I.5.

636 63 16
                                    

Sama nie wiem, jak trafiłam do domu. Chyba uruchomiłam autopilota, bo moja świadomość wróciła, kiedy stałam pod drzwiami naszego podwrocławskiego domu. A to był dopiero wtorek...

Od wejścia rzucił się na mnie wytęskniony Kajtek.

– Mamusiaaaa!!! – krzyczał uradowany prosto do mojego ucha, wisząc mi na szyi.

– Błagam, Hubert, weź go ode mnie, bo ledwo stoję – zrobiłam błagalną minę w stronę męża, który najwyraźniej cieszył się, że sprzedał upierdliwego brzdąca mnie. Z jednej strony go rozumiałam. Ja czułam się tak samo, kiedy byłam z nim na rocznym urlopie rodzicielskim. Jak tylko mąż wracał z pracy, z chęcią przerzucałam ciężar Kajtka na niego. Tym razem jednak to było pod moje siły.

– Cieszy się, że cię widzi – odpowiedział mój mąż nic sobie nie robiąc z mojej cierpiętniczej miny.

– Przynajmniej on – odburknęłam, stawiając syna na podłodze w przedpokoju i rzucając okiem w stronę naszych nastolatek, które siedziały w salonie w nosami w smartfonach i nawet nie podniosły na mnie wzroku. – Tak, matka wróciła, rzecz niewarta uwagi. – A potem spojrzałam na męża. Zreflektował się i podszedł do mnie, dając mi buziaka.

– Cześć, skarbie. – Spojrzał na mnie, robiąc słodkie oczka. – Chodź, Kajtuś, mama się rozbierze i zaraz do ciebie przyjdzie – powiedział, biorąc synka za rękę.

Zdjęłam szpilki, które po tylu godzinach były już koszmarem dla moich nóg. – Stanowczo, muszę zacząć nosić ze sobą jakieś buty na zmianę. – W pracy śmiałam się ze starszych koleżanek, które tak robiły i chowały pod biurkiem niemodne czółenka, ale zaczynałam powoli rozumieć ich tok myślenia. Poszłam do naszej sypialni, skąd wzięłam sobie legginsy i bawełniany t-shirt i tak uzbrojona poszłam do łazienki, gdzie umyłam ręce, zmyłam makijaż, opłukałam twarz i odetchnęłam z ulgą.

Wyszłam z łazienki już w domowej odsłonie. Marlena Zawiślak, lat trzydzieści pięć. Żona i matka. Poszłam do kuchni, żeby zobaczyć w jakim jest stanie. Hubert się postarał, bo było widać, że zrobił dzieciakom obiad. – Widzę, że było spaghetti. – Ale garnek po makaronie, durszlak i garnek po sosie stały nietknięte od przynajmniej dwóch godzin. Ani zamoczone, ani tym bardziej włożone do zmywarki. – Żona wróci, to zrobi.

– Aż boję się spytać, co na kolację – zażartował sobie mój mąż, widząc, z jaką miną omiatałam kuchnię. Taki był podział obowiązków. Jak jedno robiło obiad, to drugie kolację. Wyjątek oczywiście stanowiły dni, kiedy któregoś z nas nie było w domu, ale to była rzadkość, o, tak jak ten ostatni wypad Huberta na ryby z dawnymi kolegami z wojska. Już miałam się wkurzyć i wygarnąć mu te żarty ze mnie, kiedy spojrzałam na jego pełen miłości wzrok i zmiękłam. – Przecież ja mam dobrego męża. Kocham go, a on kocha mnie – przypomniałam sobie.

– A na co macie ochotę? – spytałam. – Tylko błagam, nie wymyślaj nic pracochłonnego. Miałam dziś koszmarnie długi dzień w pracy.

– Myślę, że dzieciaki zadowolą płatki z mlekiem, a mnie... no nie wiem... kawałek Marlenki na ciepło? – zamruczał mi do ucha.

– Na taką kolację, to nawet ja się skuszę – odparłam, podejmując jego grę. – Ale dopiero po kąpieli i jak dzieciaki zasną.

– Czyli za jakieś pięć lat? – zasugerował Hubert, nawiązując do nocnych marszów naszego synka.

– Błagam, Hubi, przecież nawet on musi spać. Na pewno da nam chwilę spokoju. Może dziś zaśnie bez problemu? – wyraziłam nadzieję.

– Dobra, liczę na twój szósty zmysł, czarownico – odpowiedział mój mąż. – Ja też – odpowiedziałam mu w myślach, bo już zdążył wyjść z kuchni, żeby zawołać dzieciaki na kolację. Kornelia zrobiła sobie płatki-ciasteczka z mlekiem bez laktozy, bo od jakiegoś czasu wolała takie. Kamila wybrała czekoladowe muszelki z normalnym mlekiem, a Kajtkowi zrobiłam czekoladowe kuleczki bezglutenowe na mleku sojowym. Hubert zrobił sobie musli, a ja zadowoliłam się jogurtem. Doszłam do wniosku, że tak nażarłam się na konferencji, że nie muszę sobie dokładać kalorii na noc.

Po kolacji poszłam przygotować kąpiel dla Kajetana. Potem Hubert wsadził go do wanny z kolorową pianą i zabawkami, zostając z małym w łazience, a ja poszłam zobaczyć, co u dziewczyn.

– Wszystko w porządku w szkole, młodzieży? – spytałam, patrząc to na jedną, to na drugą.

– Tak, mamo – stwierdziła moja pierworodna, przewracając oczami. Wiedziałam, że Kornelia świetnie się uczy. Nauczyciele chwalili ją też za to, że była uprzejma i uczynna, ale martwili się jej nieśmiałością i brakiem pewności siebie. No, tego na pewno nie odziedziczyła po mnie. Ja byłam zawsze aż zbyt otwarta i śmiała. Jako nastolatka musiałam się raczej nauczyć powściągać języka niż go rozpuszczać. Kornelia tylko w domu była sobą i nawet jej się fochy zdarzały...

– Jasne – odpowiedziała Kamila, ale bez przekonania.

– Kama, „jasne" mówi się z większym entuzjazmem – zażartowałam sobie. – A jak masz jakiś problem, to zawsze możesz powiedzieć. Coś poradzimy – stwierdziłam, wiedząc, że córka Huberta nie przepada za matematyką. Mnie jednak bardziej martwił jej charakter...

– Jak będę miała problem, to powiem tacie.

– A czemu mi nie?

– Bo nie jesteś moją mamą. – Auć, zabolało... – Nie można było tego jednak dać po sobie poznać.

– Ale wychowuję cię od pięciu lat, więc możesz mnie tak traktować – odpowiedziałam jej spokojnie.

– I tak cały czas jesteś w pracy – burknęła młoda. – No tak, pierwszy kryzys wieku nastoletniego – przypomniałam sobie. Dwa lata temu z Kornelią działo się to samo. Spokojna i grzeczna dziewczynka nagle zaczęła pyskować, stroić fochy i płakać z byle powodu. A to były tylko hormony zwiastujące dojrzewanie... Jedenaście lat, to trudny wiek dla dziewczynki.

– Ale jak jestem w domu, zawsze możesz do mnie przyjść ze swoimi problemami – przypomniałam jej. – Ja też miałam kiedyś jedenaście lat, wiem jak się czujesz – uświadomiłam jej. – No i Kornelia niedawno też przez to przechodziła. Tata jest super i bardzo cię kocha, ale nie pomoże ci w tych „babskich" sprawach, a ja tak. No, już, dziewczyny, przytulas dla mnie, bo zaraz będę musiała usypiać Kajtka – zachęciłam córki. Obie podeszły do mnie i się przytuliły. – Pamiętajcie, kobiety powinny trzymać się razem – powiedziałam im, a potem wyszłam z ich pokoju i poszłam prosto do łazienki, gdzie Hubert wyciągał właśnie Kajtka z kąpieli.

– Mamo, zrobiłem wir i on wciągnął statek, jak w „Piratach z Karaibów" – pochwalił się mój trzyletni synek.

– Kiedy on oglądał „Piratów z Karaibów"? – spojrzałam podejrzliwie na męża, który zaraz spuścił wzrok. – No tak, mogłam się domyślić, że mąż, zamiast puścić mu bajki odpowiednie do wieku, wolał obejrzeć z nim film...

LOVE COACH. Trenerka miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz