Na obiedzie pozwoliłam sobie oddalić się od szefa i wszystkich znajomych mi osób. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie zaczepiał. Zjadłam szybko i wyszłam na korytarz, żeby zadzwonić do Huberta. Mój mąż co prawda włączył już telefon, ale nadal go nie odbierał... Po sześciu sygnałach włączyła się poczta głosowa. Rozłączyłam się i wybrałam jego numer znowu. Sytuacja się powtórzyła. Tym razem też się nie nagrałam, ale za to napisałam mu wiadomość. Trzy słowa: „Martwię się, odpisz".
Postanowiłam, że zadzwonię do męża jeszcze po kolacji, a tymczasem wróciłam na salę konferencyjną, gdzie zaczynały się za chwilę warsztaty z public relations dla idiotów, czyli pokaz kilku praktycznych sztuczek, dzięki którym ludzie pokroju Krawczewskiego mieli sobie poradzić w nagłej sytuacji, gdyby zostali zaskoczeni, a nie mieli kontaktu z rzecznikiem prasowym. – To taki moment, szefie, kiedy ktoś zadaje ci pytanie, a Marlenki nie ma w pobliżu – zachichotałam w duchu.
Te warsztaty nie były mi do niczego potrzebne, ale musiałam zostać na sali i przysłuchiwać się, jak Wojtek Natali robi z naszych marszałków i starostów jeszcze większych idiotów niż by się mogli wydawać na pierwszy rzut oka. Siłą woli powstrzymywałam śmiech w niektórych momentach. Niestety, on doskonale to widział, bo od czasu do czasu szukał mojego wzroku i puszczał do mnie oko. A ja rumieniłam się jak nastolatka. I choć próbowałam udawać, że to z gorąca albo ze zmęczenia, a nawet zwyczajnie z tłumionego śmiechu, wiedziałam, że on wiedział. Na szczęście, nie planowałam pojawiać się na wieczornym bankiecie, więc mogłam czuć się bezpieczna.
Na kolacji dowiedziałam się jednak, że muszę przyjść na bankiet choć na chwilę. Mój szef nie uznawał wymówek.
– Pani Marleno, mamy do zrobienia przedwyborcze zdjęcie i musi pani na nim być, bo w naszej partii jest za mało kobiet. Źle to wygląda na zdjęciach, a jeszcze gorzej na listach wyborczych – zauważył marszałek.
– Ale ja nie należę do partii...
– Ale pracuje pani dla niej. Proszę ubrać się elegancko i pojawić się w sali bankietowej punktualnie – zażądał.
– Oczywiście, szefie.
Poszłam do swojego pokoju wkurzona. Miałam nadzieję, że uda mi się ominąć tę ich popijawę, ale nie było mi to dane. Obiecałam sobie, że zwinę się stamtąd, kiedy tylko towarzystwo będzie miało za dużo promili we krwi, żeby to zauważyć.
Najpierw jednak wybrałam numer do Huberta. Po trzech sygnałach odebrał rozmowę. – No, wreszcie – pomyślałam, kiedy usłyszałam trzask w słuchawce. Nadal słyszałam jednak tylko szuranie i trzaski. – Cholera, odebrał mu się telefon w kieszeni. Muszę się rozłączyć i zadzwonić jeszcze raz – stwierdziłam i już miałam to zrobić, kiedy usłyszałam głos męża i... jakiejś kobiety. Hubert powiedział: „Przestań, muszę wracać do domu", a ta baba: „A gdzie ci się tak spieszy, Huberciku?". – Noż kurwa, nie wierzę! – pomyślałam, rozłączając rozmowę. Nie miałam ochoty już dzwonić do męża ponownie. Rzuciłam się z płaczem na hotelowe łóżko i ryczałam jak bóbr.
Zreflektowałam się po pół godzinie, że miałam przecież pojawić się na bankiecie. – Idealnie – pomyślałam. – Rozczochrana i opuchniętą twarzą i zapłakanymi oczami... – Nie mogłam pozwolić sobie na bycie niereprezentacyjną na takiej imprezie. Szef by miał pretensje, a Natali powód do kpin, pozostali za to temat do plotek na następne lata...
Rozebrałam się, zostawiając ubrania na łóżku, związałam włosy w węzeł na czubku głowy, żeby się nie zamoczyły, bo nie byłoby czasu ich suszyć, i weszłam pod prysznic. Kilka minut później moja twarz wyglądała już trochę lepiej. Nałożyłam na twarz krem nawilżający, a na całe ciało odrobinę balsamu. Użyłam perfum i ubrałam czystą bieliznę, bo w tamtej zdążyłam się spocić. Potem założyłam rajstopy i jedyną sukienkę, którą miałam ze sobą, czyli małą czarną, do tego dobrałam żakiet i szpilki. Długie włosy rozczesałam porządnie, żeby przywrócić ich gładkość, a potem upięłam z tyłu głowy w prosty kok. Potem nałożyłam na twarz podkład, a na powieki delikatny jasny cień. Pozostał tusz do rzęs i szminka, która na szczęście miała stonowany kolor. Nie zamierzałam rzucać się w oczy ani tym bardziej wyglądać wyzywająco.
O umówionej godzinie czekałam na mojego szefa, który tym razem się nieco spóźnił, ale wyglądał nienagannie. Razem weszliśmy na salę bankietową.
– Proszę mi wybaczyć, że musiała pani tu przyjść – powiedział nagle marszałek, zaskakująco dla mnie.
– Taka praca, panie marszałku – odpowiedziałam profesjonalnie.
– Naprawdę, nie będzie pani musiała być tu dłużej niż trzeba. Zresztą... – tu się zawahał – ja też się zwijam zaraz po oficjalnej części – wyjaśnił konspiracyjnym szeptem.
– Jak to? A jutrzejsza część szkolenia? – zdziwiłam się.
– Jutro będę. Po prostu dziś wieczór mam lepsze zajęcie niż przesiadywanie tu z tymi pijawkami – wskazał na starostów.
– A gdzie pan będzie? – spytałam i zobaczyłam znowu wahanie w jego oczach. – Przepraszam, że pytam, ale muszę wiedzieć, gdzie pana szukać i co mówić zainteresowanym – przypomniałam mu. Przez chwilę widocznie ważył za i przeciw, ale zaraz się odezwał:
– Spotykam się z pewną damą, która akurat też jest w Warszawie.
– Ale nie da się pan podejrzeć paparazzim? – upewniłam się.
– Spokojnie, pani Marlenko, będę ostrożny. Wie pani... to ja mam najwięcej do stracenia.
– Cieszę się, że zdaje sobie pan z tego sprawę – odparłam, myśląc zaraz o tym, że mój mąż najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. – Jak on mógł?
– Posmutniała pani – zauważył mój szef.
– To nic takiego. Po prostu nieporozumienie z mężem.
– To przez ten wyjazd?
– Pewnie tak, ale wydaje mi się, że nie tylko... – westchnęłam. – To skomplikowane.
– Cóż, nie moja sprawa – przyznał w końcu. – Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, proszę ze mną usiąść w pierwszym rzędzie – zaprosił mnie.
Wojciech Natali jak zwykle wyglądał nieskazitelnie. W granatowym garniturze, z twarzą i ciałem modela oraz nieziemską charyzmą i inteligencją po prostu kupował wszystkich na starcie. Przez moment przyszło mi na myśl, że on mógłby kiedyś zostać prezydentem. Z przejęciem otworzył bankiet Konwencji Krajowej Samorządowców, wzniósł toast za ciężką pracę w kampanii wyborczej i powodzenie partii w wyborach samorządowych, a potem zaprosił wszystkich do wspólnego zdjęcia.
Podeszliśmy do przodu sali, na scenę, gdzie ustawione były ławeczki. Fotograf ustawił nas profesjonalnie i po chwili kilkadziesiąt osób pozowało do wspólnego zdjęcia. W centralnym miejscu ustawił się Natali. Ponieważ kobiet było rzeczywiście niewiele, fotograf ustawił nas z przodu, bo obu stronach przewodniczącego. Mi przypadło zaszczytne miejsce po jego prawej stronie. Byłam praktycznie pewna, że zrobił to specjalnie.
Po sesji zdjęciowej, przewodniczący zaprosił wszystkich do wspólnej zabawy. Wypiłam z szefem po lampce szampana, a potem marszałek pożegnał się i opuścił dyskretnie bankiet. Ja też miałam zamiar to zrobić, kiedy zatrzymał mnie Mister Charming, czyli Wojciech Natali we własnej osobie.
– Już mi pani ucieka? – spytał z pretensją w głosie.
Koniec Rozdziału III. Jak myślicie? Marlena ucieknie czy nie? ;-)
CZYTASZ
LOVE COACH. Trenerka miłości
Romance[ZAKOŃCZONE] Romans/erotyk obyczajowy z elementami BDSM i wątkiem LGBT, z polityką w tle: Marlena ma 35 lat, drugiego męża, troje dzieci, doktarat z marketingu politycznego i ambitną pracę doradcy samorządowego polityka z aspiracjami. W pracy jest...