2 maja 1998 roku, ranek.
Dzień jak codzień od przybycia do rodziny Weasley. Ta sama rutyna: śniadanie, mycie zębów, Fred i Geroge mnie muszą wkurzyć. Ahh.. jak za tym tęskniłam, przynajmniej nigdy nie jest sztywno. Nadeszła pora obiadu. Pani Weasley ugotowała gęś faszerowaną zaczarowanym serem i gumochłonem. Za tym też tęskniłam. Daphne była wiecznie jakby nieobecna. Zapewne tęskniła za Blaisem- kochała go. Znałam to uczucie, lecz nie tęskniłam za Draconem. Wyzbyłam się niego z mojej pamięci. Wieczorem, przed zmierzchem, do izby wpadł jakby przerażony Lupin.
- Harry w Hogwarcie- powiedział- McGonagall wysłała mi Patronusa.
- I co teraz robimy?- spytała najwyraźniej przerażona pani Weasley. Czułam to samo. Wszyscy byliśmy zagrożeni bardziej niż dotychczas.
- Ruszamy do Abefortha- postanowił Kingley -Teraz złapmy się za ręce.
Wszyscy po kolei wystawili dłonie i złapali za dłoń Shacklebolta. Na końcu ja z Daphne złapałyśmy rękę i poczułyśmy charakterystyczne uczucie rwania ciała. Ja, Daphne i Zakon Feniksa pojawiliśmy się na alejce domów. Rozpoznałam bez wahania to miejsce- Hogsmeade. W oddali widać było Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, ale nie wyglądała jak zawsze. Była spowita mrokiem i mgłą, a nad nią było widać krążących dementorów. Poszliśmy całą grupą wzdłuż alejki jakby opuszczonych domków i opustoszałych sklepów. Nagle Shacklebolt zatrzymał się przed jakimś domem bądź barem, bądź sklepem. Po chwili zastanowienia domyśliłam się co to jest- Gospoda pod Świńskim Łbem, zawsze pusty i ciemny lokal. Nikt tam nie uczęszczał, z wyjątkiem Dumbledore'a, nie żyjącego Dumbledore'a.
- To Gospoda pod Świńskim Łbem.- szepnęłam do starszej Greengrass.
Lilly...- szepnęła Daphne ze strachem.
-Tak?
- J-Ja wiem po co idziemy do Hogwartu...
- Po co?
-... szykuje się wojna. Największa wojna w historii czarodziejskiego świata, czarodziejskiej rzeczywistości i czarodziejskiej historii...
Wiedziałam, co się szykuje. Bałam się, ale nie mogłam tego okazać. Walka była słuszna. Walka o lepsze jutro.
- Idziemy, za mną!- nakazał Kingsley. Wszyscy szturmem weszli do starej, poczciwej gospody. Gospoda była stara i lekko zniszczona w środku. Miała zaledwie kilka starych stołów z krzesłami oraz dębową ladę. Za ladą stał starszy, wysoki i chudy mężczyzna z ponurą miną. Posiadał mnóstwo siwych włosów na głowie i gęstą brodę. Miał okulary i jasne, niebieskie oczy. W pewnym momencie myślałam, że to Dumbledore, ale... w nowszym wydaniu i niezadowolony. Ale nie, to nie było możliwe. Na pewno to nie był Dumbledore. Sama widziałam, na własne oczy, na własne gałki oczne jak stary dyrektor dostaje zaklęciem Avada Kedavra od Snape'a i w spada z Wieży Astronomiczne w mglistą otchłań szkolnego dziedzińca.
- Abeforth! - rzekł pan Weasley w kierunku starego barmana.- Jak się masz?
- Dobrze, wiem po co tu przyszliście. Za mną! - ryknął niemile. Wszyscy poszliśmy w jego ślad.
- Panie Weasley...- szepnęłam.- ...to ten Abeforth?
-Tak... to ten Aberforth, brat Dumbledore'a. - rzekł.
CZYTASZ
The Boy don't know love
FanfictionCo się stanie, gdy dwie różne osobowości, o dwóch różnych charakterach, o różnych poglądach połączy miłość..... [zakończone]