|2. Jesteśmy złymi dziećmi|

226 11 1
                                    

Jeszcze niedawno byłam zupełnie inna. Kiedyś biegłam tym chodnikiem, którym teraz szłam spotkać się z mamą. Moje nogi uderzały o beton w białych trampkach. Byłam żywiołowa, uśmiechnięta. Zwiewna sukienka, kucyk i radość z beztroski. Kiedy usłyszałam uderzenia moich szpilek o ten sam chodnik, coś we mnie się ruszyło. Tak szybko się zmieniłam. Teraz stałam się poważną kobietą, pracującą i jeżdżącą do pracy swoim volkswagenem. Wysoko podniesiona głowa, idealnie wymalowane usta szminką, długie, czerwone paznokcie. Wszechobecnie panujący spokój w głowie, którego kiedyś nie było. A mimo to, czułam się wtedy lepiej, niż teraz. Czy miłość była w stanie tak zmienić człowieka? A może było w tym coś więcej. Coś ukrytego, czego teraz nie byłam świadoma.

Popychając drzwi kawiarni, zadzwonił dzwonek. Kelnerka spojrzała na mnie i podniosła menu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i w rogu, klimatycznie przystrojonego miejsca, dojrzałam mamę. Przestałam myśleć o moich bolączkach. Zamiast tego moje serce wypełniła złość i upartość. Kipiała ze wszystkich stron. Usiadłam naprzeciwko niej, uprzednio się witając. Na stoliku pojawiła się karta dań.

— Gdzieś dzisiaj wychodzisz? — Uśmiechnęła się do mnie, zupełnie ignorując moją czujność.

— Po południu do pracy. — Zmarszczyłam brwi, przeglądając, wypisane fikuśną czcionką, dania.

— W takim razie, gdzie się tak wystroiłaś?

— Tak się ubieram. — Spojrzałam na matkę.

— Po co? — Zabawia się moim kosztem, czy co?

— O co ci chodzi?

— O nic. — Od razu oderwała ode mnie wzrok i przeniosła go na menu.

Zamówiłam kawę i babeczkę z musem wiśniowym. Rachel stwierdziła, że ma ochotę na coś lżejszego i wybrała owocową herbatę z cytrynową tartą. Gdy kelner zostawił nas same, zaczęłam bacznie przyglądać się kobiecie. Czekałam na jej ruch. W końcu to ona do mnie zadzwoniła i zaproponowała spotkanie. I to z samego rana. No dobra. Dochodziła jedenasta.

— Ahh, te tabloidy nie wiedzą, o czym pisać. — Westchnęła teatralnie.

— Jeśli zamierzasz odgrywać tu przede mną jakieś scenki, to mi oszczędź. Wrócę do domu, posprzątam i pojadę do pracy. Zapomnimy o tym spotkaniu. — Od razu sprowadziłam ją na ziemię, co wyraźnie się jej nie spodobało.

— Rozmawiałaś z Danielem? — Westchnęłam, poirytowana. Po prostu chciała sprawdzić, czy naprawiła nasz związek. Ani przez myśl nie przeszło jej, żeby szczerze ze mną porozmawiać.

— Tak. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. — Postanowiłam nie zdradzać matce wszystkiego, co planowałam.

— Cieszę się więc, że do czegoś się przydałam. — Uśmiechnęła się i w tym samym momencie do naszego stolika podszedł kelner i postawił przed nami zamawiane jedzenie.

— Mam inny problem — mruknęłam, bo choć niechętnie, chciałam wiedzieć, jakie będzie miała zdanie na temat wyprowadzki.

— Słucham.

— Wczoraj dzwoniła do mnie szefowa. Zaproponowała mi przeniesienie do Nowego Jorku.

— Inna praca?

— Druga siedziba.

— To ciekawe. — Zamyśliła się.

— Mam tydzień na decyzję. W ciągu miesiąca wyprowadzka. Nie mam pojęcia, co robić.

— Ja też nie wiem. — Wyszczerzyła się, oblizując widelczyk.

— Pomocna jak zawsze. — Irytowała mnie.

Za rodzinę (KOREKTA 20/50)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz