Umówiliśmy się z szefem, że za godzinę spotkamy się na korytarzu, żeby razem pójść na otwarcie konwentu. Chyba oboje potrzebowaliśmy odświeżenia po podróży i trochę odpoczynku przed czekającym nas ciężkim dniem. Wojciech Natali nie miał w zwyczaju oszczędzać swoich współpracowników, zwłaszcza w toku kampanii wyborczej.
W pokoju znowu wzięłam do ręki telefon. Mój mąż musiał mieć już zupełnie czerwone uszy, bo myślałam o nim nieustannie od wczorajszego wieczoru. Tym razem nie pisałam już wiadomości tekstowych, tylko po prostu zadzwoniłam.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że Hubert miał wyłączony telefon! – Co on odpierdala? Teraz to już naprawdę zacznę się martwić – pomyślałam z przerażeniem. No bo przecież można iść na wieczór kawalerski kolegi, można nie wrócić do domu na noc, ale... wyłączyć telefon i nie odzywać się do żony od poprzedniego dnia? Przez chwilę przemknęła mi myśl, żeby zadzwonić do teściowej i spytać czy wszystko w porządku z dziećmi, ale wtedy musiałabym przyznać, że nie ma mnie w domu i nie wiem, co z Hubertem, więc porzuciłam ten pomysł. Potem wpadłam na myśl, żeby zadzwonić do jego kolegów. Miałam numery, przynajmniej do niektórych. – Z drugiej strony... jeśli wszyscy balowali do rana, żaden pewnie nie będzie w stanie odebrać telefonu – zauważyłam. Postanowiłam zadzwonić do nich później.
Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć prysznic i przebrać się na konwent.
Godzinę później weszłam z szefem na wielką salę konferencyjną, zastawioną stołami złożonymi w wielki kwadrat. – Okrągły stół się znalazł – pomyślałam ironicznie. – Ciekawe, co będą uzgadniać?
Marszałek rzucił się w wir powitań. Konwencja Krajowa Samorządowców miała, oprócz Krawczewskiego, jeszcze pięciu marszałków województw. Wielkopolska, Ziemia Lubuska, Śląsk, Pomorze, Dolny Śląsk i oczywiście Mazowsze. Oprócz nich na konwencie pojawiło się kilkudziesięciu starostów powiatów, głównie z tych samych województw, których sejmiki były okupowane przez KKS, ale były i perełki z Małopolski, Pomorza Zachodniego, a nawet jeden rodzynek ze Świętokrzyskiego, egzotyczny, jak kolorowy ptak, starosta sandomierski, Tomasz Prawidło. Facet miał tak wielkie poważanie w swoich rodzinnych stronach, że ludzie wybraliby go nawet, gdyby przystąpił do znienawidzonej we wschodniej Polsce Wspólnej Platformy Przedsiębiorców*.
Czekając aż mój szef się przywita ze wszystkimi, starałam się trzymać jak najbliżej niego, na wypadek, gdyby czegoś potrzebował. On jednak był jak w transie i nie widział mnie nawet. Za to zauważył mnie starosta Piotr Wiącek, który też chciał się przywitać z marszałkiem, ale nie mógł się do niego dopchać.
– Witam panią Marlenkę – usłyszałam za plecami znajomy głos i obróciłam się w jego stronę.
– Dzień dobry, panie starosto – odpowiedziałam uprzejmie.
– Czemu nie dała mi pani znać o konwencie? – spytał z lekką pretensją w głosie. – Nie pamięta już pani o swoim starym powiecie?
– Pewnie dlatego, że sama dowiedziałam się o nim nie prędzej niż pan. A o powiecie pamiętam. Nie rzucim ziemi skąd nasz ród... – zażartowałam sobie.
– A kiedy się pani dowiedziała?
– Pan Natali zadzwonił do mojego szefa wczoraj po południu – odpowiedziałam. Nie dodałam, że próbował się do niego dodzwonić od południa, a ja byłam zajęta szukaniem marszałka po całym Wrocławiu...
– Okej, to wybaczam. – Wiącek posłał mi szelmowski uśmiech, którego nie odwzajemniłam. Jakoś nie mogłam nic poradzić na to, że żonaci faceci, podrywający kobiety w pracy, irytowali mnie okropnie.
– Cieszę się, że to wyjaśnione. Pewnie chce się pan dostać do szefa? – spytałam, zmieniając temat.
– Tak, ale widzę, że jest kolejka – wskazał na tłoczących się wokół marszałka ludzi.
– Myślę, że jak się pan wciśnie po starej znajomości, to szef panu głowy nie urwie – zażartowałam sobie. I niepotrzebnie. Wiącek oblizał się i spojrzał na mnie przenikliwie, mówiąc:
– Lubię się wciskać po starej znajomości. – Ja pierdolę, co za typ! Takim drewnianym tekstem do mnie?
– Widzę, że wyjazd do Warszawy podziałał panu na rozwój wyobraźni – odparłam, jeszcze kulturalnie, ale jasno dając mu do zrozumienia, żeby sobie dał spokój z tym tematem.
– Cóż... dziękuję za pogawędkę. – Wiącek zreflektował się, że czas na niego i stanął w kolejce do marszałka. Odsunęłam się dla pewności od tego tłumu, ale to też nie był najlepszy pomysł.
Ledwo odetchnęłam od tego nawału facetów w jednym miejscu, kiedy podszedł do mnie chodzący ideał, kipiący testosteronem wysoki brunet i wysyłający w kosmos własną niespożytą energię, mistrz w swojej dziedzinie, czterdziestopięcioletni twórca KKS, Wojciech Natali.
– Kogo ja widzę? – powiedział zamiast przywitania. – Nie pilnuje pani szefa? – zakpił.
– Szef sam się pilnuje. No i pilnują go dolnośląscy starostowie. Nie dopchałabym się – odparłam w tej samej konwencji.
– W takim razie, Marleno, ja panią porwę na chwilkę – stwierdził i podał mi ramię. Zawahałam się.
– Myślę, że jednak powinien się pan najpierw przywitać z marszałkiem, panie Wojtku. Miałby mi za złe, że został pominięty...
– W porządku, ale robię to tylko dla pani – zgodził się i posłał mi zabójczy uśmiech. Wbrew sobie poczułam coś dziwnego, ale miałam nadzieję, że on tego nie zauważył.
Natali, z wrodzonym wdziękiem, dopchał się do Krawczewskiego, przywitał się i z jeszcze większą gracją wyplątał się z gąszczu rąk, które chciały uściskać jego dłoń. – Prawie jak idol na koncercie. – I, drań jeden, wrócił jednak do mnie.
– Przepraszam, nie zauważyłem, że niedługo zaczynamy – powiedział do mnie skruszony.
– Nie ma pan za co mnie przepraszać. Oboje jesteśmy tu w pracy.
– Ale nie odpuszczę pani dziś, piękna Marleno.
– Nie wiem, co mam odpowiedzieć na takie oświadczenie – odpowiedziałam, mrożąc go wzrokiem. Na pewno nie miałam ochoty być potraktowana w taki sposób. Zreflektował się szybko, bo na jego twarz wrócił profesjonalny uśmiech i zaraz grzecznie wyjaśnił:
– Chciałem powiedzieć, że wieczorem mamy bankiet i liczę na choć jeden taniec. Do zobaczenia – dodał i poszedł w swoją stronę, a ja próbowałam choć przez chwilę przestać myśleć o zbyt szybko bijącym sercu. – Marleno, uspokój się. Jesteś w pracy i... masz męża.
Konwent zaczął się punktualnie i zgodnie z planem. Wojciech Natali był do bólu profesjonalny, więc i ja też chciałam być. Szef nawet nie zauważył, że coś ze mną nie tak, ale ja czułam się, jakby siedziała na bombie.
Tak jak przewidywałam, niespodziewany konwent dotyczył strategii przedwyborczej. Przewodniczący KKS przedstawił swoją koncepcję, uzgodnioną wcześniej z prezydium partii. Krawczewski, podobnie jak większość obecnych na sali polityków, miał średnie pojęcie na temat tego, o czym mówił Natali, ale od czasu do czasu zerkał na mnie, żeby się upewnić, że ja ogarniam. Jak dla mnie, przewodniczący rozbił tego wieczoru bank. Jeśli wcześniej myślałam, że jest przystojny i inteligentny, to po jego przemowie byłam już pewna, że jest geniuszem marketingu politycznego i mogłabym się od niego uczyć.
*Wspólną Platformę Przedsiębiorców też, oczywiście, wymyśliłam ;-), ale wiem, że wiecie, o jakiej partii mowa :-))

CZYTASZ
LOVE COACH. Trenerka miłości
Romance[ZAKOŃCZONE] Romans/erotyk obyczajowy z elementami BDSM i wątkiem LGBT, z polityką w tle: Marlena ma 35 lat, drugiego męża, troje dzieci, doktarat z marketingu politycznego i ambitną pracę doradcy samorządowego polityka z aspiracjami. W pracy jest...