Przerzucając kolejne sterty dokumentów i materiałów do nauki, westchnęłam ciężko, sięgnęłam po kubek chłodnej już herbaty i upiłam duży łyk. Więcej obowiązków powinno działać na mnie motywująco, a przede wszystkim odciągać moje myśli od tematów, od których chciałam odpocząć. Tak się jednak nie działo. Im więcej obowiązków miałam na głowie, tym gorzej. Tym bardziej czułam wyrzuty sumienia. Bo zawitała środa. Minęły trzy dni w pracy, trzy dni treningów i zero rozmów z Simonem. Miałam do niego zadzwonić w poniedziałek, ale chciałam ochłonąć po wydarzeniach z wyjazdu do Malibu. Miałam też we wtorek, ale zdenerwowałam się po pracy, a potem, gdy próbowałam zachęcić Cadena do kontaktu z Simonem, również się zdenerwowałam, bo mężczyzna nie dawał za wygraną i stał twardo przy swoim. Oczywiście miał rację, twierdząc, że sama powinnam się z nim skontaktować, a nie szukać pośredników, ale nie rozumiał mnie. Nie rozumiał łączącej nas relacji, która, przynajmniej moim zdaniem, już chyliła się ku upadkowi. Więc przyszła środa. Praca w klinice przysporzyła mi kolejnych powodów do zdenerwowania. Potem Caden, który dał mi taki wycisk, że nawet nie miałam siły wrócić do domu. A teraz ciągłe wyrzuty sumienia, które atakowały mój umysł coraz mocniej z każdą upływającą godziną. Za tydzień miała przyjechać Ariana, a ja nic nie załatwiłam. Nicole i Marcus muszą radzić sobie w trudnych warunkach. Ale zaraz. Czemu miałabym się tym przejmować? Od kiedy zależy mi na tym, aby żyli w dobrostanie i bezpieczeństwie? Bzdura. W ogóle mnie to nie interesuje.
Schowałam twarz w dłonie. Wzięłam kilka wdechów i wydechów, następnie rzuciłam okiem na kartki. Jeden plik to układ komendy policyjnej w Nowym Jorku wraz ze wszystkimi ustawieniami kamer, drzwi, wszelkich przejść. Drugi zaś to dokumentacja pacjentów, których miałam pod swoją opieką w klinice. Znałam na pamięć każdą linijkę, a mimo to nie byłam w stanie powtórzyć żadnej z treści. To po prostu nie miało sensu. Chwyciłam telefon i napisałam wiadomość do Simona, w treści prosząc go o spotkanie. Nie wysłałam od razu SMS-a. Minutę czytałam ją w kółko, aby znaleźć ewentualne błędy, lub fragmenty, które mogłyby być niejasne. W końcu wcisnęłam przycisk służący do wysłania i odłożyłam telefon na koniec biurka w nadziei, że nigdy się nie odezwie.
Co miałabym mu powiedzieć? Przecież wyśmieje propozycję Marcusa już od progu. A z drugiej strony... Skoro Victor o wszystkim wie, to jakie jest prawdopodobieństwo, że nie powiedział o tym Simonowi? Dość duże. Nie znałam ich przecież od wczoraj. Odsunęłam się od biurka i zabrałam się za segregowanie dokumentów. Gdy skończyłam, udałam się do kuchni, aby posprzątać i jednocześnie coś zjeść na szybko, gdyż odkąd zaczęłam trenować z Cadenem, potrzebowałam więcej jedzenia. Na więcej też sobie pozwalałam, co raczej było widać. Zdążyłam zauważyć, że coraz ciężej było mi wcisnąć się w spodnie o rozmiarze "S". Poczyniłam już pierwsze zakupy, które uzmysłowiły mi, że i górną część garderoby musiałam w pewnym stopniu wymienić. Z jednej strony byłam zachwycona, bo naprawdę czułam się silniejsza. Z drugiej strony moja wiecznie zakompleksiona głowa co raz rzucała w moim kierunku tekstami o mojej nadwadze. Mało mnie to tym razem interesowało, gdyż bardziej wyczekiwałam pochwał ze strony Cadena, że wykonuję niektóre ruchy z większą płynnością, czy nawet, że moje ciosy są mocniejsze. To teraz miało znaczenie.
Dźwięk powiadomienia dobiegający z telefonu od razu mnie sparaliżował. Przetarłam ostatni raz blaty w kuchni i udałam się do pokoju. Gdy stuknęłam palcem w ekran, moim oczom ukazała się wiadomość od Simona.
*Simon*
To przyjedź.
Tylko tyle i aż tyle. Nie do wiary, że ja spędziłam kilka minut nad tym, aby w odpowiedni sposób skonstruować dla niego pytanie, a on tak po prostu napisał "to przyjedź".
CZYTASZ
Za rodzinę (KOREKTA 20/50)
Misterio / SuspensoPo kilku latach od wydarzeń, które miały zmienić życie Niny Elev, świat dalej płonie. Nina sądzi, że podążając ścieżką wyznaczoną przez ojca, wszystko się ułoży. Jednak nic się nie zmienia, a gorycz w jej sercu rośnie. Dlatego postanawia po raz kole...