Rozdział I - Praca dzieli

924 70 6
                                    

Marzec 2018.

– Co ważnego mamy do zrobienia jutro po południu? – usłyszałam głos mojego męża, Huberta, kiedy już zamykałam oczy. Ja wiedziałam, do czego zmierzał. – Pewnie chce wymigać się od którychś obowiązków i wyjść z domu, byle jak najdalej od tego majdanu. Nic z tego! Nie dam się zostawić po pracy sama z trójką dzieciaków!

– Człowieku, zlituj się, jest poniedziałek, dwudziesta trzecia trzydzieści. Śpię – odburknęłam.

– To kiedy mam z tobą porozmawiać? – spytał Hubert z pretensją.

– Dopiero mieliśmy weekend...

– Marlena, to ważne. W weekend też nie miałaś dla mnie czasu – żachnął się.

– Ja nie miałam? Może jakbyś spędził sobotę z rodziną, a nie z kolegami na rybach, to znalazłbyś czas – odparłam złośliwie. – Ja akurat weekendy wolę spędzać w domu, bo przez cały tydzień mało co w nim jestem.

– Dobra, nie chcesz gadać, to nie. Sam sobie poradzę – odpowiedział z fochem, po czym obrócił się do mnie plecami. Zamknęłam oczy, ale nawet przez zamknięte powieki zauważyłam błysk światełka telefonu. – Co mój mąż robi z telefonem przed północą?

Zasnęłam jednak szybciej niż bym chciała. Mój mózg po prostu czasem sam wyłączał się z przemęczenia i to był ten przypadek.

Następnego dnia rano, po całych sześciu godzinach snu, obudził mnie budzik ustawiony w telefonie, przyjemna i spokojna melodyjka, która dopiero rozkręcała się z czasem. Przekręciłam się na drugi bok i moja ręka natrafiła na małe ciałko. – Och, Kajtek znowu przyszedł w nocy – zauważyłam. Obróciłam się całkiem i spojrzałam na śpiących synka i męża. Mały był tak podobny do Huberta, że wszyscy żartowali sobie, że nie jestem jego matką, tylko kserokopiarką.

A jednak byłam matką. O jego przyjściu na świat przypominała mi pozioma blizna na podbrzuszu. Drugie dziecko, które urodziłam, ale pierwsze przez cesarskie cięcie. Bidulek tracił tętno i nie doczekał naturalnego porodu. Pierwszy poród wspominałam bezproblemowo. Moja córka urodziła się szybko i bez żadnych komplikacji. Nie spodziewałam się, że dziesięć lat później będzie zupełnie inaczej.

A jednak Kajetan był zdrowym dzieckiem i prawie bezproblemowym. Prawie. W wieku ponad trzech lat ciągle zdarzało mu się przychodzić do nas w nocy. No i miał te paskudne alergie pokarmowe. Przez to, że nie jadł pszenicy, białka krowiego i kurzego, musiałam mu sama szykować wszystkie posiłki do przedszkola, a to oznaczało dodatkowe codzienne wieczorne gotowanie... – Ktoś tam się chciał ze mną zamieniać? I co? Już nie chcecie? A to jeszcze nie koniec...

Ubierając się w moje służbowe ciuchy, czyli granatową garsonkę, białą koszulę, w której jedyną ekstrawagancją był dekolt, troszkę większy niż wypada... cieliste rajstopy i czarne szpilki, patrzyłam na moich śpiących chłopców. Jeśli przypadkiem wywnioskowaliście z poprzednich akapitów, że nie kochałam męża, to jesteście w błędzie.

Zakochałam się w Hubercie jako dojrzała kobieta. Wiele nas połączyło. Oboje mieliśmy za sobą nieudane związki, z których mieliśmy córki. Moja Kornelia była o dwa lata starsza od jego Kamili. Obecnie dziewczyny miały trzynaście i jedenaście lat i całkiem nieźle się dogadywały. Oboje mieliśmy też niezaspokojone pragnienie miłości i akceptacji, której nie zaznaliśmy w poprzednich małżeństwach. W końcu, mąż po prostu mi się podobał jako mężczyzna. Lubiłam na niego patrzeć, dotykać go, przytulać się, całować. Między nami była chemia. Na początku związku, nasz seks, to były burze z piorunami.

Gorzej było z przyzwyczajeniami, stylem życia i codzienną rutyną. Każde z nas robiło w życiu co innego, kiedy się poznaliśmy. Hubert był jeszcze wtedy zawodowym żołnierzem, ale niewiele brakowało mu do emerytury. Ja właśnie wtedy awansowałam ze stanowiska zwykłej urzędniczki i zostałam asystentką lokalnego polityka, który miał regionalne aspiracje.

Mój szef, Ryszard Krawczewski, uważał, że kobieta z doktoratem z marketingu politycznego, która zna trzy języki obce i nieźle się prezentuje, będzie jego asem w rękawie i pomoże mu zdobyć niezdecydowanych wyborców. I tu się nie pomylił...

Mój mąż za to został wychowany w świecie, gdzie kobieta powinna siedzieć w domu i wychowywać dzieci. Chociaż był ze mnie dumny i sam podkreślał przy swoich znajomych, że zarabiam więcej od niego, oczekiwał ode mnie cudów na wszystkich polach, zapominając, że miał do czynienia z żywym człowiekiem, a nie robotem. I tu się zderzały nasze „chcieć" i „móc".

Tego ranka, tak jak każdego innego, ubrałam się, przygotowałam kanapki do szkoły dla dziewczyn, spakowałam torbę z jedzeniem i rzeczami na zmianę do przedszkola dla Kajtka, a potem zrobiłam kawę dla Huberta. Dopiero kiedy musiałam już wychodzić, obudziłam całą ferajnę. Szybki buziak dla męża i syna, przytulasy dla córki i pasierbicy, i mogłam wyjść do świata, gdzie nie było miejsca na czułości.

Polityka, to twarda gra. Wygrywa tylko najlepszy. – Tak, Marleno. Skup się. Wtorek, konferencja, oczy dookoła głowy. Wyglądasz zajebiście i musisz trzymać poziom. Niech nikt nie widzi twoich słabości. Przez najbliższe dziesięć godzin nie masz męża i dzieci. Masz pracę.

Miałam szczęście, że Hubert przeszedł na tę wojskową emeryturę w wieku trzydziestu pięciu lat, naprawdę. Tylko dzięki temu nie musiałam się martwić, kto zaprowadzi mojego syna do przedszkola i go stamtąd odbierze o sensownej porze. Hubert pracował dorywczo w warsztacie, bo z wykształcenia był mechanikiem, ale ustawiał sobie godziny pracy tak, żeby mógł rano i po południu zająć się naszym synkiem. Dziewczyny na szczęście były już na tyle ogarnięte, że nie trzeba było ich nigdzie prowadzić i znikąd odbierać. – Może Kajtek też kiedyś osiągnie ten poziom?

O siódmej czterdzieści pięć, przekroczyłam próg Urzędu Marszałkowskiego we Wrocławiu.

LOVE COACH. Trenerka miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz