19. Ręka Glorii.

94 11 0
                                    

Uwielbiała nowojorskie China Town od kiedy była dzieckiem. Była to także jedna z pierwszych dzielnic, jakie miała możliwość podziwiać po tym, jak z dnia na dzień, musiała wraz z Matką porzucić zielone wzgórza Mallwyd na rzecz sięgających samego nieba, nowojorskich drapaczy chmur. Nawet teraz, jakby to było wczoraj, pamiętała pierwsze tygodnie spędzone w nowym mieście, które miała od teraz nazywać swoim. Stęchły, miejski zapach powietrza przepojonego spalinami i słodkim rozkładem śmieci, wydawał się jej odrażający. Odgłosy nocy tak inne, od tych do których przywykła, sprawiały, że przez tygodnie nie mogła przespać ani nocy. Najgorszy był jednak brak natury, która stanowiła ogromną część jej codzienności. 

Wielogodzinne spacery, samotne wspinaczki i dnie spędzane w wiecznie zielonych lasach Walii, musiały odejść w zapomnienie. Zawsze zagubiona w zieleni mchu i dziewiczych zagajników, była kompletnie oderwana od rzeczywistości, nie musząc nigdy przejmować się swoją odmiennością. Nie było przecież wtedy wokół niej nikogo, kto mógłby ją w ten sposób postrzegać. Wtedy, biegając za małymi leśnymi elfami, zagłębiając się w lekturze podtykanych jej przez Matkę książek i grze na fortepianie nie czuła się inna. Była Lizbeth, która w przypływie szczęścia lub smutku stawała się nagle jednym z otaczających ją cieni. Dziewczynką, która była niezwykle podobna do swojej zapierającej dech w piersi Matki. Podrostkiem, którego rozpierała energia. Zwykłym dzieckiem, którego od najmłodszych lat uczono walki. Dopiero przeprowadzka do miasta i zderzenie z innymi Podziemnymi, uświadomiło ją w jak ogromnym była błędzie. 

Nagle, ku jej przerażeniu, wpatrywano się w nią z twarzami wykrzywionymi konsternacją, szepcząc pośpiesznie obraźliwe słowa pod nosem. Podziwiano gładkość jej skóry. Niespotykany odcień jej oczu, czy wręcz nieludzką symetrię twarzy. Skąd mogła wiedzieć, że jest to czymś niezwykłym? Oglądała przecież swoją twarz co rano w lustrze. Widziała jej odzwierciedlenie w kochającym obliczu swojego rodzica. Otaczająca ją natura nigdy nie oceniała jej pod takimi względami. W naturze liczyły się jedynie jej umiejętności przetrwania i spryt. Poniekąd to kim była. Nigdy przez myśl by jej nie przeszło, że będzie oceniany jej wygląd zewnętrzny czy pochodzenie. 

Wytykana palcami zarówno ona jak i jej Matka, nauczyły się nosić głębokie kaptury i unikać kontaktu wzrokowego z mijającymi ich ludźmi. Do perfekcji opanowały umiejętne odpowiadanie na niewygodne pytania. Po miesiącach przestano pytać o to kim są. Wszyscy i tak już wiedzieli. Wystarczyło spojrzeń na nie przelotnie, by doskonale wiedzieć, że obie skazane były na los uciekinierek. Lizbeth z dnia na dzień stawała się coraz dojrzalsza, a dziecięca twarz zastępowana była wyraźnymi rysami młodej, olśniewającej kobiety. Nie radziła sobie z takim ciężarem. 

Nauczyły się wtedy narzucać na siebie zaklęcia ochronne, przybierając twarze tak inne od tych, które pozwalały jedynie oglądać sobie nawzajem w domowym zaciszu. Nauczyła się z biegiem czasu ignorować spojrzenia i komentarze. Z pokorą znosiła to, jak ją traktowano - zawsze z góry i krztyną zawiści. Przełykała takie momenty z goryczą, nienawidząc siebie z dnia na dzień coraz bardziej. Jej gładkie, czarne włosy doprowadzały ją do szewskiej pasji, a zaokrąglająca się figura do rozpaczy. Nie potrafiła już ukrywać swojego wyglądu, tak jak kiedyś pod zbyt luźnymi swetrami. Stawała się kobietą, zwieszoną pomiędzy jedną rasą, a drugą i nie było mocy na tej ziemi, która mogła jej pomóc. A potem jej Matka po prostu zniknęła, zostawiając ją kompletnie samą na pastwę okrutnego losu. To właśnie wtedy China Town powitało ją z otwartymi ramionami. Nauczyło akceptacji tego kim była. Wykorzystania swoich atutów na swą korzyść, choć tak szczerze ich nienawidziła. 

Tutaj nie była niezwykła, otoczona urodzajem skarbów, dziwactw i istot z Podziemnych krain. Nie wzbudzała już sensacji i po raz pierwszy poczuła się wolna. Mogła nagle znowu oddychać. Los pokierował ją parę miesięcy później w złe miejsce o złym czasie i skończyła składając przysięgę wierności jednemu z najmroczniejszych czarowników podziemnego świata, zwanego Panem i od tamtego czasu, dzień w dzień, starała się spłacić dług, który wtedy zaciągnęła. Popełniła ogromny błąd. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie potrafiła się jednak za niego karać. Była wtedy taka młoda i zdesperowana. Najbardziej jednak była wtedy po prostu zdewastowana nagłym zniknięciem rodzica.

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz