|5. Słabo mi|

209 11 15
                                    

Powiał silniejszy wiatr, który nie zważając na nic, uniósł delikatnie do góry moją beżową sukienkę. Przez moje ciało przeszły ciarki. Przez prawie niewidoczne oczka czarnych rajstop, ostre powietrze przedarło się z łatwością. Na szczęście miałam na sobie ramoneskę, która szczelnie zakrywała moje ramiona. Od samego rana byłam niezadowolona, że tak popsuła nam się pogoda ostatniego dnia.

Rozejrzałam się dookoła. Moim oczom ukazał się widok kilku mostów, które swoją postawą przyćmiewały nawet największego siłacza. Woda w kanale była lekko zabarwiona na zielono. Gondole podpływały, jedna po drugiej, do brzegu, aby wysadzić pasażerów, którzy postanowili udać się do najtłoczniejszej i najładniej pachnącej dzielnicy we Florencji. To tutaj toczyło się całe życie smakoszy lub tych, którzy zmęczeni pracą, postanowili zrobić sobie sekundę przerwy na wyśmienitą kawę i poczęstunek.

Dzisiejszego dnia słońce dawało po oczach. Rozświetlało mokre chodniki, odbijało się od tafli wody i złotych zdobień na mostach i ławkach ustawionych wzdłuż nich. Coś pięknego, a gwiazda programu jeszcze czeka. Co to takiego? Chyba jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak pięknego hotelu, jaki znajdował się w centrum rynku. Skierowany był w stronę rzeki Arno. Budynek idealnie wpasowywuje się w klimaty sąsiednich kamienic, ale wejście sugerowało jednoznacznie: to miejsce, na jakie nigdy nie będzie cię stać. Złote framugi, klamki, kolumny, starannie zadbane palmy i ozdobne kwiaty, mosiężne drzwi, do których prowadzi czerwony dywan. Hotel był niski, przez co można było dojrzeć wystające na dachu leżaki, co sugerowało, że był tam basen. W jednym pokoju odsunięta była firanka, przez co dojrzałam, że łóżko, a właściwie drewno, pokryte było złotem. Coś nieprawdopodobnego.

Usiadłam przy stoliku, który wskazał mi Daniel. Udaliśmy się do kawiarni, jaką upatrzyłam sobie pierwszego dnia, i do jakiej miałam przyjść ostatniego. No i jesteśmy. Stoliki i krzesła były metalowe i pokryte biało-srebrną farbą. Miały rzeźbienia wzorowane na roślinnych motywach, co podkreślało klimat tego miejsca. Kilka stolików było już zajętych, a nasz był tym, z którego idealnie widziałam cały hotel i most, położony najbliżej nas. Uśmiechnęłam się serdecznie do Daniela, który podążał za moim wzrokiem. Badał moją twarz, kawałek po kawałku.

Było mi przykro, że już jutrzejszego dnia miałam samolot do Nowego Jorku. Czas minął mi błyskawicznie, ale miałam wspaniałe wspomnienia i mocną opaleniznę, mimo że aż tak wysokiej temperatury nie było. Jednocześnie pozostałam niesamowicie ciekawa nowego mieszkania. Była jednak jedna rzecz, która najlepiej odwodziła mnie od pomysłu, aby zostać tu dłużej. Oczywisty problem związany z Danielem. Mój wyjazd musiał tylko dobrze wpłynąć na naszą obecną relację. Nie chciałam go dłużej ranić. Po prostu. Minie trochę czasu, odezwę się do niego i będę miała nadzieję, że już zdążył się zadurzyć w jakiejś koleżance z pracy. Co prawda myślałam przez chwilę, że może moje uczucia co do mężczyzny się zmienią. Może uda nam się dojść do porozumienia, powrotu do miłości. Ale nie.

Piękna brunetka o hiszpańskiej urodzie podała nam srebrną kartę. Patrząc, jak moje dłonie otwierały menu, pomyślałam, że może w pewnym stopniu tu pasuję. Szczupłe, zadbane palce, długie, czerwone paznokcie i kilka złotych pierścionków. Złoty zegarek na prawym nadgarstku. Gdyby nie związek z Danielem, nigdy nie pomyślałabym, żeby wydać na niego tyle pieniędzy i nigdy bym sobie go nie kupiła. Tak samo jednego z pierścionków, który ozdobiony był dużym, jasnoróżowym diamentem. Pierścionek, który podarował mi Daniel po naszej pierwszej randce zakończonej w łóżku. Po tym, jak opuścił moje mieszkanie, resztę nocy przepłakałam.

— Mają dużo wymyślnych dań. — Skomentował blondyn, przeglądając kartkę, po kartce.

Rzeczywiście, nie dość, że było wiele dań, to każde z nich zaskakiwało swoją zawartością. Ja jednak w tym miejscu nie miałam ochoty na próbowanie jakiś niesamowitych i nietypowych słodkości. Szczerze mówiąc, marzyło mi się spróbowanie ich popularnego deseru, a mojego ulubionego, czyli tiramisu. Takie danie więc zamówiłam, a do tego zwykłą czarną kawę. Daniel miał inne podejście i zdecydował się na tajemniczy deser o nazwie "Dolce barra d'oro", czyli, jak sprawdziłam w tłumaczu, "Słodka sztabka złota". Jak się później okazało, było to nic innego, jak prostokątny kawałek cytrynowego ciasta, przełożonego białym kremem kokosowym i kawałkami malin. Z wierzchu był polany złotą glazurą, a na wierzchu ozdobę stanowiły trzy maliny i kawałki jadalnego złota.

Za rodzinę (KOREKTA 20/50)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz