39. Zaczyna się...

5 1 0
                                    

2 maja 1998 roku, ranek.

Dzień jak codzień od przybycia do rodziny Weasley. Ta sama rutyna: śniadanie, mycie zębów, Fred i Geroge mnie muszą wkurzyć. Ahh.. jak za tym tęskniłam, przynajmniej nigdy nie jest sztywno. Nadeszła pora obiadu. Pani Weasley ugotowała gęś faszerowaną zaczarowanym serem i gumochłonem. Za tym też tęskniłam. Daphne była wiecznie jakby nieobecna. Zapewne tęskniła za Blaisem- kochała go. Znałam to uczucie, lecz nie tęskniłam za Draconem. Wyzbyłam się niego z mojej pamięci. Wieczorem, przed zmierzchem, do izby wpadł jakby przerażony Lupin.

- Harry w Hogwarcie- powiedział- McGonagall wysłała mi Patronusa.

- I co teraz robimy?- spytała najwyraźniej przerażona pani Weasley. Czułam to samo. Wszyscy byliśmy zagrożeni bardziej niż dotychczas.

- Ruszamy do Abefortha- postanowił Kingley -Teraz złapmy się za ręce.

 Wszyscy po kolei wystawili dłonie i złapali za dłoń Shacklebolta. Na końcu ja z Daphne złapałyśmy rękę i poczułyśmy charakterystyczne uczucie rwania ciała. Ja, Daphne i Zakon Feniksa pojawiliśmy się na alejce domów. Rozpoznałam bez wahania to miejsce- Hogsmeade. W oddali widać było Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, ale nie wyglądała jak zawsze. Była spowita mrokiem i mgłą, a nad nią było widać krążących dementorów. Poszliśmy całą grupą wzdłuż alejki jakby opuszczonych domków i opustoszałych sklepów. Nagle Shacklebolt zatrzymał się przed jakimś domem bądź barem, bądź sklepem. Po chwili zastanowienia domyśliłam się co to jest- Gospoda pod Świńskim Łbem, zawsze pusty i ciemny lokal. Nikt tam nie uczęszczał, z wyjątkiem Dumbledore'a, nie żyjącego Dumbledore'a.

- To Gospoda pod Świńskim Łbem.- szepnęłam do starszej Greengrass.

Lilly...- szepnęła Daphne ze strachem.

-Tak?

- J-Ja wiem po co idziemy do Hogwartu...

- Po co?

-... szykuje się wojna. Największa wojna w historii czarodziejskiego świata, czarodziejskiej rzeczywistości i czarodziejskiej historii...

Wiedziałam, co się szykuje. Bałam się, ale nie mogłam tego okazać. Walka była słuszna. Walka o lepsze jutro.

- Idziemy, za mną!- nakazał Kingsley. Wszyscy szturmem weszli do starej, poczciwej gospody. Gospoda była stara i lekko zniszczona w środku. Miała zaledwie kilka starych stołów z krzesłami oraz dębową ladę. Za ladą stał starszy, wysoki i chudy mężczyzna z ponurą miną. Posiadał mnóstwo siwych włosów na głowie i gęstą brodę. Miał okulary i jasne, niebieskie oczy. W pewnym momencie myślałam, że to Dumbledore, ale... w nowszym wydaniu i niezadowolony. Ale nie, to nie było możliwe. Na pewno to nie był Dumbledore. Sama widziałam, na własne oczy, na własne gałki oczne jak stary dyrektor dostaje zaklęciem Avada Kedavra od Snape'a i w spada z Wieży Astronomiczne w mglistą otchłań szkolnego dziedzińca.

- Abeforth! - rzekł pan Weasley w kierunku starego barmana.- Jak się masz?

- Dobrze, wiem po co tu przyszliście. Za mną! - ryknął niemile. Wszyscy poszliśmy w jego ślad.

- Panie Weasley...- szepnęłam.- ...to ten Abeforth?

-Tak... to ten Aberforth, brat Dumbledore'a. - rzekł.

The Boy don't know loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz