|8. Ważne, że ona tu jest|

192 10 3
                                    

Pikanie jakiejś maszyny doprowadzało mnie do szału. Moje bębenki powoli zaczęły przyzwyczajać się do tego dźwięku, ale jednocześnie też stając się nieczułe na inne sygnały. Otworzyłam oczy, ale jeszcze w pełni nie kontaktowałam. Dopiero po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk głosu podobny do Ariany, przez co miałam wrażenie, że mam zwidy. Osoba ta wybiegła z sali i zaczęła wołać lekarza oraz pielęgniarki. Zaraz personel medyczny wpadł do pomieszczenia i zaczęli sprawdzać moje parametry. Po kilku minutach już w pełni kontaktowałam, choć dalej czułam się dziwnie.

— Na ile określa pani swój ból? W skali do pięciu — zapytał mnie lekarz.

— Nie wiem... Nic nie czuję. — Westchnęłam, kręcąc się i mrużąc oczy.

Mężczyzna podszedł do mojej lewej ręki i ją dotknął, a następnie podniósł. Szybko krzyknęłam z bólu.

— Siedem!

— A to ciekawe. — Zapisał coś na kartce, na co tylko stęknęłam. — Pamięta pani, co się wydarzyło?

Zanim mu odpowiedziałam, rozejrzałam się po sali, dostrzegając obok siebie pielęgniarkę, a w głębi przy drzwiach, policjanta. Gdy zauważył, że baczniej mu się przyglądałam, od razu podszedł do mojego łóżka.

— Co tam się stało? — zapytałam z przerażeniem w głosie.

— Wykorzystaliśmy informacje, które pani nam przekazała. — Uśmiechnął się do mnie, na co zmarszczyłam brwi. Pierwszy raz widziałam go na oczy. Na pewno to nie on przyjmował ode mnie zgłoszenie.

— Strzelano do mnie — mruknęłam.

— Ma pani postrzeloną łydkę i ramię. Obitą, lewą nogę i spuchniętą stopę. Na szczęście te obrażenia nie są na tyle poważne, aby pani u nas długo leżała. — Przekazał mi lekarz.

— Czy możemy zostać sami? — zapytał policjant i na jego prośbę, personel medyczny opuścił salę. — Namierzyliśmy dzięki pani grupę przestępczą. Weszliśmy na ich teren. Na szczęście jeden z policjantów, który panią przesłuchiwał, znalazł panią, zanim... No cóż. Próbowali panią porwać. — Zrobiło mi się słabo, dlatego opadłam na poduszki i położyłam swoją dłoń na czole.

— Moje rzeczy. — Znieruchomiałam.

— Nic pani przy sobie nie miała, prócz telefonu. — Wskazał na stolik nocny, więc od razu sięgnęłam po telefon, aby go odblokować. Nie reagował. — Ariana Moore. Zna pani tę osobę?

— Tak. — Otworzyłam szeroko oczy. — Jest tutaj?!

— Dzwoniła do pani kilka razy. Pozwoliłem sobie się z nią skontaktować. Czeka na korytarzu. Potem telefon się rozładował. Nie mieliśmy jak powiadomić kogoś z rodziny. Nie miała pani przy sobie żadnych dokumentów.

— Nieważne. To nie jest istotne. Ważne, że ona tu jest. — Odetchnęłam z ulgą. — Złapaliście kogoś?

— Kilku. Zbieramy informacje. — Kiwnął głową. — Miałem podziękować w naszym imieniu i to z mojej strony tyle. — Uśmiechnął się serdecznie.

— Ja również dziękuję. Za ratunek. — Przyznałam szczerze.

— Proszę na siebie uważać. Tacy ludzie nie odpuszczają tak łatwo. Możemy zaproponować wsparcie...

— Zgłoszę się. — Kiwnęłam głową. — Dojdę do siebie i się zgłoszę. — Mężczyzna ostatni raz uśmiechnął się pocieszająco i wyszedł z sali, do której po nim wpadła Ariana.

— Co tu się do chuja dzieje?! — warknęła i trzasnęła drzwiami.

— Nie mam pojęcia, ale mam przejebane. — Patrzyłam jej prosto w oczy.

Za rodzinę (KOREKTA 20/50)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz