Pół godziny później miałam już usmażone specjalne naleśniki dla Kajtka (na mleku sojowym i z jajkiem przepiórczym) i kiedy mój synek jadł, smażyłam następne, już tradycyjne, tyle że na mleku bez laktozy (ze względu na Kornelię), dla reszty rodziny. Zapach zwabił do kuchni głodną zgraję.
– Mmmmm... naleśniki – mój mąż oblizał się, patrząc łakomie... na talerz. – No, ale na co liczyłaś, Marleno? Że będzie się do ciebie ślinił przy dzieciach?
– Hurra! – krzyknęła Kornelia i przybiły sobie z Kamilą piątkę. Za moimi plecami. Prawie podskoczyłam w miejscu. – Dzieci...
– A ja już mam! – pochwalił się Kajtek, który kończył drugiego naleśnika.
– Ale twoich nikt nie chce, bo są niedobre – przekomarzała się z nim Kamila. Kornelia zachichotała.
– A właśnie, że dobre! – oburzył się mały.
– Przestańcie! – wkurzyłam się w końcu. – Czemu dokuczacie bratu? Myślicie, że to tak fajnie jest nie móc czegoś jeść? – spojrzałam z wyrzutem na córki. Obie się zawstydziły. – Proszę przeprosić Kajtusia, bo zaraz to wy nie dostaniecie obiadu – warknęłam na nastolatki, które czasem wyprowadzały mnie z równowagi. A jeszcze bardziej wyprowadzało mnie to, że Hubert na to nie reagował. Uważał, że mały musi nauczyć się sam bronić, bo w przedszkolu przecież nie ma mamy za rzecznika.
– Nie jesteś jego asystentką ani rzecznikiem prasowym – zaśmiał się mój mąż. – Już po pracy, odpuść sobie, Marlena – dodał, a ja miałam ochotę go zamordować. Niewiele brakowało, a rzuciłabym to wszystko i wybiegła z kuchni z płaczem, ale to dopiero by było niepedagogiczne w stosunku do córek. Matka nie mogła im pokazać, że w ten sposób się rozwiązuje konflikty. Uśmiechnęłam się więc krzywo i odpowiedziałam z przekąsem:
– Może ty wolisz, żeby dzieci się biły, jak ktoś im dokucza. Ja wolę stawiać na empatię.
– Bronić też się muszą umieć – zaprotestował mój mąż. W takich chwilach właśnie wychodził z niego żołnierz. Tak, jakby trzy lata temu nie zdjął munduru. – Był wtedy w moim wieku... i poszedł na emeryturę – pomyślałam nagle, zaskakująco, zazdroszcząc mu tej możliwości. Teraz mógł pracować na pół etatu, a ja będę musiała dymać do sześćdziesiątki albo dłużej. – Przecież ja nie wytrzymam tyle w tym urzędzie. Zwariuję, jak nic! – nagle domowe konflikty wydały mi się drobne i nic nie znaczące. – Przecież dzieciaki się kochają, powinnam się cieszyć.
– Przepraszam, Kajtuś, na pewno twoje naleśniki były pyszne – powiedziała Kamila i przytuliła brata, który od razu się rozpogodził.
– No właśnie. Jak mama zrobiła, to musiały być dobre – dodała Kornelia, która pogłaskała brata po głowie, a potem przytuliła się do mnie. I znowu wszystko było na swoim miejscu.
Zjedliśmy obiad, a potem posprzątałam w kuchni, wiedząc, że to już koniec mojej roboty na dziś. Kolacja była w gestii Huberta.
Potem poszłam z Kajetanem, żeby się z nim pobawić w jego pokoju. Zaraz dołączyły do nas dziewczyny i zbudowaliśmy małe miasteczko z Lego Duplo. Kajtek miał tych klocków tyle, że można było zabudować cały pokój. Zbudowaliśmy długi mur, domek, farmę, stację kolejową z pociągiem jeżdżącym w kółko, i miejsce, gdzie pracowały dźwig i koparka. Mały był wniebowzięty. Dziewczyny się wygłupiały z bratem i przez chwilę poczułam się tak, jak kilka lat temu, kiedy jeszcze pracowałam w normalnym urzędzie, w normalnych godzinach pracy, a one były małe i bawiły się klockami. – Po co mi była ta kariera?
Ale przecież wiedziałam, po co. Ja nie byłam nigdy kobietą, którą satysfakcjonowałoby siedzenie w domu i zajmowanie się dziećmi, nawet jeśli bardzo je kochałam. Hubert mi mówił, że wiele żon żołnierzy wybiera taki styl życia. Cóż... wiele żon dobrze zarabiających analityków giełdowych też tak robiło. Mój były mąż miał wobec mnie taki właśnie plan. A ja, złośliwie, mimo ślubu i dziecka, które urodziłam w wieku dwudziestu dwóch lat, skończyłam studia i zrobiłam doktorat. – No, po co mi to było? – pomyślałam ironicznie.
Z Hubertem nie miałam takiego problemu. Poznał mnie już z doktoratem. Nie przeszkadzało mu wcale, że on skończył tylko technikum mechaniczne, a ja trzy stopnie studiów. Nie miał kompleksów na punkcie wykształcenia, bo robił to, co lubił i był w tym dobry. Najpierw był świetnym żołnierzem, który zaliczył dwie zagraniczne misje i dosłużył do stopnia starszego podoficera, czyli chorążego, a teraz spełniał się zawodowo jako mechanik.
W końcu zauważyłam, że dzieciaki bawią się same. Wyszłam więc z pokoju Kajetana i usiadłam sobie w fotelu z tabletem. Uruchomiłam Facebooka, moje grupy książkowe i zaczęłam przeglądać nowości, które tam proponowano. Mój wzrok padł na utrzymane w ciemnej tonacji okładki z erotycznymi akcentami, takimi jak czarne pończochy i czerwone szpilki. Książki były wydane w 2017 roku, ale nazwisko autorki nic mi nie mówiło. Tytuł „Prokurator"... Następna część „Komisarz". – Brzmi, jak dobry kryminał – pomyślałam. Do tego okładki były opatrzone komentarzem: „Ostry język, ostry seks, ostra jazda". – To coś w sam raz dla mnie, niewyżytej trzydziestokilkuletniej żony – stwierdziłam i bez wahania weszłam na allegro i zamówiłam obie. Podobno na dniach miała wyjść trzecia część i uznałam, że jak mi się pierwsze spodobają, dokupię sobie następną.
Ten dzień kończyłam w dobrym humorze, nawet jeśli mój mąż ani myślał zainteresować się mną w łóżku. – W sumie do weekendu jeszcze daleko. Może w piątek po południu albo w sobotę rano wyślemy dzieciaki do którejś babci? – pomyślałam i uśmiechnęłam się, zasypiając przytulona do szerokich pleców Huberta i wdychając męski zapach mojego męża: mieszankę żelu pod prysznic, płynu po goleniu i jego własnego zapachu. – Powinni go sprzedawać w butelkach, jak perfumy – pomyślałam rozmarzona.
Jestem ciekawa... Co myślicie o relacji Marleny i Huberta?
CZYTASZ
LOVE COACH. Trenerka miłości
Romance[ZAKOŃCZONE] Romans/erotyk obyczajowy z elementami BDSM i wątkiem LGBT, z polityką w tle: Marlena ma 35 lat, drugiego męża, troje dzieci, doktarat z marketingu politycznego i ambitną pracę doradcy samorządowego polityka z aspiracjami. W pracy jest...