1

255 15 2
                                    


- myślę, że nie dasz rady nauczyć się grać w kosza i dostać się do drużyny – powiedział Antek z kpiącym uśmieszkiem kozłując piłkę. Widziałem w jego oczach błysk, czyżby rzucał mi wyzwanie? Próbowałem odebrać mu piłkę, ale cofnął się i szybko mnie minął zdobywając kosz.

- nie żartuj sobie, to nie jest takie trudne – powiedziałem ocierając pot z czoła. – dostanę się do drużyny, a umiejętnościami przegonię nawet ciebie – nie potrafiłem przejść obojętnie obok wyzwania. Moja ambicja i chęć bycia najlepszym nie pozwoliła mi odpuścić. Zawsze czuję ogromną satysfakcję kiedy osiągam coś w co inni wątpili. I tak będzie też tym razem.

Wakacje minęły mi na ciągłym treningu. Moich przyjaciół nie było co pozwoliło mi się skupić na moim celu. Nie był on jakiś wielki, przecież wszystko da się osiągnąć ciężką pracą. Wszystkie wieczory spędzałem na boisku przy jakiejś podstawówce grając to z coraz innymi chłopcami. Nie był to najwyższy poziom, ale wolę walki mieli lepszą niż niejeden zawodowy koszykarz. Każdy mecz tutaj był jak mistrzostwa, bo gwarantował wygraną. Nie graliśmy o coś wielkiego, ale mieć darmowe piwo, a nie mieć to jednak jest różnica. Jednak nie praktykowałem tylko kosza, ćwiczyłem również kondycję oraz mięśnie. Musze być najlepszy. Przed tym jak mój przyjaciel rzucił mi wyzwanie nie grałem w nic, tym bardziej w kosza, który wydawał mi się zbyt brutalny dla mnie. Grałem tyle co na zajęciach z wf-u lub czasem na boisku przy naszym gimnazjum z Antkiem jeden na jeden.

- podaj do mnie – krzyknąłem do rudego chłopaka, który był w potrzasku nie potrafiąc przejść przez broniącego. Zrobił co kazałem. Biegłem szybko omijając przeciwników. Jak już mówiłem nie był to najwyższy poziom, więc po kilkunastu meczach przerosłem umiejętnościami większość chłopaków. Rzuciłem piłkę sprzed linii za trzy. Piłka leciała idealnie i tak jak ostatnio cały czas się działo, wpadła. Chłopcy z drużyny przybili mi piątki i zaczęła się dalsza walka o punkty.

Minęła już połowa sierpnia. Była już dziewiętnasta, a na dworze nie dość, że jasno to skwar nieziemski. Siedziałem z kolegami od kosza na boisku i czekaliśmy na dwóch pozostałych chłopaków, żeby rozpocząć mecz. Jak na utrapienie spóźniali się. Chociaż może to i lepiej, bo mogłem dłużej poleżeć w cieniu pod drzewem. Nagle rozmowy moich towarzyszy ucichły. Otworzyłem oczy, żeby zobaczyć czym było to spowodowane. Obok nas stała grupa pięciu chłopaków. Na oko byli w moim wieku, może starsi. Nie słuchałem o czym rozmawiają, ponieważ przykuł mój wzrok pewien blondyn. Był przystojny. Dosyć długie blond włosy i umięśnione ciało, a na twarzy arogancki uśmieszek. Potrząsnąłem szybko głową, żeby pozbyć się tych myśli z głowy. Usiadłem, żeby zacząć się przysłuchiwać i może nawet dołączyć się do rozmowy.

- czyli mówicie, że niby jesteście lepsi? – zakpił brunet stojący obok blondyna na którego wcześniej patrzyłem. – co Olek pokażemy tym lamusom co to jest gra? – chłopak zwrócił się do kolegi. Te słowa podziałały na mnie jak płachta na byka. Od razu wstałem i podszedłem do grupy chłopców.

- kim ty do cholery jesteś, żeby przychodzić tutaj i podważać nasze umiejętności? – zapytałem niby uprzejmie zakładając ręce na klatkę piersiową. Chłopak zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem. – nie potrafisz się odezwać? Tak trochę żałosne szczekać dużo, ale w rzeczywistości być tylko małą chihuahuą – zakpiłem, a chłopak wkurwiony podszedł do mnie jeszcze bliżej. Nasze twarze były dosyć blisko siebie, ale nikt z nas nie spuszczał wzroku z drugiego. To także zamieniło się w bitwę. Chłopak był mojego wzrostu, więc nie było to trudne.

- chcesz się przekonać co to jest gra w koszykówkę? – zapytał nie odrywając spojrzenia. – myślę, że przegrana może nauczyć cię pokory – chłopak lekko mnie popchnął i wrócił na wcześniejsze miejsce. Cofnąłem się delikatnie. Jego zachowanie było bezczelne i karygodne.

- jesteś bezczelny – powiedziałem głośno. – ale zgoda zagrajmy w kosza i zobaczmy.

Krył mnie jakiś typ lekko niższy ode mnie. Był krótko ścięty, a od niego unosił się zapach jakiś drogich perfum. Było z czterdzieści stopni przez cały dzień, a on wieczorem nadal ładnie pachnie czy to życie idealne jak z filmu?

Mecz trwał w najlepsze. Minęła pierwsza połowa, a nasza drużyna była jedenaście punktów w tyle. Dawno nie grałem z kimś tak dobrym. Cała ich synchronizacja oraz umiejętności rozpalała we mnie jeszcze większą chęć, żeby ich pokonać. Dostałem właśnie piłkę od Zająca (tak na niego mówiliśmy, bo miał Zajączkowski na nazwisko) i zacząłem kozłować pod kosz. Ustawiłem się do trójki i rzuciłem. Blondyn, który zwrócił moją uwagę próbował zablokować piłkę, ale nie udało się. Zamknąłem oczy bojąc się, że tym razem piłka nie wpadnie. Usłyszałem krzyk mojej drużyny. Kurwa udało się. Teraz różnica była przynajmniej jednocyfrowa.

Czułem ból każdego skrawka mojego ciała. Już ledwo skakałem, ale wciąż się nie poddawałem. Różnica w punktach była tak minimalna, że czułem już zwycięstwo. Byli dobrzy, szczególnie ten blondyn, który radził sobie zajebiście na swojej pozycji. Jednak to nie zmienia tego, że oni również ledwo żyli. Zostały ostatnie dwie minuty meczu. Damy radę wygrać jeśli zdobędziemy przynajmniej dwa punkty. Czasu było coraz mniej, a żadna z drużyn nie chciała odpuścić. W końcu piłka znalazła się w naszych rękach. Dostałem ją i chciałem biec na linię rzutu za trzy, ale zostałem zablokowany przez kryjącego. Chłopak nie dawał mi przejść, więc podałem do rudego, który zwinnym dryblingiem wyminął przeciwników. Wykorzystując to, że przeciwnicy skupili się na rudym przemknąłem na linię za trzy. Dostałem piłkę i chciałem rzucić. Przy mnie pojawił się blondyn.

- nie dam wam kurwa wygrać – powiedział z zacięciem. Aż prawie sam mu uwierzyłem. Jednak potrafię zaskakiwać i cofnąłem się o krok w tył wykonując rzut z pewnym siebie uśmiechem. Chłopak wydawał się zaskoczony. Piłka leciała dosyć długo, a obie drużyny patrzyły na nią z nadzieją. My żeby wpadła, a drużyna przeciwna, żebyśmy przegrali. Wygrana była bardzo ważna, obie drużyny walczyły o honor. Piłka odbiła się od tarczy i wleciała prosto do kosza. Usłyszeliśmy tylko dźwięk obijającego się metalu, co zwiastowało, że piłka przeszła. Ogarnęła nas ogromna fala szczęścia. Wszyscy podbiegli do mnie i zaczęli mi gratulować. Nasi przeciwnicy burknęli coś pod nosem i zaczęli odchodzić bez żądnego słowa pożegnania. Patrzyłem na ich plecy i doszedłem do wniosku, że nie chcę być jak oni tak pewny i zapatrzony w siebie.

Może i mieli umiejętności i prawdziwą drużynę, ale to my cieszyliśmy się jak głupi z każdego gola. Tak samo wygrana z nimi znaczyła dla nas więcej niż oni sami potrafili sobie wyobrazić. Dlatego cieszę się, że udało nam się udowodnić coś im i sobie.


Oto pierwszy rozdział mojego opowiadania. Mam nadzieję, że was w jakiś sposób zainteresowałam, a jak jeszcze nie to obiecuję, że dużo będzie się działo (chociaż może nie powinnam niczego obiecywać). Liczę na wasze opinie i wsparcie. 

Skrzydłowy  I yaoi IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz