22. Skrawek władzy.

55 8 3
                                    

– Czas – powiedział cicho, a ciemny materiał miękko otulający jego twarz i głowę, jak zawsze ukrytą w cieniu, zafalował od jego gorącego oddechu. Jego dłoń musnęła granice kaptura niedbałym gestem dłoni ukrytej w rękawiczce i wskazała wprost na siedzącą w niebotycznych rozmiarów fotelu Liz. Od zawsze zmuszał ją do tego, by za nim zasiadała, a ona nie miała odwagi by mu sie sprzeciwić. Oboje doskonale wiedzieli, że gdyby to zależało od niej, najchętniej stałaby w kącie pokoju tuż przy wyjściu z ogromnego gabinetu. Zwłaszcza, że tuż za jej plecami nadal stał szeroki parawan, zza którego niosły się w jej stronę ciche pojękiwania bólu. Jeśli miało być to jednym ze sposobów na wywołanie strachu u swoich rozmówców, Mistrz doskonale wiedział co robił. 

Opierając się od niechcenia o jedną z wielkich przeszkolnych gablot, odgradzających zarówno jego jak i swoich gości od skarbów zebranych przez jego pobratymców w ostatnich kilku dekadach, spoglądał na Łowczynię spokojnie czekając na jej pierwsze słowa wyjaśnienia. Jej wzrok ze splecionych na padołku dłoni raz po raz muskał granicę jego szaty i niechętnie opadał na jego zawartość, która sprawiała, że jej wnętrzności zwijały się w bolesny supeł żalu, bólu i przerażenia. 

Espokonowane przez Mistrza trofea nie były bowiem zapierającymi dech w piersi skarbami. Złotem skrzącym się w półmroku, brylantami i kosztownościami wywołującymi zazdrość w każdej spoglądającej na nie istotom. Kunsztownym pięknem, od którego na chwilę zapominało się o otaczającej rzeczywistości i pozwalało się sobie marzyć o tym, co by było gdyby takie bogactwo mogło zostać przekazane. Trofea Mistrza były groteskowe. Przerażające i wywołujące obrzydzenie i zmieszanie. Złoto i brylanty subtelnie skrzące się w półcieniu zastąpił zasuszonymi czaszkami swoich wrogów i istot, których mordowanie uznawał w ostatnim czasie za zabawne. Czarowników, których obcięte głowy i wykrzywione agonią twarze spoglądały na Liz w wyjątkowo zatrważający sposób, zwłaszcza, że za pomocą magii wyglądały na nadal żywe. Ludzi, którymi gardził, Łowców, których nienawidził za ich anielską krew i Faerie, które choć najbardziej mu oddane, ostatnio najczęściej kończyły pod ostrzem jego katowskiego ostrza.

– Zdaje się czymś czego nikomu nie pozostało zbyt wiele – jego głos niczym syk popełzł w stronę Liz i przyprawił ją o delikatne drżenie. Dokładnie tak jakby każde wypowiedziane przez niego słowo mogła odczuć niczym niechciany dotyk na swojej skórze. Czekam na nią, a ona grała na czas. Przybierając na zmasakrowaną twarz maskę spokoju i obojętności. 

Nie tak wyobrażała sobie ten wieczór. Nie tak myślała, że skończy się niewinny spacer do China Town w celu zakupienia podejrzanie wyglądającego jedzenia w słodkim, ostrym sosie i krótkiej, niezobowiązującej rozmowie z Panem Wong, który od dzisiaj miał stać się kolejnym nazwiskiem na długiej liście jej wrogów. Jej twarz nadal okrutnie ją bolała, a siniaki wypływające na jej skórę, nabite przez jego pomagierów, miały pozostać z nią przez długie tygodnie. Miała rację sądząc, że stłuką ją na kwaśne jabłko tak, aby nawet przez myśl nie przeszło jej powracanie na progi jego sklepu. 

Westchnęła przeciągle i odważyła się podnieść wzrok na swojego rozmówcę, który samą swoją obecnościa doprowadzał ją do małej histerii. Nie po to ubierała się w swój typowy pancerz łowcy aby skończyć prawdopodobnie zabita w tym  przepastnym gabinecie. Nie po to wstawała rano i pozwoliła Eliotowi na postawienie jej w tak wielu niezręcznych sytuacjach, żeby teraz się poddać. Zacisnęła dłonie w pięści. Jedna osmalona prawie została brutalnie odcięta tego popołudnia, druga z każdą sekundą bolała ją coraz bardziej. Ponaglał ją, a ona modliła się, aby to spotkanie było ich ostatnim. 

Było jej absurdalnie niewygodnie na tym skórzanym fotelu, na którym ledwie siedziała walcząc z pulsującym bólem rozrywającym jej pierś. Znowu połamali jej żebra, a jej zaczęło brakować argumentów, aby ich za to nie pozabijać. Podniszczone, skrórzane spodnie wpijały się w jej obolałe ciało, a zakurzone buty skrzyły się w ciemności przybrudzonym srebrem. 

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz