28. Nie mów nikomu

150 6 0
                                    

Po powrocie do domu, ani na chwilę nie zaznałam odpoczynku. Od razu zostałam zwerbowana do kolejnych spotkań z następnymi osobami pośrednio odpowiedzialnymi za wygląd mojego ślubu. Przez to całe zamieszanie, nawet nie miałam czasu na miłe spędzenie czasu z moim przyszłym mężem. Oddaliliśmy się od siebie, a moją głowę zaczęły zaprzątać dziwne myśli. A co jeśli poświęcam swoje życie dla człowieka, który nie jest tym odpowiednim? Jeśli kiedyś się z nim rozwiodę, nie wrócę do poprzedniego życia. Już zawsze będę w mafii. Zawsze.

Wracając ruchliwą ulicą ze spotkania obserwowałam ludzi. Biegali w popłochu, gdyż rozpadał się śnieg. Zamiast cieszyć się z tego rzadkiego zjawiska, woleli kląć pod nosem i chować się pod daszkami witryn sklepowych. Nie mogłam pojąć tego fenomenu.
Przechodząc obok zaplecza jednego ze sklepów odzieżowych, ktoś chwycił mnie za ramię i przyparł do ceglanego muru. Poczułam osypujący się tynk, ale nie to w tej chwili było najważniejsze. Mężczyzna, wyższy ode mnie o głowę, z lekkim zarostem, odsunął się ode mnie i obdarzył mnie lekkim uśmiechem. Poprawił na sobie czarny płaszcz i ścisnął delikatnie usta. Na oko miał może czterdzieści lat. Nigdy go nie widziałam, choć na prawej piersi widniały dwie spinki, z czego jedna miała symbol herbu Californii. Takie odznaki nosił kiedyś mój ojciec.
- Spokojnie. To było tylko dla efektu. - Próbował obrócić tą napiętą sytuację w żart.
- W czym mogę pomóc? - Przybrałam maskę kamiennej twarzy. Tak jak uczyła mnie Iris.
- Chciałbym z panią porozmawiać. Bardzo pilnie. Dzisiaj. - Każdemu słowu towarzyszył jego przenikliwy wzrok skierowany prosto w moje oczy.
- Gdzie? - Nieznajomy wyjął z płaszcza karteczkę i podał mi ją. Widniał na niej adres jednego z mieszkań w Nowym Jorku. Niedaleko stąd.
- Za dwadzieścia minut. - Uśmiechnął się, choć doskonale wiedziałam, że nie był to przejaw radości. - Daję pani czas. Żeby ogarnęła sobie pani zaplecze. - Poklepał mnie po policzku i ruszył chodnikiem w nieznanym mi kierunku.

Zamknęłam na chwilę oczy. Trwało to kilka sekund. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wyjęłam z płaszcza telefon. Od razu przeszłam do szybkiego wybierania i przyłożyłam słuchawkę do ucha. Zanim odebrał, minęło kilka sygnałów.
- Halo...
- Przed chwilą zaczepił mnie jakiś koleś. Nie mam pojęcia, kim jest, ale na płaszczu miał spinkę z herbem Californii. Wysłałam ci adres, na który mam się stawić za piętnaście minut. - Po drugiej stronie nastała chwila ciszy.
- Dobra - odpowiedział w takim samym tonie, w jakim odebrał telefon. A potem usłyszałam sygnał przerwanego połączenia.

Oparłam głowę o mur i spojrzałam na zardzewiałe rynny, które uświadomiły mi, że pewnie gdzieś w okolicy jest gniazdo szczurów. Ruszyłam się więc z miejsca i jeszcze raz przyjrzałam się adresowi.
Jak miałam się zachować? Nawet nie wiedziałam, jakiego rodzaju jest to sprawa. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że dość sporą ilość miałam zaczętą. Choć krąg podejrzanych zawężał się do moich stron rodzinnych. Gdy stanęłam pod żelazną furtką kamienicy, zostało mi pięć minut. Rozejrzałam się dookoła, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Szybko się rozproszyłam, gdy usłyszałam dźwięk otwierającej się furtki, mimo że nie zgłaszałam swojej obecności. Co oznaczało, że mnie widzieli. Rozejrzałam się jeszcze raz i zauważyłam czarne BMW podjeżdżające po drugiej stronie ulicy. Za kierownicą, mimo że w okularach i jakimś meloniku, rozpoznałam Justina. Odetchnęłam z ulgą i weszłam na teren prywatny. Gdy upewniłam się, że wokół nie ma kamer, szybko wyjęłam z torebki pistolet i włożyłam go w wewnętrzną kieszeń płaszcza. I co teraz? Weszłam do kamienicy i udałam się schodami pod odpowiedni numer drzwi. Miałam zamiar nacisnąć w przełącznik dzwonka, ale usłyszałam przekręcany w drzwiach zamek. Ale nie otworzono mi. Ktoś odszedł w głąb pomieszczenia. Położyłam dłoń na klamce i powoli uchyliłam drzwi. Popchnęłam je, aby otworzyły się na całą szerokość. Mieszkanie wyglądało, jak typowe PRL- owskie ze zdjęć, które kiedyś pokazywała mi ciotka Lisa. Zrobiłam krok do przodu i pod naciskiem, panele zaskrzypiały. Nie było odwrotu. Grałam w ich grę. Kogoś. Nieznanego mi przeciwnika. Obym tylko miała dobre karty. Zrobiłam kolejny krok i poczułam na szyi męskie dłonie. Zaraz obok zobaczyłam nóż i już wiedziałam, że to będzie jedno z gorszych wspomnień w moim życiu. I już nie przejmowałam się, że z pociętą twarzą, to ja dobrze na ślubie nie będę wyglądać.
Mężczyzna pchnął mnie do środka pomieszczenia, jednocześnie wyrywając mi z ramienia torebkę. Rzucił ją w kąt i dalej prowadził mnie w stronę łazienki. Jego narzędzie coraz bardziej kłuło mnie w gardło, tylko czekałam, aż poczuję pieczenie. Przed samymi drzwiami odwrócił mnie tyłem i oparł się plecami o drewno. Czułam na plecach jego unoszącą się klatkę piersiową, ale nie oddychał głębiej, albo ciężej. Zachowywał się tak, jakby to była jego codzienność. Nawet nie wiedziałam, czy to ten sam mężczyzna, który dał mi kartkę. W końcu otworzył drzwi i szybkim ruchem rzucił mnie na kafelki łazienkowe. Nie zdążyłam się podnieść, w nagłym odruchu zaczerpnięcia powietrza, bo ten chwycił mnie za kark i włożył moją głowę do wanny. Leżała w niej naga Diaz, cała we krwi. Jej ciało było pokryte licznymi ranami kłótymi, w niektórych miejscach miała nawet zdartą skórę do kości. Mężczyzna przyłożył mi głowę do martwego policzka kobiety. Zaczął ciężko dyszeć, a ja czułam, że zbiera mi się na wymioty.
- Myślałaś, że mafia to najgorsze miejsce, w jakim byłaś? Że nie ma gorszych, bardziej obrzydliwych, zniszczonych ludzi od nich?! Zobacz! - wrzasnął, przysuwając mnie tak blisko martwego ciała, że dotykałam ustami jej rozciętego łuku brwiowego. Ona musiała być skatowana. - Jeszcze nie wiesz, w co pogrywasz, ale masz już wskazówkę. Co dzieje się z ludźmi, których za bardzo wtajemniczamy? - Szepnął mi do ucha.

Za rodzinę (KOREKTA 20/50)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz