Od autora: Zawsze chciałam/em spróbować napisać opowiadanie o mrocznym Harrym , poniewarz uważam, że nie ma wystarczająco dużo historii, w których Harry nie jest prawie martwy i zrozpaczony. No ok, troche taki jest i w tej historii, ale nie jest taki zrozpaczony. Chciałem/am poeksperymentować i zobaczyć co wymyśli mój umysł , gdyby Harry spotkał Voldemorta, gdy jeszcze był dzieckiem. To nie jest one-shot, mam nadzieje, że będzie to cała seria. Przeczytaj i się przekonaj :) Harry Potter niestety nie należy do mnie. Wszystkie postacie związane z nim i jego światem należą do J.K.Rowling.
Od tłumacza: Jeżeli zauważycie jakieś błędy gramatyczne lub ortograficzne, to proszę napisać a ja poprawię. Ortografia to moja pięta achillesa mimo, że już tyle się uczę ;-;.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Po raz pierwszy Mrocznego Pana spotkałem, w wieku sześciu lat. Byłem skąpym, cichym dzieckiem, lubiącym książki. Rzadko się odzywałem, ale gdy już to zrobiłem, to zwykle było to coś sarkastycznego i splecionego z przekleństwami. Pewnie właśnie dla tego większość mugolskich dzieci mnie unikała. Nie, żeby mi to przeszkadzało.
W każdym razie, mieszkałem z moimi obrzydliwymi krewnymi. Moi rodzice umarli gdy byłem jeszcze dzieckiem, więc byłem sierotą. Moi krewni byli... niezbyt miłymi ludźmi. Mój wuj, miaj w zwyczaju bić mnie bez żadnego powodu. Miał okropny temperament. Moja ciotka była zwykła suką, która starała się jak najbardziej być "normalną". A mój kuzyn... no tak, mimo, że był pod wpływem rodziców, to i bez tego był taką świnią jak oni.
Moja historia rozpoczyna się, w dniu, gdy moje wujostwo zabrało Dudleya na siłownię w jego urodziny. Zostawiono mnie z panią Figg, ale ona zasneła krótko po moim przybyciu. I tak miałem już to wszystko zaplanowane.
Parę dni wcześniej obejrzałem scenę z filmu, podczas czyszczenia płaszcza. Vernon go oglądał. W desperacji, aby uciec od nacisku pod jakim był, mężczyzna strzelił sobie w głowę. Szybko umarł. Wiedziałem gdzie Vernon trzymał swój pistolet, i wiedziałem co muszę zrobić.Zamierzałem ze sobą skończyć.
Przebiegłem przez drogę, potem po schodach i wpadłem do sypialni Vernona. Uklękłem obok jego szafki nocnej i przejechałem palcem po zamknięciu. Otworzyła się z delikatnym kliknięciem. No tak. Czy to znaczy, że potrafię robić dziwne rzeczy? Owszem, potrafię. Otworzyłem szufladę i zacząłem jeździć ręką wewnątrz pomiędzy jakimiś listami i papierami. W końcu moja ręka natrafiła na coś chłodnego. Z delikatnym uśmiechem wyciągnąłem srebrny pistolet.
Szybko wyszedłem wprost do ogrodu. Jeśli mam się zabić to zamierzam to zrobić na dworze. To zawsze było moje ulubione miejsce, często przewijały się tędy węże, które były świetnymi rozmówcami... w każdym razie do momentu, aż Vernon albo Petunia ich nie zabili. Stanąłem po środku podwórka i zamknąłem oczy. Przechyliłem głowę w bok po czym przyłożyłem chłodną lufę broni do gardła. Pociągnąłem za spust i...
Pistolet został mi nagle wyrwany. Tak po prostu. Moje oczy otworzyły się w szoku, i rzadkim momęcie absolutnej furii pomieszanej z desperacją. Moja maska została szybko nałożona spowrotem, gdy rozejrzałem się i dostrzegłem co zrujnowało mój plan.
Mężczyzna. Stał po drugiej stronie płotu i przewracał bronią pomiędzy długimi palcami. Był bardzo blady. Wyglądał jakby był chory. Miał ciemne włosy, sięgające mu do ramion, choć teraz związane w kucyk. Najdziwniejsze były jego oczy. Ciemne, krwisto czerwone, z weżową szparką jako źrenicą.
Zamrugłem, a on zaczął mówić.
- To była niezwykle głupia próba samobójcza, dzieciaku - zerknął na mnie, z jakimś szyderczym błyskiem - Nie tylko mogłeś przeżyć, bo gdyby ktoś usłyszał strzał to na pewno zadzwonił by po pomoc, ale mogłes też bardzo powoli i boleśnie wykrwawiać się, aż do śmierci. Są znacznie bardziej efektywne sposoby aby się zabić.
Patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę, po czym odpowiedziałem bezbarwnym głosem.
- A ty to skąd wiesz tak dużo o samobójstwach?
Uniósł brew zaskoczony moim tonem, po czym powiedział - Jestem inteligentną osobą. Prychnąłem. - Oczywiście - Po czym znów na niego spojrzałem. - Kim ty do diabła jesteś? - podszedłem bliżej, stając przy nim, choć nadal po przeciwnej stronie ogrodzenia. Był naprawdę wysoki.
Na początku wyglądał na zmieszanego, a potem jakby powstrzymywał się od śmiechu. Potem znów spowarzniał. - Jestem Lord Voldemort.
Gapiłem się na niego przez chwilę - Czy to jakieś słowo po Francusku? - Spojrzał na mnie w szoku, po czym zapytał z wyraźnym niedowierzaniem - Naprawdę nie wiesz kim jestem?
Pokręciłem głową - Nie. A powinienem? Mruknął coś, jak "Parszywi mugole" co odrobinę mnie skonsternowało.
- Co to są mugole? - zapytałem, marszcząc brwi w zdezorientowaniu. Czarny pan właśnie przemówił w języku wężów, mimo, że ja tego nie wiedziałem. Mężczyzna za to był wyraźnie zszokowany.
- Jesteś... jesteś wężousty? - zapytał mrugając kilkakrotnie z zaskoczenia.Spojrzełam na niego. - Co to wężousty? - spytałem, zastanawiając się nad nowym, dziwnym słowem.
- To znaczy, że jesteś w stanie rozmawiać z wężami - odparł, przyglądając mi się uważnie, przenosząc wzrok na moją poczochraną grzywę, zakrywającą bliznę.
- Och. Faktycznie, umiem rozmawiać z wężami. Skąd to wiesz? - spytałem podejrzliwie, zwężając oczy.
Wyrwał się z rozmyślania, i posłał mi chłodny uśmieszek - Ja też umiem. Taką osobę nazywa się wężoustą. Powiedz mi, co wiesz o magii? - rzucił mi dziwne, porozumiewawcze spojrzenie, które mówiło, że już wiedział jaka będzie odpowiedź.
-Magia nie istnieje - odpowiedziałem tępym głosem. Byłem przyzwyczajony do odpowiadania tak mojemu wujowi.
Lord Voldemort uniósł ciemną brew - Och, naprawdę? - zapytał z udawanym zaskoczeniem. Machnął ręką a pistolet znajdujący się w jego dłoni, nagle pojawił sie znowu w mojej - A więc wytłumacz to.
Zamrugałem, przybierając zdeterminowaną minę. To napewno była jakaś sztuczka. - Przypadek. Lub jesteś niesamowicie szybki. Słuchaj, nie jestem tak głupi na jakiego wyglądam. A skoro już odzyskałem broń to myślę, żę chyba-
Przerwał mi gwałtownie. Dość niegrzecznie, muszę dodać.- A twierdzisz, że nigdy, nie przydarzyło ci się nic niezwykłego?
Zmarszczyłem brwi gapiąc się na niego. Raz w jakiś sposób zniknąłem pojawiając się na dachu szkolnej kuchni... zmieniłem perukę nauczyciela na niebieską... włosy mi szybko odrosły, po szczególnie.. okropnej fryzurze zafundowanej przez ciostkę Petunię. Sprawiłem, że jakiś dzieciak się przewrócił z krzykiem, ponieważ się wściekłem gdy zabrał mi moją książkę. A moje rany zdawały się goić szybciej, gdy doznawałem jakiejś kontuzji.
Powoli skinąłem głową - Taa... Zrobiłem kilka dziwnych rzeczy. Ale magia nie istnieje... no nie? - Nie byłem teraz już taki pewny.
Znów posłał mi swój dziwny uśmieszek, choć tym razem wyglądał na jakby.. triumfaklny - Owszem. Ja jestem czarodziejem. Ty jesteś czarodziejem. Istnieje cała społeczność naszego pokroju - wyjaśnił niedbale
Odchyliłem głowę na bok - A więc, dlaczego ja tu mieszkam? - zapytałem powoli, czując się trochę niepewny i.. trochę porzucony.
Mężczyzna wyprostował się i otrzepał niewidzialne fafrochy ze swojej... sukni? - Ech tam - to historia na inny dziń. Wrócę. To znaczy, jeżeli nie zrealizujesz swojego małego.. pomysłu na samobójstwo - rzucił sucho, wskazując na pistolet w mojej dłoni.
Zerknąłem na pistolet, w mojej dłoni, po czym z wahaniem pokręciłem głową - Nie.. myślę, że poczekam.
Lecz gdy znowu spojrzałem w jego stronę, już go nie było. Więc to to spowodowało ten huk. Czekałem, przez parę dni. Nie wrócił. W końcu zacząłem się zastanawiać, czy nasze spotkanie kiedykolwiek miało miejsce. Albo czy to nie był zwykły sen.
CZYTASZ
Fighting Back
FanfictionUwaga! To opowiadanie narazie jest zawieszone. Tłumaczone było przeze mnie 4 lata temu i osobiście teraz jak na nie patrzę to uważam że jest beznadziejne. Czytacie na własne ryzyko Sześcioletni Harry, spotyka lorda Voldemorta, w krytycznym momencie...