III.3.

488 48 7
                                    

Odetchnęłam głęboko, wyrównując ciśnienie i wstałam znowu, tym razem powoli. Poszłam oddać Dorocie telefon, potem do łazienki, a kiedy wracałam, kupiłam sobie kawę smakową w automacie. – Może to nie najzdrowsze, ale sekretarka nie pomyśli sobie, że się nią wysługuję – pomyślałam. Wróciłam do swojego biura i zajrzałam do szafki w biurku. Miałam tam jeden jogurt owocowy i kajzerkę. To miało być moje drugie śniadanie, ale zeszło mi do trzynastej, więc można było powiedzieć, że to wczesny obiad. Wyjęłam to, co miałam do jedzenia i przypomniałam sobie, że muszę znaleźć szefa. Moje „śniadanie" zostało na biurku, a ja znów wyrwałam z biura, jakby mnie diabli gonili.

– Szef się odzywał? Udało ci się go namierzyć? – spytałam Doroty, która właśnie zrobiła sobie przerwę i przeglądała Facebooka i Instagrama. Nie, żebym ja go nigdy nie przeglądała w pracy, ale ona najwyraźniej niespecjalnie przejmowała się zniknięciem marszałka.

– Nie odzywał się, a co?

– To dzwoń do niego do skutku, to pilne – powiedziałam, trochę zdenerwowana jej nonszalancją.

– Jezu, Marlena, pali się czy co? – prychnęła wkurzona.

– Owszem, pali się. Dzwonił Wojciech Natali, a ja muszę pilnie z nim porozmawiać.

– Wiem, kto dzwonił, przecież mi się przedstawił... – Dorota nadal bawiła się swoim przedłużonym do granic wytrzymałości czerwonym paznokciem.

– No to dzwoń do szefa i daj mi znać, jakby ci się udało. Ja muszę coś zjeść, bo zaraz zemdleję – poinformowałam ją i wyszłam z sekretariatu, prawie trzaskając drzwiami.

Wróciłam do swojego biura, zjadłam jogurt truskawkowy, przegryzany bułką i popijany kawą karmelową z papierowego kubka. Prawdziwy miks smaków, ale cukier i kofeina postawiły mnie na nogi. Po cichu marzyłam jeszcze, że Krawczewski nie będzie chciał mnie zabrać na ten nagły konwent, ale bałam się robić sobie nadzieję. – Przecież Hubert mnie zabije. Zamorduje gołymi rękami... Następny weekend w pracy. Ja tego nie przeżyję, a moje małżeństwo tym bardziej.

Po pół godzinie wróciłam do sekretariatu, czując się już trochę lepiej fizycznie, ale ani odrobinę spokojniejsza.

– I jak, Dorota? Udało się namierzyć pana marszałka? – spytałam sekretarki bardziej oficjalnie niż zwykle, ponieważ w sekretariacie zauważyłam właśnie dyrektorkę Departamentu Współpracy z Administracją Rządową. – Dzień dobry, pani dyrektor – przywitałam się z naszym gościem.

– Dzień dobry, pani Marleno. Marszałek był dziś ze mną na spotkaniu z panią wojewodą. Jeszcze nie wrócił? – spytała zdziwiona.

– Najwyraźniej. Co gorsze, ma wyłączony telefon służbowy.

– Może mu się rozładował – stwierdziła dyrektor Iwanicka, wzruszając ramionami. – No trudno, przyjdę później.

– Oczywiście. Mam nadzieję, że to nic poważnego – uznałam i wróciłam do swojego biura. Dochodziła czternasta. Czas najwyższy, żeby szef dowiedział się o tym, jak spędzi nadchodzący weekend. Nie mogąc dodzwonić się do niego na telefon służbowy, musiałam sięgnąć do środków ostatecznych. W pamięci komórki wygrzebałam jego numer prywatny, obwarowany zastrzeżeniem, że mogę go używać tylko w sytuacji podbramkowej. No cóż... taka właśnie była. Wybrałam numer i po chwili usłyszałam sygnał połączenia. – Uff...

– Krawczewski, słucham? – usłyszałam po chwili głos szefa i odetchnęłam z ulgą.

– Szefie, jest pilna sprawa. Jutro ma pan być w Warszawie na konwencie krajowym. Natali nie przyjmuje odmowy. Powrót w niedzielę. Kiedy będzie pan w biurze? – wyrecytowałam szybko, zanim zdążył powiedzieć cokolwiek innego. W słuchawce usłyszałam szum i stłumione przekleństwo.

LOVE COACH. Trenerka miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz