2. Wzloty i upadki

88 5 0
                                    

3 tygodnie kary minęły dość szybko, nic się ciekawego nie wydarzyło. Pewnego, pochmurnego dnia szłam na lekcje eliksirów u Slughorna. Po chwili byłam już w sali. Właśnie zaczynała się lekcja, do sali właśnie wszedł profesor Slughorn.
-Witam, dzieci! Dzisiaj będziemy mówili o amortencji. Kto powie mi co to za eliksir?-powiedział
Ja odrazu się zgłosiłam prześcignęłam nawet Hermionę, która jest najmądrzejszą osobą jaką znam.
-Amortencja to najsilniejszy miłosny eliksir, który powoduje zauroczenie lub obsesję osoby pijącej.  Czuje się zapach, który nam się najbardziej podoba, ja na przykład czuję atrament , pergamin i... męskie perfumy-dokończyłam
-Bardzo dobrze pani Morgan, 10 punktów dla Grifindoru.
Po chwili poszłam na koniec sali, bo nie interesowała mnie ta lekcje. Usiadłam przy oknie, siedziałam tak przez chwilę gdy nagle podszedł do mnie Malfoy.
-Skąd ty wiesz tyle o amortencji? - Może ty na mnie chcesz go wykorzystać -powiedział z głupim uśmiechem.
- Odczep się Malfoy, jesteś zbyt pewny siebie -zaśmiałam się- Tyle wiem o amortencji, ponieważ lubię czytać o eliksirach. A ty uważaj, bo Pansy ci wciśnie amortencję, i nawet tego nie zauważysz-dokończyłam śmiejąc się. Po chwili Malfoy dołączył do mnie. Po kilku minutach lekcja się skończyła i szybko wyszłam z sali. Bardzo stresowałam się. Za 2 dni miał się odbyć mój pierwszy mecz Quiddicha, i to ze Slytherinem! Gdy schodziłam ze schodów prawie z nich spadłam, gdyby nie czyjaś ręka. Szybko się odwróciłam i zobaczyłam, że to Draco.
- Nic ci nie jest?- spytał mnie.
-Nie, nic. - odpowiedziałam.
Gdy poczułam jego ręke, serce szybciej mi zabiło. Wiem, że to głupie, ale chyba się w nim zakochałam.
Przez cały tamten dzień i kolejny myślałam o nim. Nadszedł dzień quiddicha. Do głowy przychodziło mi tysiące myśli. Były to myśli typu: A co jeśli spadnę z miotły, a co jeśli dostanę tłuczkiem w głowę, a co, jeśli przegramy z mojej winy. Przed lekcjami poszłam do łazienki wziąść prysznic. Weszła do łazienki Pansy.
- O, Morgan- powiedziała z szyderczym uśmiechem.- Życzę ci powodzenia w meczu quiddicha. Macie Pottera, my mamy Montaque'a.
Monteque był ścigającym ślizgonów, tak jak ja.
- Parkinson, Parkinson, Parkinson.- odpowiedziałam- Nie zapominaj, że Montaque zniknął. Pufff... ...nie ma go.
- Nie podskakuj mugolu, będzie tam jeszcze mój brat - rzekła Pansy z groźną, ale dla mnie śmieszną miną- A w sumie... nie mam ochoty się z tobą kłócić, ani na ciebie się patrzeć.
Poszła sobie. NARESZCIE! Po pryszniu poszłam na pierwszą lekcje- wróżbiarstwo. Ta lekcja do tego stopnia mnie znudziła, że wymknęłam się z Ginny i poszłyśmy do dormitorium.
I mecz quddicha. Weszłam do szatni i przebrałam się. Wystartowaliśmy. Zebraliśmy się wszyscy w koło.
-To ma byś czysta gra!- pani Hooch, nauczycielka quiddicha ostrzegła nas.
Tłuczki i znicz wystrzeliły w górę. Pani Hooch złapała kafel i rzuciła go w górę. Złapałam go i odrazu rzuciłam się na bramki Slytherinu.
-Świetnie Morgan!- krzyknął Lee Jordan  komentator Quiddicha- 10 puktów dla Gryffindoru.
Cieszyłam się. Moje pierwsze punkty! Gra szła mi szybko. Po kilkunastu minutach Gryffindor zdobył 180 punktów, a za to Slytherin na koncie miał zaledwie 20 punktów.
Nagle zauważyłam, że z szybką prędkością leci w moją stronę brat Pansy, Cogray Parkinson. Cogray wleciał we mnie i zleciałam z miotły. Z szybką prędkością leciałam na ziemię. Na trybunach siedział na szczęście Dumbledore. Wyjął różczkę i krzyknął:
-Arestum momentum!
Kilka dni później....

-Myślicie, że się obudzi?-powiedział Ron
-Na pewno się obudzi. powiedziała poddenerwowana i zrozpaczona Hermiona- Jest silna, pewnie kiedyś wszyscy będziemy się z tego śmiali.
-Hermiona ma rację-wtrącił się Harry.
-A jeśli nie?! -Ginny zaczęła histeryzować.
W tym momencie przebudziłam się
-Ginny, przestań płakać bo cała nam się łzamia zatopisz-zaśmiałam się słabym głosem.
-Ty żyjesz!? - podbiegli do mnie wszyscy i mnie przytulili. A Ginny po chwili zaczęła jeszcze bardziej histeryzować. Ron później pobiegł poinformować panią Pomfrey, że się obudziłam a Harry z Luną poszli poinformować naszych znajomych.
-Wiesz, że Malfoy tu był? -powiedziała Hermiona
-Naprawdę?! - zaskoczona spytałam.- Przecież on mnie nienawidzi.
W głębi serca cieszyłam się, że tu był, z zamyślenia wyrwała mnie Ginny.
-Tak! - Ginny z radością krzyknęła.- Nie opuszczał ciebie na krok.
Ginny chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wrócił Ron z panią Ponfrey, która powiedziała, że mogę już wyjść, tylko mam na siebie uważać. Weszłam do swojego dormitorium przebrałam się i w piątkę poszliśmy na kolację do Wielkiej sali. Weszliśmy i zaczęłam szukać Malfoy'a. Znalazłam go siedzącego obok Goyla, który uśmiecha się do mnie. Szybko spuściłam wzrok i usiadłam do stołu Gryffindoru.
- Witam wszystkich na kolacji.- powiedział głośno Dumbledore.- Zanim ta oto kolacja zamroczy wam mózgownice, chciałbym ogłosić wyniki punktów na Puchar Domów. Gryffindor: 294 punktów, Slytherin: 267 puntków, Hufflepuff: 206 puntków, Ravenclaw: 200 punktów. Gryffindor prowadzi, brawo Gryfoni!
PROWADZILIŚMY! Cieszyłam się.
- Czas zacząć biesiadę! - rzekł Dumbledore i klasnął a ręce. Nagle pojawiło się bardzo dużo jedzenia. Przede mną pojawiła się moja ulubiona sałatka grecka. Rzuciłam się na nią pierwsza. Zjadłam i poszłam do dormitorium.
-Hermiona - powiedziałam do Hermiony z przerażeniem i zażenowaniem. - Bo ja chyba kocham Malfoya
-C-co?! - Hermiona wyjąkała z zdrziwienia- Przecież wy jesteście wrogami, wszyscy to wiedzą.
-Wiem, ale ja go kocham - powiedziałam przygnębiona.
-No dobrze, a co zrobisz, powiesz mu? - powiedziała.
-Myślałam o tym, by mu powiedzieć po śniadaniu - powiedziałam.
-Mam nadzieję że będziecie razem - rzekła Hermiona- Ale nie wiem, jak zareagują na to Ron i Harry.
-Ja też nie wiem - odpowiedziałam- Pewnie mnie zabiją. Dobra, porozmawiamy jutro.
-Dobranoc-powiedziałam
-Dobranoc -odpowiedziała

Następnego dnia zeszłam ubrana na dół. Wybiła 7.00. Zszedł z góry Harry i Ron. Po chwili zeszła Ginny z Hermioną.
- Idziemy?- spytałam.
- Tak.- odpowiedziała Ginny z Hermioną.
Na dole spotkałam Malfoya, który
" puścił mi oczko". Zawstydzona weszłam do Wielkiej Sali. Po chwili wszedł Draco, przez całe śniadanie patrzyłam się na niego, nie wiem dlaczego. Zobaczyłam, że skończył jeść i szybko wyszedł, a za nim poszła Pansy. Zaciekawiło mnie to, więc wyszłam chwilę. Po nich zauważyłam, że zatrzymali się przy jakimś oknie. Podeszłam najbliżej jak się dało i zaczęłam podsłuchiwać, rozmawiali przez jakiś czas a później usłyszałam.
-Draco bo ja ciebie kocham.- powiedziała Pansy Parkinson...

The Boy don't know loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz