Seth nauczyciel

639 29 36
                                    

Seva! Akcja dzieje się tak w jedynce SS, ale Seth i Eve się nie znają.

(Pov Eve)

- Prosiłaś, żebym załatwił ci lekcje władania mieczem. - Przypomniał mi tato, rozpoczynając tym samym przy śniadaniową rozmowę.

Przytaknęłam.

- Prosiłam, ale stwierdziłeś że księżniczce ze świetego ludu taka umiejętność się nie przyda.

- Zmieniłem zdanie. Wojna ze smokami zbliża się wielkimi krokami. - Przerwał, żeby zjeść kolejny kęs jajecznicy. - Może kojarzysz, że mamy nowego opiekuna azylu.

- No coś tam wspominałeś. Że jest ich dwoje, rodzeństwo.

- Tak, czyli jednak czasami mnie słuchasz. Będziesz uczona przez tego opiekuna, Setha Sorensona.

- Okej. - Dokończyłam śniadanie i zwiałam do swojej komnaty.

Niby się cieszyłam. Zawsze chciałam nauczyć się machać mieczem. No i sam opiekun będzie mnie uczył. Tylko żeby nie okazał się jakimś starym dziadkiem, jak ten czarodziej Agad. Poznam jakąś nową twarz i w ogóle.

Troszkę się bałam. Nie umiem za dobrze walczyć. Jak ośmieszę przed opiekunem, to trochę słabo.

Ktoś zapukał. Otworzyłem drzwi. No, przynajmniej słudzy mojego starego coś tam się mnie słuchają, i pukają, tak jak prosiłam.

- Twój ojciec prosi, żebyś ubrała to. - Pokazała (to była ona) mi jakiś brzydki strój treningowy. Nie ma opcji, żebym to ubrała. - Za pół godziny masz być przed wejściem do lochów.

Okej... Zwiedziłam lochy z milion razy (w tym zamku jest nuuuuudno) i nigdy nie widziałam tam miejsca odpowiedniego do trenowania walki mieczem.

Przytaknęłam, żeby już dali mi spokój. Służka wyszła, a ja wrzuciłam struj treningowy od taty pod łózko.

E tam. Ja mam swoje ciuchy.

Otworzyłam szafę. Same sukienki. Wlazłam pomiędzy nie i kopnęłam tył szafy. Z łomotem upadł na podłogę w ukrytym pomieszczeniu.

Odkryłam to miejsce dawno temu. Gdy je znalazłam, było strasznie zakurzone. Wszędzie leżały poduszki i dywaniki.

Wyczyściłam poduszki, wytrzepałam dywaniki. Na ścianach wisiały moje obrazki. W szafce schowałam tony słodyczy. A przede wszystkim: Tu ukryłam swoje ciuchy.

Nie mogłam penetrować lochów czy zwiewać z zamku w sukience. Musiałam mieś jakieś szorty i bluzki na krótki rękaw.

Przejrzałam swoje nielegalne zbiory. Postawiłam na bluzkę z białym wzorem maskującym (nie wnikać, skąd wzięłam te ciuchy) i zwykłe czarne spodenki. Czyli po prostu coś wygodnego.

Wylazłam z szafy i zamknęłam wypadające drzwi do kryjówki. Związałam włosy w kitkę i udałam się do lochów.

Tato już na mnie czekał. Ocenił mój struj spojrzeniem.

- Skąd ty to...?

Spojrzałam na niego z udawanym zaskoczeniem.

- Nie pamiętasz? Prosiłam cię o jakieś wygodne ciuchy na lato... - Skłamałam. Nie mogłam wydać buntowników z naszego ludu, którzy robili i sprzedawali cichaczem te ubrania.

- Ah. Zapomniałem. - No ja nie mogę, jaki on jest naiwny. I dobrze. - Choć za mną. Twój nauczyciel już czeka.

Poszłam, zaciekawiona, za nim. Korytarz znałam na pamięć. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, które zawsze mnie interesowały. Wiecznie były zamknięte. Nie dało ich się otworzyć spinką. Sprawdzałam.

Tata otworzył drzwi i weszliśmy. Rozejrzałam się z zachwytem.

To była arena. Jak do walki gladiatorów. Na ściankach areny widziały miecze, łuki, topory, sztylety i inna broń. Były tarcze do strzelania z łuku. Na około areny, parę metrów nad ziemią były siedzenia. Robiło to wrażenie, ale wszystko było zakurzone.

Podszedł do nas jakiś chłopak, tak na oko w moim wieku. Nie był ze świetnego ludu, bo nie był idealny. I ten brak idealności mi się bardzo podobał.

Miał roztrzepane brązowe włosy, jakby przed chwilą wstał. Oczy przyglądały mi się z uwagą. Parę blizn na rękach i jedną na twarzy. Przy pasie miał pochwę z mieczem, dłoń oparł na rękojeści.

Wyglądał... No po prostu WOW.

- Eve, to jest Seth Sorenson. Opiekun Gadziej Opoki. Będzie cię uczył władania bronią. - Przedstawił go mój stary.

- No elo. - Przywitałam się bardzo kulturalnie, jak przystoi księżniczką. - Myślałam że opiekun jest starszy. Przynajmniej pełnoletni.

- Jeśli doda się mój wiek i mojej siostry, to razem będziemy pełnoletni. - Wyjaśnił.

Jakże Szanowny Mój Stary wyszedł, a chłopak zaczął mi wszystko tłumaczyć.

- To jest miecz. - Wyjaśnił, wyjmując miecz.

Przewróciłam oczami.

- Wiem co to jest miecz.

- Ah. No to... - Zastanowił się chwilkę. - Walczyłaś kiedyś cokolwiek?

- No coś tam walczyłam. - Czasami buntownicy udzielali mi lekcji walki.

- Zobaczymy co umiesz. - Podał mi drewniany miecz treningowy, biorąc sobie taki sam.

Zaczęliśmy próbną walkę. Nie atakowałam, tylko parowałam jego ciosy. Nie udało mu się mnie dotknąć ostrzem. Chłopak postanowił zaatakować trochę śmielej, a ja skorzystałam z okazji i dźgnęłam go w brzuch.

Przerwaliśmy walkę.

- Z taką raną w brzuch byłbym na tyle ranny, że nie dałbym rady dalej walczyć. - Wyjaśnił. - Ale walczysz bardzo dobrze. Naprawdę, nigdy nie ćwiczyłaś?

- Ćwiczyłam. - Przyznałam. - Może wiesz, nasz lud ma pokojowe nastawienie. Ale są buntownicy. I poprosiłam ich, żebym mnie uczyli.

- To dawaj jeszcze raz. - Zaproponował chłopak. - Ale tym razem dajemy z siebie wszystko.

Znowu wygrałam. Seth był pod wielkim wrażeniem.

- Ulubiona broń? Z czym idzie ci najgorzej? - Wypytywał.

- Najbardziej chyba lubię walczyć sztyletem. Mały, lekki, łatwo go ukryć. Zawszę noszę mój przy sobie. - Wyjęłam sztylet i pozwoliłam mu go obejrzeć.

- Ładny. - Oddał mi broń. - Z czym idzie ci najgorzej.

- Z łukiem... - Przyznałam. - To zupełnie bez sensu! Łuk jest bronią idealną dla dziewczyn! A mi już z toporem idzie łatwiej, niż z tym łukiem!

- Ja preferuję miecz. - Przyznał chłopak. - Z łuku też coś tam umiem, ale żeby ciebie tego uczyć... Pokaż co umiesz!

Strzeliłam parę raz do tarczy. Ani razu nie trafiłam nawet w brzeżek, cały czas albo po prostu mi upadały, albo trafiałam gdzieś za nisko.

- No dobra. Czyli jednak trzeba cię podszkolić.

Ustawił mnie odpowiednio. Podał mi łuk, a potem objął mnie od tyłu ramionami, po kolei pokazując, co muszę zrobić.

Starłam się skupić, ale jego dotyk mnie dekoncentrował.

Gdy wszystko mi wytłumaczył, usiłowałam strzelić. Strzała normalnie poleciała, zamiast spaść, co już było sukcesem. Trafiłam w brzeg tarczy, ale TRAFIŁAM.

- Brawo! - Pochwalił mój trener. - Jeszcze milion razy i trafisz w środek.

- Milion? - Jęknęłam.

Chłopak roześmiał się.

- Żartowałem. Szybko się uczysz, więc może tylko dziesięć tysięcy. - Odłożył miecz treningowy i spojrzał na mnie. - Macie tutaj jakieś lodziarnie? Zabrałbym cię na lody.

Baśniobór. Wszystko & nic.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz