🌼 28 🌼

497 12 16
                                    

Starał się nadążyć za Arkadią, Dowódcą i Aleksandrem, którzy biegli, ile sił w nogach, w nieokreślonym kierunku. To był prawdziwy cud, że żadne z nich nie zrobiło sobie krzywdy. Władysław jako jedyny w miarę dotrzymywał im kroku. Jego ludzie dawno zostali daleko w tyle. Nie obchodziło go to jednak. Najważniejsze było teraz dla niego znalezienie Jadwigi.

W pewnym momencie zwierzęta zwolniły kroku i wytężyły zmysł węchu i słuchu. Arkadia zaczęła cicho rżeć. Władysław wstrzymał konia i zaczął się rozglądać, również nasłuchując. Wtem, między kroplami deszczu, dosłyszał jakieś niewieście krzyki. Wszędzie by je rozpoznał. Znalazłem cię, najmilsza...

- Jadwigo! - zawołał.

Krzyki ucichły.

- Jadwigo! - spróbował jeszcze raz.

- Tutaj!

Uradował się, że go usłyszała, jednak zaraz zorientował się, że ktoś zakrył jej usta dłonią, aby więcej nie krzyczała. Musiała być zatem blisko, a ten ktoś razem z nią. Aleksander momentalnie rzucił się do biegu, a za nim król i reszta. Wkrótce, pośród ciemności, błysnęły mu białka końskich oczu, a potem ostrze miecza. Zsiadł z konia i również wyciągnął swój. Pies rzucił się na porywacza i wgryzł mu się w łydkę. Rycerz krzyknął z bólu, co Jadwiga wykorzystała i zeskoczyła z konia z drugiej strony.

- Królu... - wydyszała.

Jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, zatem prędko ją ujrzał. Wyciągnął do niej ręce i mocno przytulił. Pocałował ją czule w czubek mokrej głowy.

- Już dobrze, już jestem... - szeptał uspokajająco.

Nagle usłyszeli żałosny pisk. Jadwiga od razu go rozpoznała.

- Aleksander! - krzyknęła i wyrwała się z uścisku króla, podbiegając do psa.

Zwierzę leżało na boku, a ten wyraźnie krwawił. Starała się zatamować je materiałem swojej sukni. Władysław już chciał do niej podejść, kiedy Zbyszko zagrodził mu drogę. Obok nich przebiegli Arkadia i Dowódca. Stanęli przy Jadwidze i mierzyli Zbyszka wzrokiem. Dowódca spojrzał na króla i zarżał. Władysław przyjął to jako ,,My ją przypilnujemy, a ty się nim zajmij". Przytaknął i zmierzył swojego rycerza ostrym spojrzeniem. Nadstawił miecz i czekał na jego ruch. Zbyszko dyszał ciężko i wpatrywał się w króla. Już nawet nie zwracał uwagi, że celuje ostrzem w monarchę. Chęć zdobycia Jadwigi całkowicie przysłoniła mu rozsądne myślenie. W pewnym momencie cały się spiął i rzucił na króla. Rozpoczęła się walka. Zbyszko, choć zaprawiony w turniejach i potyczkach, dzisiaj nie mógł się równać z królem. Władysław sprawnie i skutecznie odpierał jego ataki, wprawiając go w coraz większe zmęczenie. Zbyszko jednak nie zamierzał poddawać się tak łatwo. Deszcz zdawał się padać coraz mocniej, a noc robić coraz głębsza. To jednak nie zniechęcało żadnej ze stron. Każdy miał jasny cel - Jadwiga. O wygranej miało zdecydować uczucie, jakim oboje do niej pałali. Jedno z nich było prawdziwe. I ono wygra.

- Jadwiga jest moja! - krzyczał zdesperowany rycerz.

- Siłą nikt nigdy nie będzie twój - odpowiedział król.

- Chłopka nie może być królową! - nie dawał za wygraną.

W królu zagotowała się krew. Następny atak odparł tak agresywnie, że Zbyszko upadł na mokrą ściółkę. Władysław przystawił mu koniec miecza do gardła i zmierzył go wzrokiem.

- Nigdy nie waż nazywać się Jadwigi chłopką - wycedził przez zęby - Ma w sobie więcej z prawdziwej królowej, niż ty z pasowanego rycerza. Nie wyobrażam sobie nikogo innego, kto miałby zasiąść u mego boku. Nie ma na świecie lepszej i piękniejszej niż ona - pochylił się nad nim - I lepiej żebyś to zapamiętał, bo od teraz jesteś banitą. Będziesz jeździł po dworach całego świata i sławił imię, mądrość i urodę nowej królowej Polski i wielkiej księżnej Litwy - zawiesił głos - Jadwigi - wysyczał.

W samą porę dotarli królewscy ludzie i pojmali Zbyszka. Władysław nakazał im zabrać go do zamku i trzymać w lochu o chlebie i wodzie. W końcu mógł w pełni skupić się na Jadwidze. Odnalazł ją wzrokiem i podbiegł do niej. Odrzucił swój miecz gdzieś na bok i klęknął przy niej. Desperacko starała się zatamować krwawienie z boku psa. Szlochała, bojąc się o życie najwierniejszego druha. Konie pochyliły swoje głowy i trącały miękkimi chrapami jej plecy, chcąc dodać jej otuchy. Oczy Aleksandra były w połowie zamknięte, a oddech niespokojny i płytki. Władysław objął ją ramieniem i przytulił. Ucałował mokre włosy.

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz... - wyszeptał.

Ta, nie mogąc dłużej powstrzymać płaczu, wtuliła się w jego mokry kaftan. Nie zwracali uwagi na deszcz. Dawno o nim zapomnieli. Tulił ją jak najcenniejszy skarb. Głaskał ją po głowie, starając uspokoić, jednak to niewiele dawało. I on sam martwił się o stan psa. Wiedział, ile znaczy dla Jadwigi. Z resztą bardzo go polubił, tak jak resztę jej zwierzyńca. Byli dla niej jak rodzeństwo, którego on miał bardzo wiele. Zerknął na psa. Spojrzał na niego ze zdziwieniem, kiedy na jego ciało opadał powoli kolorowy pył. Zaczął ich otaczać jak poranna mgła. Nabrał głęboko powietrza. Pył zasłonił całkowicie Aleksandra, by po chwili opaść i odkryć go na nowo. Pies podniósł się i wyglądał jak nowo narodzony. Ogon merdał wesoło, oczy błyszczały, rana zniknęła i nie zostawiła żadnych śladów. Aleksander przypatrywał się królowi to z zainteresowaniem, to z małym rozbawieniem, jakby takie sytuacje były na porządku dziennym.

- Jadwigo... - powiedział cicho, wciąż oszołomiony - Spójrz...

Jadwiga powoli oderwała się od niego i popatrzyła w stronę psa. Na jej twarzy najpierw namalował się szok, a potem pojawił się szeroki uśmiech.

- Aleksander! - zawołała i wyciągnęła do niego ręce.

Pies zaszczekał i rzucił się na swoją panią, powalając ją na ziemię. Jadwiga zaśmiała się i głaskała go po pysku, nie mogąc wyjść z podziwu, że ten jednak przeżył i ma się całkiem dobrze. Lizał ją po twarzy jak kiedyś, gdy był jeszcze szczeniakiem.

- No już... - chichotała - Wystarczy...

Z trudem odciągnęła go od siebie. Konie jeno parsknęły z rozbawieniem. Aleksander w końcu ustąpił. Władysław przyglądał się jej z oczarowaniem. Tęsknił za nią. Za jej cudownymi relacjami z jej zwierzyńcem. Spojrzała na niego z rozbawieniem. Wyciągnęła do niego rękę. Przyjął ją, przez co został szarpnięty i teraz to on leżał na plecach, a ona nad nim górowała. Deszcz już ustąpił, a niebo zaczynało się rozjaśniać, zwiastując nadejście nowego dnia. Wpatrywała się w niego z uśmiechem. Ujął jej policzek, a ona oparła dłoń na jego piersi.

- Naprawdę mam w sobie coś z królowej? - zapytała, nawiązując do jego wcześniejszej wypowiedzi.

- Jesteś królową mojego serca... Moją jedyną...

Uśmiechnął się i pocałował ją namiętnie. Oplótł ją ramionami i przyciągnął do siebie. Leżeli tak sobie i się całowali, ciesząc się swoją bliskością i celebrując uczucie, którym się nawzajem darzyli. Nic ich już nie rozdzieli. Ani pochodzenie, ani macocha, ani zazdrośni rycerze. Będą już na zawsze razem. On i ona.

***

No hej😁
Mamy ostatni rozdział😢 Nie będę się tutaj zbytnio rozpisywać, gdyż został nam jeszcze epilog i podsumowanie, więc tam się jak zwykle rozpiszę😜

Do wieczora😊

P. S. Dzięki za pomysł z pojedynkiem😉😊

Ona JedynaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz