|Prolog|

337 19 5
                                    

Wciągnęłam głośno powietrze, napawając się zapachem mandarynki i żurawiny, pochodzącym ze świeczki Yankee Candle. Upiłam łyk waniliowej kawy z dużą ilością pianki. Wpatrywałam się w strzelające kłody, które już do reszty zostały zawładnięte przez ogień. Uśmiechnęłam się. Wyciągnęłam przed siebie nogi i oparłam je o stolik. To moje miejsce. To mój świat, który próbowałam zbudować od nowa. Pięć lat zajęło mi uporządkowanie całego rozgardiaszu, który pozostał po tamtych wydarzeniach. Skończyłam studia licencjackie oraz magisterskie, znalazłam pracę, w której mam praktyki na studiach doktoranckich, aż w końcu wyprowadziłam się i od rodziców i od Ariany.

Uciekłam. Tak, bez wątpienia. Kariera i studia były moją ucieczką przed prawdą, której nie chciałam uznać. Mieszkanie z Arianą trzymało mnie na dystans od problemów w domu, ale ciążyło mojej przyjaciółce. Czułam to. Prawdę mówiąc, w pewnym sensie może nawet mnie nienawidziła. I nie dziwiłam jej się. Wręcz, zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. To ja ściągnęłam na nią niebezpieczeństwo, zmusiłam do milczenia i wspierania mnie. Obecnie też musi milczeć, choć pewnie wszyscy dawno zapomnieli o tym, co się wydarzyło. Nikt nie zapomniał. Udawali, tak jak ja, że tego nie było. W każdym razie zdecydowałam się odejść również od Ariany, aby odpoczęła od swojej fałszywej przyjaciółki, która w pewnym momencie swojego życia poczuła, że cały świat może legnąć pod jej stopami. Zasługiwałam na samotność. Na wieczną tułaczkę, gdzie nikt mnie nie chciał. Niestety, wolność została mi odebrana szybciej, niż mogłam się tego spodziewać. Choć nie czułam się zaskoczona takim biegiem wydarzeń. W końcu mój ojciec nie byłby sobą, gdyby jego łapska nie wtargnęły w każdą czeluść mojego życia. Czasami myślałam o tym, że lepiej byłoby, gdyby się mnie wyrzekł, albo wsadził do więzienia. Jednak on wybrał dla mnie o wiele gorszą karę. Władzę nad moim życiem.

Telefon, leżący obok moich stóp, zawibrował. Alarm, który dał mi znać, że koniec odpoczynku. Czas brać się do roboty. Podniosłam się niechętnie z turkusowej sofy, wsunęłam na gołe stopy, kapcie i ruszyłam do kuchni. Sprawdziłam stan mięsa w piekarniku i zaczęłam przygotowywać purée ziemniaczane. Zajrzałam również do lodówki, aby przyjrzeć się wypiekowi, który zrobiłam jeszcze przed południem. Wszystko było w idealnym stanie. Poprawiłam ułożenie sztućców przy talerzach i oparłam dłonie na talii. Było przepięknie. Dalej w myślach chwaliłam się za to, że po pracy zajechałam do kwiaciarni i kupiłam kalanchoe o delikatnie różowej barwie, w pięknej, ozdobnej doniczce. Idealnie wpadała w moje gusta, a dodatkowo, była kolejną rośliną w domu do kolekcji. Gdy zobaczyłam ją na półce, od razu skojarzyła mi się z dniem matki. Zawsze kupowałam je dla Rachel. Szkoda, że teraz musiałam radzić sobie bez niej...

Odsunęłam od siebie złe myśli, gdy spojrzałam na duży, czarno złoty, zegar w salonie. Było wpół do siódmej. Daniel przyjedzie za pół godziny.

Zdjęłam fartuch i ruszyłam schodami na piętro. Otworzyłam drewnianą szafę i wysunęłam szufladę z bielizną. Na ten wielki wieczór trzeba się dobrze przygotować. Wyjęłam zestaw składający się z mocno wyciętych majtek z czarnej koronki i biustonosza z tego samego materiału, przez który wszystko było widać. Zabrałam też pończochy i ruszyłam do łazienki. Zrobiłam sobie długą kąpiel, po której nasmarowałam się kokosowym balsamem, aby moja skóra pachniała na dłużej. Założyłam bieliznę i rajstopy, a następnie wsunęłam na ciało bordową sukienkę z dekoltem w trójkąt. Rękawy trzy czwarte sprawiały wrażenie, jakby spływały po rękach, dzięki czemu miałam odkryte ramiona i widoczne kości obojczyka. Daniel lubił je całować. Rozpuściłam włosy, pomalowałam się, a na usta nałożyłam czerwoną szminkę. Wyszłam do pokoju i wsunęłam na stopy czarne szpilki. Stanęłam przed lustrem i wygładziłam materiał sukienki. Potem spojrzałam w swoje brązowe oczy i mina mi zrzedła. Nic tak bardzo mnie w tym nie denerwowało, jak to, że sama siebie okłamywałam. Przywykłam do kłamstw w stosunku do innych, ale nie samej siebie. A najbardziej mi było szkoda Daniela. Znał prawdę, a jednak brnął w to gówno tak samo, jak ja. Z klapkami na oczach.

Za rodzinę (KOREKTA 20/50)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz