na zewnątrz.
- Dowódca - cmoknęła na niego, chcąc zwrócić na siebie uwagę ogiera.
Ten uniósł łeb i posłusznie podreptał za nimi na, znajdujące się obok stodoły, niewielkie pastwisko. Ściągnęła klaczy kantar i, wychodząc, zamknęła bramkę.
Kiedy jeszcze żył prawowity gospodarz domu, koni było tu o wiele więcej i miały swoje własne, przestronne pastwisko za lasem, a ptaki osobistą ptaszarnię. Jednak po odejściu Ludwika macocha kazała zlikwidować większość dóbr, a zwierzęta sprzedać. Zostało jeno parę budynków, ale korzystała z nich jedynie służba, a najczęściej Jadwiga. Wszystkie zwierzęta przeniosły się do stodoły, co stało się problemem, ze względu na ptaki. Jeszcze do niedawna drzwi musiały być cały czas zamykane, aby zmniejszyć ryzyko ucieczki. Przez co latem noce w stodole były gorące i duszne i Jadwiga ledwo spała. Na szczęście kiedyś znalazła spory kawałek siatki i uporała się z tym problemem. Teraz drzwi mogły być cały czas otwarte, bez strachu o sokoły. Jest jednak mało prawdopodobne, że by uciekły. Za bardzo przywiązały się do swojej pani, tak jak wszyscy zwierzęcy mieszkańcy.
Wróciła do stodoły i wzięła wiklinowy koszyk, leżący obok króliczego kojca. Każdego uszatka z osobna włożyła do koszyka i wyszła z nimi na zewnątrz. Położyła koszyk w niewielkiej, odpowiednio do królików dostosowanej, zagrody, leżącej na pastwisku, zaraz obok wejścia. Króliki zręcznie wyskoczyły i od razu zabrały się za pałaszowanie soczystej trawy. Jadwiga odłożyła koszyk i poszła w stronę kuchni. Wchodząc do niej, zdjęła z wieszaka w rogu swój znoszony już fartuszek i oplotła go sobie w talii. Zakasała rękawy bordowej sukienki i zabrała się za przygotowanie śniadania dla ,,Jaśnie Panien". Aleksander położył się w progu kuchni, aby, w razie czego, móc szybko wybiec na zewnątrz. Wyciągnęła potrzebną zastawę, konfitury, jasne pieczywo, owoce i coś na słodko. Do tego oczywiście wyborne, czerwone wino. Ułożyła zastawę na tacy i drugimi drzwiami udała się schodami na górę.
Przeszła ciemny korytarz i weszła do obszernej komnaty, która pełniła rolę pokoju dziennego i skromnej jadalni. Ta większa była wykorzystywana przy ,,większych okazjach". Odłożyła tacę na stół i podeszła do okien. Odsłoniła ciężkie zasłony, a do pomieszczenie zaraz pojaśniało, a ponury nastrój poweselał. Wyciągnęła z kieszonki fartucha szmatkę i przetarła stół. Potem rozłożyła na nim skromny obrusik i rozłożyła talerze i sztućce. Z wysokiej szafki wyciągnęła trzy pozłacane kielichy i ustawiła przy każdym talerzu. Wróciła do kuchni i tym razem na tacę trafiło pieczywo i owoce. W następnej turze trafiły konfitury i odrobina słodkiego. Na końcu przyniosła karafkę z czerwonym winem. Pozostawiając wszystko w idealnym ładzie, wyszła prędko z komnaty. Nie miała najmniejszej ochoty spotkać się z macochą lub którąś z jej córek. Pospiesznie wróciła do kuchni. Już miała wracać do stodoły i zająć się swoimi obowiązkami, gdy poczuła burczenie w brzuchu. Aleksander aż uniósł zaciekawiony głowę.
- Chyba i ja musiałabym coś zjeść - skomentowała.
***
Wyjechali dopiero koło południa. Władysław nie zamierzał się spieszyć. Chciał cieszyć się ostatnimi chwilami wolności i swobody. Sarkanie i narzekanie panów puszczał mimo uszu. Powinni się cieszyć, że w ogóle ich ze sobą zabrał. Równie dobrze mógł ich zostawić na Wawelu. Jego gniadosz dreptał spokojnie, korzystając z możliwości rozprostowania kości. Władysław kołysał się delikatnie na jego grzbiecie. Ptaki cicho ćwierkały, wiatr szeleścił liśćmi, między drzewami roznosił się stukot końskich kopyt. Tej muzyki mógłby słuchać do końca życia. To była melodia jego codzienności, której tak bardzo pragnął.
Niestety, rzeczywistość była inna. Melodią jego obecnej codzienności były narzekania panów, szelest dokumentów i stukot butów sług, którzy co chwilę zapowiadali kogoś na ,,audiencję u króla". W dodatku na ramionach dźwigał niewidzialne brzemię, które zostało mu dane trzy lata temu podczas koronacji. Gdy jego ojciec zmarł, to właśnie jemu przypadło objąć po nim tron. Nie Skirgielle, nie Korygielle, tylko właśnie jemu. Dałem ci imię ,,najmężniejszy"... Nie bez powodu...
Przymknął oczy, przypominając sobie wszystkie ojcowskie rady. Obiecał, że odzyska Pomorze i ziemię dobrzyńską i raz na zawsze zakończy konflikt z Krzyżakami. Jak do tej pory, nie do końca mu się to udało. Aktualnie głowę zaprzątają mu ciągłe spory w Królestwie, chrystianizacja, Ruś, kuzyn Witold na Litwie i Opolczyk na Śląsku. Potem na radach panowie narzekają, że Pomorze wciąż niezdobyte, a sami robią wszystko, by do tego nie doszło, ciągle wzniecając nowe konflikty z Wielkopolską.
Westchnął ciężko. Na Litwie wszystko było o wiele prostsze. Ile by dał, żeby wrócić do zamku i usnąć w ramionach ukochanej żony, odciąć się od tego wszystkiego, zapomnieć. Wyobrażał sobie jak otwiera drzwi komnaty królowej i od razu w ramiona wpada mu jego żona. Tuli się do niego, trzyma za dłoń, całuje w policzek, masuje obolałe ramiona, szepcze do ucha, głaszcze po głowie... Gdyby tak miały wyglądać jego powroty na Wawel, dawno byłby już daleko, daleko przed orszakiem, pędząc do ukochanej.
Otworzył oczy. Niestety, to jeszcze nie czas. Może moja przyszła żona wcale nie jest królewną, księżniczką czy hrabianką? Może jest zwykłą niewiastą? Może szukam nie tam gdzie trzeba? Panowie proponowali mu już chyba wszystkie kandydatki, zapominając o zwykłych niewiastach z miasta, które można spotkać chociażby na targu. A i te wydają się niekiedy milsze i mądrzejsze od królewien, które mają naukę na wyciągnięcie ręki. Nie potrafił tego pojąć. Może to kwestia ich codzienności? Podczas gdy w rodzinach królewskich, czy książęcych wszystko jest podawane na tacy, w zwykłych rodzinach na wszystko trzeba sobie zapracować. Może to wykształciło w nich ten charakter? Ten hart ducha? Miało to też swoje zalety, gdyż uczyły się samych pożytecznych rzeczy. No bo na cóż komuś jest chociażby śpiew? Gdzie w rządzeniu państwem on się przyda? Swoim porywającym głosem będzie powalał przeciwników? Wystarczy, że zaśpiewa i wszystkie dokumenty same się podpiszą? Nie. Nie jest to umiejętność potrzebna każdemu, a tym bardziej tym, którzy w ogóle nie potrafią śpiewać. Za to radzenie sobie w trudnych warunkach, tworzenie czegoś z niczego, racjonalne myślenie, to już przydatne umiejętności. A pragnął, aby jego żona nie była tylko jego ozdobą, ale też oparciem, dobrą radą i królową, która będzie pomagała mu rządzić. Tak. Taka właśnie musi być jego żona. Wprost idealna.
***
I znowu hej😂
Czemu wrzucam dwa rozdziały? Gdyż uważam, że w tych trzech pierwszych nie dzieje się nic specjalnego, a chciałabym już publikować te, gdzie jest chociaż odrobinę ciekawiej😜 zatem macie taki Dzień Dziecka z okazji Dnia Flagi RP😂😂😂 Ale następnego rozdziału proszę się spodziewać nie wcześniej jak w weekend😉Miłego dnia i tygodnia😊
CZYTASZ
Ona Jedyna
FanfictionOsierocona przez matkę i ojca Jadwiga, trafia pod opiekę macochy, która traktuje ją nielepiej od prostej służby. Choć ciężko pracuje, potrafi odnaleźć radość z życia. W przeciwieństwie do króla i wielkiego księcia Władysława, który szuka ucieczki o...