47. Nic nie może wiecznie trwać

117 7 0
                                    

Miesiąc później


Obudziły mnie ostre promienie słoneczne. Żar wpadający do sypialni był tak mocny, że już przez sen zaczęłam mocniej ściskać powieki. Przykryłam się dokładniej kołdrą i odwróciłam plecami do okna, ale niedługo później poczułam gorąc, a moje ciało zaczęło się pocić. W tamtym momencie już nie spałam, ale jeszcze starałam się oszukiwać własny organizm. W końcu, z ogromną niechęcią otworzyłam oczy i wciągnęłam powietrze. Jedną z ostatnich rzeczy, jakie chciałam w tamtym momencie, to wstać. Ale nie mogłam zwlekać. Wstrzymałam więc na chwilę oddech i mocno odepchnęłam się od materaca. Nie było odwrotu. Nogi same poniosły mnie do łazienki, gdzie przemyłam twarz lodowatą wodą i założyłam na siebie pierwsze lepsze jeansy i oversizowy sweter. Następnie pościeliłam łóżko i zbiegłam na parter. Słyszałam, że Judy już chodziła po swoim pokoju, przez co zrezygnowałam z zaglądania do niej i poganiania w porannych czynnościach. Ruszyłam do pralni, aby wstawić kolejną serię ubrań, która czekała na odpowiednią opiekę. Wiedziałam też, że dzisiejszy dzień minie mi właśnie w tamtym pomieszczeniu. Wróciliśmy z Malibu dwa dni wcześniej, więc kilka dni wolnych, które zostały mi przed pracą, musiałam spędzić na sprzątaniu walizek, ubrań i powolnym powrocie do rzeczywistości. Okres świąteczny dał mi ogromnego kopa. Dawno nie czułam się tak wypoczęta i zrelaksowana. A przede wszystkim, wypełniał mnie błogi spokój. Nic nie zaprzątało mojej głowy. To miał być zwykły dzień, pełen zwykłych czynności.
Wstawiłam pranie, a gdy wróciłam do salonu, Judy siedziała przy stole i jadła swoje śniadanie składające się z mleka i płatek. Podeszłam do niej i kładąc dłoń na jej głowie, rozczochrałam lekko jej fryzurę, przez co zaczęła na mnie krzyczeć. Zaśmiałam się, kręcąc głową i otworzyłam lodówkę, aby sprawdzić, czego brakowało.
- Nie chce mi się iść do szkoły. - Westchnęła blondynka, grzebiąc w misce.
- Nikomu się dzisiaj nic nie chce. Najgorszy okres po świętach i sylwestrze.
- Nie mogę zostać w domu? - Upewniła się, na co odwróciłam się w jej stronę.
- Żartujesz chyba. Mogłabym ci pozwolić, ale jutro byłaby ta sama śpiewka. Są w życiu takie rzeczy, które po prostu musisz zrobić, aby w przyszłości móc samemu dyktować sobie warunki. - Wyjaśniłam, na co dziecko pokiwało głową i westchnęło.
- To tylko jeden dzień. - Zmrużyła oczy.

Parsknęłam śmiechem.
- Słuchaj. Nie po to walczyłam tyle czasu w łóżku, aby w ogóle z niego wstać, żeby teraz to wszystko poszło na marne. - Pogroziłam palcem i chwyciłam z blatu klucze wraz z telefonem.

Judy zjadła do końca śniadanie i zabrała swój plecak. Pomogłam jej się ubrać i obie wyszłyśmy z mieszkania. Wsiadłyśmy w samochód i odwiozłem dziewczynkę do szkoły. Poranek, jak zwykle był tragiczny do jazdy samochodem. I choć wjazd na główną ulicę zajął mi kilkanaście minut, dalsza trasa minęła w szybkim tempie. Mimo że ten okres był trudny dla nas wszystkich, ludzie nie wydawali się nazbyt przygnębieni faktem, że ich przerwa od pracy dobiegła końca. Większość miała świeże twarze, tęgie kroki, a nawet kierowcy rzadziej skłaniali się do użycia klaksonu.

W dobrym nastawieniu udałam się do sklepu, w którym zrobiłam zakupy na tydzień, a następnie wróciłam spokojnie do mieszkania. Tam zabrałam się za kolejne partie prania, sprzątania i gotowania. W trakcie przygotowywania posiłku zadzwoniła do mnie Nicole.
- Co tam u was? Bo nam ciężko wrócić do normalności. - Pożaliła mi się przyjaciółka.
- Nie jest łatwo, to prawda. Nawet Judy kombinowała z rana, ale wiesz jak jest. Jak trzeba, to trzeba - zaśmiałam się do słuchawki, jednocześnie krojąc kurczaka na mniejsze kawałki, aby następnie usmażyć go na patelni.
- Te święta były chyba najlepszymi, jakie miałam. Marcus jest teraz taki szczęśliwy. Myślę, że dzięki naszemu spotkaniu, ogromny kamień spadł mu z serca. - Mówiła, pełna radości.
- Mam nadzieję, że już nie zrobi takiej głupoty.

Było nam wszystkim bardzo ciężko spróbować patrzeć na Marcusa, jak na zwykłego przyjaciela. Doprowadził do ogromnych szkód, za które dalej płaciliśmy, ale wyglądało na to, że utrata przyjaciół była dla niego najsurowszą z kar. Mimo wszystkich przykrości, nie potrafiłam długo się na niego gniewać. Potrzebowałam go. Tak jak kiedyś, tak i teraz.
- Myślę, że zrozumiał swój błąd. Ale dzwonię, żeby ci powiedzieć, że znaleźliśmy chyba nasz wymarzony dom. - Pisnęła z radości.
- Tak szybko? - Zdziwiłam się.

Gdy spędzałam święta w Malibu, Nicole pokazywała mi kilka ofert, jakie ją zaciekawiły, ale nie była do nich w stu procentach przekonana. Narzekała też na to, że jak tak dalej pójdzie, nie będą mieli domu do ślubu.
- Nadarzyła się okazja. Świetna oferta, a dom jest w cudownej, nowej okolicy. Blisko centrum. Do tego też niedaleko jest trasa do Malibu. No po prostu cudo! - Krzyczała.
- Wyślij mi link, z chęcią zobaczę - zaśmiałam się.
- Mówię ci, jest taki, o jakim marzyłam. Urządzony w stylu nowoczesnym, ale ma też duży ogród i będzie miejsce dla Chrisa, gdy zdecyduje się nas odwiedzić. No i wiadomo, w przyszłości dla dzieci.
- Tylko jeszcze się zastanów. - Ostrzegłam czerwonowłosą.
- No wiem, wiem! Przecież mam swojego doradcę. W tym tygodniu jedziemy obejrzeć ten dom i w razie jakiś drobnych usterek zaczniemy negocjować.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. - Zwierzyłam się.

Czasem chciało mi się płakać, gdy uświadamiałam sobie, w jakim momencie życia się znajdowałam. Wszelakie zawirowania spowodowały, że przestałam dostrzegać upływ lat. Dopiero gdy nabrałam dystansu, zorientowałam się, że tak właściwie to już od kilku miesięcy jestem po ślubie. A przecież to wszystko miało stanowić początek. Gdy mi, w gorszych momentach wydawało się, że to już koniec.

Gdy skończyłam rozmowę, dokończyłam gotowanie i w końcu miałam czas dla siebie. Wygodnie usiadłam na kanapie i z kawą w dłoni zabrałam się za oglądanie telewizji. Nie miałam ochoty na nic konkretnego, więc słuchałam wiadomości. Czas upływał w mgnieniu oka. Zanim się obejrzałam przyszedł moment, aby odebrać Judy ze szkoły. Wstawiłam przygotowaną wcześniej zapiekankę do piekarnika i udałam się do pralni, aby przed wyjściem nastawić jeszcze kolejną partię ubrań. Tym razem jednak pralka nie miała ochoty ze mną współpracować. Gdy nabrała wody do bębna, myślałam, że oszaleję z radości, ale zaraz coś mocno zgrzytnęło i spod maszyny zaczęła wydobywać się woda. Nerwowo poszukiwałam przyczyny tej usterki, a gdy zorientowałam się, że sama nie dam rady, szybko wykonałam telefon do recepcji z prośbą o hydraulika. Zaraz po tym weszłam w kontakty i zaczęłam szukać osoby, która mogłaby za mnie odebrać Judy, gdyż nie zdążyłabym wyjechać po dziewczynkę. Zdecydowałam się na Arianę.
- Halo? - zapytała przyjaciółka.
- Mogłabyś odebrać Judy ze szkoły? Rozjebała mi się pralka i nie zdążę. - W między czasie usłyszałam dzwonek do drzwi, więc szybko do nich ruszyłam, aby wpuścić odpowiedniego technika.
- No okej...
- Dzięki! - krzyknęłam i szybko rozłączyłam telefon.

Zaczęłam dokładnie tłumaczyć fachowcowi, na czym polegał problem i przyglądałam się temu, w jaki sposób go rozwiązywał. Okazało się, że pękł jakiś wężyk. Hydraulik zabrał się więc do pracy, a ja jak zahipnotyzowana próbowałam zrozumieć wszystko, co do mnie mówił. Z tego stanu wyrwał mnie dźwięk piekarnika, który zakończył już swoją pracę.
Cała interwencja wokół pralki trwała około godziny. Gdy mężczyzna wyszedł z mieszkania, posprzątałam z wierzchu to, co zostało i usiadłam na krześle kuchennym. Ta czynność pozwoliła mi odetchnąć i skupić myślenie na sprawie, którą kompletnie zignorowałam. Od telefonu do Ariany minęło już około półtorej godziny. Nawet jeśli kobietę spotkały na drodze korki, odebranie Judy i przywiezienie jej tutaj, zajęłoby różowowłosej nie więcej niż pół godziny. Serce przyśpieszyło bicie, ale starałam się uspokoić swoje nerwy. Nie każda taka sytuacja musiała kończyć się czymś niepokojącym. Może Ariana zabrała Judy na zakupy... Wybrałam numer do przyjaciółki, która odebrała po dwóch sygnałach.
- Gdzie Judy? - zapytałam od razu, nie czekając na pierwsze słowa dziewczyny.
- Poprosiłam Iris, żeby po nią pojechała, bo miałam rozmowę o pracę... Nie odebrała Judy? - zapytała, po chwili wahania.

Starałam się uspokoić, ale po usłyszeniu słów Ariany, przestałam się hamować. Najpierw, jeszcze używając resztki racjonalnego myślenia, zadzwoniłam do Judy, ale dziewczynka nie odebrała. I w tym momencie zaczęłam się poważnie niepokoić. Wybrałam więc numer do Iris. Ta odebrała po dwóch sygnałach i poinformowała mnie, że przekazała pałeczkę Victorii, ponieważ sama musiała jechać na pilne zgłoszenie. W tym momencie byłam już wkurwiona. Im dalej w las, tym bardziej obawiałam się najgorszego. Victoria poinformowała mnie, że miała jechać po Judy, lecz obok niej stała też Sophia i to właśnie ona zaproponowała, że pojedzie, ponieważ nie miała nic ważnego do roboty. I właśnie w tym momencie zakończyły się moje poszukiwania, gdyż Sophia nie odbierała telefonu. Za pierwszym, jak i kolejnym i kolejnym razem.
Moja głowa zaczęła tworzyć najróżniejsze scenariusze. Jednak ja wolałam trzymać się tych, które wydawały się najbardziej racjonalne. Wsiadłam więc w samochód i ruszyłam trasą, którą Sophia powinna przejechać, wracając z Judy. Liczyłam, że spotkam je gdzieś przy chodniku, lub nie daj Boże, miały jakiś wypadek, ale nigdzie ich nie było. Gdy podjechałam pod szkołę, w której uczyła się siostra Simona, zobaczyłam, że był to moment przerwy między lekcjami. Dostrzegłam również nauczycielkę, która dyżurowała, więc niewiele myśląc, wysiadłam z auta i szybkim krokiem do niej podeszłam.
- Dzień dobry, dyżurowała pani na poprzedniej przerwie? - zapytałam od razu.

Kobieta przywitała mnie szerokim uśmiechem. Zapewne mnie kojarzyła, gdyż pojawiałam się na zebraniach u Judy. A ta pani była nauczycielką matematyki, z którą młoda słabo sobie radziła. A co za tym szło, po prostu często praktykowałam pielgrzymki właśnie do tej kobiety.
- Tak. Pewnie chodzi o Judy, zgadza się?
- Tak. - Uśmiechnęłam się serdecznie.

Możliwe, że zbyt mocno ucieszyłam się na wieść, że kobieta widziała dziewczynkę, ale była ona w tej chwili moją jedyną deską ratunku.
- Przyjechała po nią taka ruda, niska kobieta. Judy nie wydawała się zaniepokojona tym faktem, bo ochoczo wsiadła do samochodu. A coś się stało? Judy nie wróciła do domu? - Zaczęła przyglądać mi się z niepokojem.
- Nie nie. Na szczęście znam tą kobietę, więc wszystko jest już jasne. - Uspokoiłam nauczycielkę, pożegnałam się z nią i szybko wróciłam do samochodu.

Usiadłam na miejscu kierowcy i obserwowałam kobietę, którą zaczepiło jakieś dziecko. Musiałam szybko ulotnić się z tego miejsca, aby nie nabrała podejrzeń, więc odpaliłam auto i ruszyłam w drogę do siedziby mafii w Nowym Jorku.
- Halo? - Usłyszałam głos Nathana, gdyż od razu zaczęłam do niego dzwonić.
- Dzwoń do Sophie. Gdzie jest ta kurwa? - warknęłam w słuchawkę, na co mężczyzna się oburzył.
- Ale uspokój się. O co chodzi?
- Sophia podobno odebrała Judy ze szkoły, ale ani z jedną, ani z drugą nie ma kontaktu od jakiś dwóch godzin.
- Okej. Już dzwonię - odparł i się rozłączył.

Zaczynałam wykonywać głębokie wdechy i wydechy, gdyż przed oczami pojawiały mi się plamy i zawirowania. Ciśnienie podnosiło mi się do granic możliwości za każdym razem, gdy musiałam stać na czerwonych światłach. Gdy wjechałam na parking pod wieżowcem, dostałam SMS od Nathana, że Sophie od niego również nie odbiera. Wysiadłam z samochodu i wpadłam, jak poparzona do budynku. Wjechałam na odpowiednie piętro i ruszyłam prosto do gabinetu Simona. W głowie układałam sobie scenariusze, w jaki sposób mój mąż mógłby zareagować. Owszem, podobno porwania Judy nie były żadną nowością, z resztą sama dziewczynka tak twierdziła. Ale w dalszym ciągu z tyłu głowy miałam nasze ostatnie konflikty. Znowu wyjdę na tą, która jest nieodpowiedzialna. Ale nawet nie przeszło mi przez myśl, że taka sytuacja mogła skończyć się takim biegiem zdarzeń. Nie polegałam w stu procentach na Sophie, dlatego też to nie do niej zadzwoniłam, aby odebrała Judy, ale do jednej z najważniejszych osób w moim życiu, czyli Ariany. A reszta już potoczyła się bez mojej wiedzy.
Bez pukania wpadłam do gabinetu Simona. Mężczyzna siedział przy biurku i wstukiwał coś w swój laptop. Po jego lewej stała nieznana mi kobieta, trzymająca w dłoni plik dokumentów, a po prawej siedział Victor, bacznie przyglądając się treści innej kartki. We trójkę z szeroko otwartymi oczami podnieśli na mnie swoje głowy. Przez ułamek sekundy ich niepokój zamienił się w ulgę, ale szybko się to zmieniło, gdy zorientowali się, że w tak agresywny sposób to właśnie ja ich odwiedziłam.
- Nie ma Judy. - Te trzy słowa sprawiły, że Simon i Victor pobladli.

Za moimi plecami pojawił się nagle Nathan, który po raz kolejny oznajmił, że cały czas dzwoni do Sophie, ale kobieta nie odbiera.
- Co się stało? - zapytał Victor.

Spojrzałam znacząco na nieznajomą. Gdy skrzyżowały się nasze spojrzenia, kobieta przycisnęła do swoich piersi plik kartek, kiwnęła i wyszła pośpiesznie z pomieszczenia.
- Rozjebała się pralka, więc nie mogłam pojechać po Judy do szkoły. Poprosiłam Arianę, ona poprosiła Iris, a Iris Victorię. Tą wiedzę przechwyciła Sophia i sama zaproponowała pomoc. Byłam w szkole i nauczycielka potwierdziła, że to ta ruda małpa ją odebrała. Nie ma kontaktu ani z jedną ani z drugą od dwóch godzin. - Wyjaśniłam wszystko na jednym wdechu.

Victor zmarszczył brwi i przekierował swój wzrok w stronę ogromnego okna, z którego widok rozpościerał się na centrum Manhattanu.
- Znowu oczywiście Sophie to ta zła - mruknął Nathan stojący obok mnie.
- A jak ty to sobie kurwa wyobrażasz? Uważasz, że to w porządku, że od dwóch godzin nie ma z nimi kontaktu?! Gdyby była lojalną koleżanką, po prostu by przywiozła Judy do domu! - wrzasnęłam.
- Może po prostu... - Zaczął tłumaczyć, ale od razu zamilkł, kiedy po całym gabinecie rozszedł się dźwięk powiadomienia z mojego telefonu.

Każdy skupił na mnie swój wzrok, chyba przeczuwając, że przychodząca do mnie wiadomość, nie jest przypadkowa. Wyjęłam więc z kieszeni telefon i go odblokowałam.
- Ojciec... - warknęłam, gdy tylko zobaczyłam w powiadomieniach nazwę.

Simon odsunął się od biurka i wstał. W sekundę znalazł się obok mnie, z resztą tak samo jak Victor. Wszyscy wpatrywaliśmy się w zdjęcie, jakie otrzymałam od Rogera i podpis, który brzmiał "Świetnie wyszkolona kadetka". Obrazek przedstawiał leżącą na betonowej podłodze, Sophie, która miała poderżnięte gardło.
- Chryste... - Wyszeptał Nathan.

Osunął się lekko, jednak Victor szybko zainterweniował i zaprowadził chłopaka do krzesła. Nathan był blady jak ściana. Jego oczy zrobiły się czerwone i nieobecne. Ale tylko na nim zrobiło to tak ogromne wrażenie, gdyż cała reszta od początku była dość sceptycznie nastawiona do dziewczyny, a obecne zdarzenia sugerowały tylko jedno rozwiązanie.
- Od początku wiedziałam, że jest z nią coś nie tak... - warknęła Iris, która wpadła do pomieszczenia, trzymając w dłoni jakąś torbę i kartki. - Przeszukałam jej szafkę i ma tam mnóstwo map, tego budynku, ale i waszego mieszkania. - Wskazała na mnie i Simona. - Pluskwy, plany magazynu z bronią. Dobrze, że zabraliśmy ją tylko do jednego, bo gdyby wiedziała, gdzie znajdują się wszystkie...
- Przestań - jęknął Nathan, który wyraźnie już chyba nie chciał tego wszystkiego słuchać.
- Ona po prostu była szpiegiem. "Świetnie wyszkolona kadetka". Działała na zlecenie mojego ojca. - Wywnioskowałam.
- Jebana suka... - warknął Victor.

W tym samym momencie otrzymałam od ojca kolejny SMS.
- "Teraz szukaj Judy". - Przeczytałam jego treść na głos.

Simon wrócił do swojego fotela i usiadł na nim. Jego twarz była kamienna. Pozbawiona wszelkich emocji. Wyrażała bezradność. Może starałam się oszukiwać samą siebie, a może po prostu byłam tak pewna swoich umiejętności, ale nie uważałam, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. Wręcz przeciwnie. Gdyby sprawa rozgrywała się między nami, a Sophie, byłabym bardziej zestresowana, gdyż kompletnie nie wiedziałam, czego mogłabym się po niej spodziewać. Kiedy jednak naszym przeciwnikiem miał być mój ociec, wypełnił mnie spokój. W końcu byłam jego córką. Mieszkałam z nim przez około dwadzieścia lat. Niektóre jego kroki mogłam przewidzieć z łatwością. Zwłaszcza, że zabawiał się w dziedzinę, na której znałam się zawodowo. W grę wchodziły jego emocje i uczucia. Tak samo z mojej strony. Przecież nie byłam w stanie całkowicie pozbyć się zakorzenionego głęboko w mózgu faktu, że to mój ojciec, a rodziny się nie wybiera. W tym samym czasie przypomniały mi się słowa mamy.

"A nie pomyślałaś kiedyś o tym, że tak właściwie to tylko ty mi zostałaś, żebym w końcu mogła czuć się bezpiecznie? Tylko ty masz takie zasoby, aby móc rozwiązywać problemy raz na zawsze".

Przecież obiecałam to mamie. I sobie. I Wielkiej Piątce.
Szybko wystukałam odpowiedź na wiadomość i od razu ją wysłałam.

"Najpierw znajdę ciebie i zrobię to, co powinnam zrobić już dawno"

Za rodzinę (KOREKTA 20/50)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz