VIII.6.

428 46 1
                                    

Weekend nam się udał. Rodzice Huberta przyjechali w niedzielę już przed południem. Teściowa chciała chyba ugotować rosół u mnie, ale ją zaskoczyłam, bo ugotowałam pomidorową już wcześniej. Nie miała wyboru. Na drugie danie, żeby nie szokować ich zupełnie, zrobiłam roladki schabowe. Hubert obierał ziemniaki, czym zasłużyliśmy sobie na oburzone spojrzenie jego mamy, ale, do cholery, mój mąż nie był maminsynkiem, tylko żołnierzem, który umiał sobie radzić ze wszystkim i trzymał w szachu bandę napakowanych gości. Obieranie ziemniaków nie było powyżej jego możliwości.

Ojciec Huberta, Czesław, dla dzieci dziadek Czesio, tylko śmiał się od czasu do czasu ze swojej żony albo wygłupiał z Kajetanem na ogrodzie. Bardzo głośno i wyraźnie chwalił moją zupę pomidorową i roladki schabowe. Musiał mieć niesamowity ubaw z miny Henryki. W takich chwilach zastanawiałam się, jakim cudem ta dwójka przeżyła razem czterdzieści lat...

Jak moje małżeństwo przetrwało najazd teściów oraz nasze zdrady i trójkącik z lesbijką, która się we mnie zakochała, to myślałam już, że nic nie będzie nam straszne. I jak zwykle się przeliczyłam.

Na początku lipca wybraliśmy się z Hubertem na urlop. Spakowaliśmy nasz wielki namiot, dzieciaki ubrania na dwa tygodnie i pojechaliśmy na nasz ulubiony kemping, położony w lesie, tuż nad samym morzem.

Kajetan był zachwycony morzem i plażą, lasem i placem zabaw. Dziewczyny też na powrót stały się dziećmi i cieszyły się wakacjami, a ja pierwszy raz od wielu miesięcy nie myślałam o niczym innym niż odpoczynek. Mój mąż też się zupełnie zrelaksował i, jak zawsze nad morzem, zrobił się nienasycony. Jak mi było dobrze! Morze, plaża, las, odpoczynek i codziennie seks. W głowie mi się mogło poprzewracać ze szczęścia. Nie pamiętałam czy kiedykolwiek wcześniej czułam się taka szczęśliwa. Pewnie też dlatego, że przez ostatnie miesiące nauczyłam się doceniać to, co miałam.

Wakacje wyciągały z nas to, co najlepsze. Ja nie byłam pracoholiczką, stawiającą karierę na pierwszym miejscu, Hubert nie zamykał się w sobie ani nie dystansował, dzieci nie próbowały nam niczego udowadniać, tylko cieszyły się wspólnie spędzonym czasem nad morzem. Nawet pogoda się udała, co nad polskim morzem było jak szóstka w totka.

Wszystko co dobre się jednak kiedyś kończy, więc i nasz urlop dobiegł końca i trzeba było wracać do domu. Wypoczęci, opaleni, zrelaksowani po długim kontakcie z naturą, znaleźliśmy się znowu w naszym podwrocławskim domu.

Kiedy w poniedziałek, w drugiej połowie lipca, wracałam do pracy, myślami byłam wciąż nad morzem z rodziną.

Rzeczywistość przywitała mnie jednak salwą z armatnich dział. Praca. Pierwszy raz od wielu lat, kiedy rozwijałam swoją karierę, poczułam się tym przeciążona i przytłoczona. Dorota przekazała mi ostatnie zaproszenia dla marszałka, które przyszły w czasie mojego urlopu. To była prawdziwa sterta. – Reszta lata w pracy – pomyślałam, przeglądając kartki, karteczki i listy.

Oczywiście Wiktoria nie omieszkała się wprosić na kawę już w pierwszy dzień mojej pracy. A dokładnie, to przyszła do mojego biura z dwiema kawami, dla siebie i dla mnie.

– Cześć, kochana, widzę, że wakacje się udały – zauważyła, wskazując na ewidentny dowód w postaci mojej indiańskiej opalenizny (to znaczyło, że na początku byłam czerwona, ale teraz kolor mojej skóry budził zazdrość w biurze). Położyła kawy na moim biurku i cmoknęła mnie w policzek.

– Nawet bardzo. Nie wiem, co ja tu robię – zażartowałam sobie.

– A ja wiem. Karierę.

– Przestań, już mam tego dość. Chyba muszę zmienić pracę.

LOVE COACH. Trenerka miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz