|7. Zemsta bywa słodka, ale jej konsekwencje są gorzkie|

219 11 1
                                    

Ile minęło tak właściwie dni od mojego wypadu na miasto? Trzy dni. Teraz zaczął się czwarty. Poranek dość intensywny. Bez snu. Bez refleksji. Tylko działanie. Kupiłam nowy telefon i wracając do mieszkania, zaszłam na komisariat. Po przekroczeniu drzwi miałam pustkę w głowie, bo nie posiadałam nawet żadnych dowodów. Jednak się nie poddałam. Opowiedziałam o zaczepce w barze, o porwaniu, o tym, jak mnie traktowano i gdzie przetrzymywano. Przyznałam się, że były to pytania związane z Rodriguezem. Niestety tak, jak się spodziewałam, moje słowa brano przez palce. Obiecali, że porozmawiają w barze z pracownikami, zalecili, abym nie wychodziła sama z domu, a nawet zaoferowali pomoc psychologiczną, co w sumie nie powinno mnie dziwić, bo po takich przeżyciach powinnam zwariować. Jednak nic nie czułam. Bo przeżyłam już gorsze rzeczy. Może nie spłynęło to po mnie, jak po kaczce, bo nigdy przez nikogo nie byłam przetrzymywana, ale moje nerwy nie sięgnęły jeszcze zenitu. Jeszcze.

Po powrocie do mieszkania spisałam wszystkie numery telefonów z laptopa, na którym zawsze trzymałam kopię wszystkiego, co miałam w telefonie. Nauczyłam się tego po wydarzeniach z koncertu w Malibu. Potem usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w ścianę. Co teraz? Co powinnam zrobić? Skontaktować się z Danielem. I to jak najszybciej. Dzwoniłam do niego kilka razy i nie odebrał. Mało już brakowało, abym zalała się łzami. Wpieprzył mnie w jakieś gówno, a teraz ma to gdzieś. Taki z niego przyjaciel? Takim miał być wspaniałym mężem?! Na pewno na mnie doniósł. Aby dali mu spokój. Zostawił gdzieś moje dane. Ten pieprzony New York Times... Nienawidziłam ich wszystkich. Całego świata. Tej przeklętej mafii.

Zadzwonił telefon. Daniel. Otworzyłam szeroko oczy na widok połączenia.

— Halo? — Odezwałam się od razu.

— Cześć. — Przywitał się z wahaniem. — Dzwoniłaś.

— Coś się u ciebie dzieje? — Przerwałam na chwilę, szybko myśląc. — Twoja matka do mnie wydzwania, bo nie może się z tobą skontaktować. — Błagam, żeby to przeszło... Westchnął.

— Miałem dużo pracy i to wszystko mnie przytłoczyło. Musiałem odpocząć. — Odetchnęłam z ulgą.

— Na pewno sobie poradzisz. Masz tak dużo doświadczenia. — Zaczęłam mu słodzić. — Jesteś we Włoszech?

— Nie. Musiałem stamtąd wyjechać, żeby zresetować mózg. Pamiętasz ten duży apartamentowiec w Londynie, który udało nam się z ojcem kupić? Mają tu strefę odpoczynku, więc sobie skorzystam. Skoro to moje... — zaśmiał się, ale nie było to nic naturalnego. Mógł mnie okłamywać. Albo i nie. Mało mnie to interesowało.

— Wiesz co... Może to ci dobrze zrobi. Skorzystaj z życia. Jedź jeszcze do Madrytu... Może Berlina. Zwiedź trochę krajów Europy. To pozwoli ci odciąć mózg, bo będziesz skupiony na organizacji. Potem odświeżony wrócisz do pracy. — Czy to brzmiało zachęcająco?

— Wiesz... W sumie masz rację. Zaraz zobaczę, jakie mam samoloty. — Dziwnie szybko się zgodził.

— Pamiętaj, że jeśli coś się dzieje, możesz mi powiedzieć. — Nie mówił mi nic do tej pory, więc byłam pewna, że i teraz tak będzie.

— Oczywiście. Cieszę się, że zadzwoniłaś. — Ta wypowiedź chyba brzmiała najbardziej szczerze ze wszystkich.

Gdy tylko się z nim rozłączyłam, rzuciłam się do laptopa, aby znaleźć adres apartamentowca, w którym przebywał. Dobrze, że jeszcze pamiętałam jego nazwę i to tylko dzięki temu, że pojechałam kiedyś z nim na bankiet, aby uczcić ten zakup. Zapisałam te dane, ale nigdzie nie wysłałam. Nie miałam do nich kontaktu. I to zaczęło mnie zastanawiać. Po chwili jednak, jak na zawołanie, dostałam wiadomość.

Za rodzinę (KOREKTA 20/50)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz