16. Nagi i pająki.

153 12 0
                                    

Nie wiedział ile tak spoglądał przez okno, na pokryty w grubej pierzynie śniegu, ogród na tyłach Instytutu, który jako jedyny odgradzał ich od paskudztwa i brudu Harlemu. Zawsze zastanawiało go, dlaczego przodkowie wybrali właśnie to miejsce na postawienie swojej siedziby. Poza utrudnionymi dojazdami w dół wyspy i bezdomnymi, to miejsce nie miało do zaoferowania absolutnie nic. Nic poza restauracjami z chińskim żarciem i niekończącą się ilością sklepików z produktami do pielęgnacji kręconych włosów.

Jego nagie stopy zwisały bezwładnie z pokrytego szarymi poduchami wykuszu, a jego w połowie ukryte za kotarą ciało, zdawało się swoją bladością wtapiać w szarość za oknem. Sprane jeansy, które nosił zawsze wtedy gdy coś go trapiło, podwinął do kostek, dając szansę ranom na stopach na szybsze leczenie. Gruby, granatowy sweter otulał jego szerokie ramiona, dodając mu chłopięcego uroku. Efekt mógłby być nawet udany, gdyby nie fakt, że jego twarz pokrywały siniaki, których nie zgodził się zaleczyć. Jakby chciał codziennie w lustrze oglądać efekty tego, co uczynił. Jakby chciał codziennie się za to karać. Jasne, zimne światło opadało na jego poczochrane, ciemne włosy, podkreślając ostre rysy jego szczęki. Westchnął głośno i oparł głowę o ścianę i odchylił ją do tyłu, a końcówki włosów musnęły jego zmarszczone czoło. Gęste, czarne brwi złączyły się w jedną linię, gdy jego dłoń zacisnęła się na materiale swetra, tuż w okolicach serca.

- Tutaj jesteś – głos jego przyjaciela, po godzinach spędzonych w ciszy, wydawał się oburzającym wrzaskiem. Drgnął słysząc jego słowa. Jego dłoń natychmiast wyczepiła się z granatowego materiału. - Szukam cię od dobrej godziny. James kupił chińszczyznę.

- Pewnie znowu wyzywa, że to nie prawdziwa kuchnia syczuańska – odparł Fin beznamiętnie, nie otwierając oczu. Jego czoło wygładziło się, gdy oderwał myśli od tego, co gnębiło go w ostatnich dniach. Nadal się nie poruszył.

- Nie zastanawia cię nawet jak zdobył jedzenie? – Thomas spojrzał na niego ze złością, splatając ramiona na piersi, na kolejnej z jego wymyślnych koszul. Tego dnia była w motyle. Zielone i niebieskie motyle. Fin często zachodził w głowę skąd on je w ogóle brał.

- Nie za bardzo.

- Wyszedł z Instytutu.

- Nikt nie powiedział, że nie prawa tego robić.

- Fin – Thomas warknął nisko na przyjaciela, zmuszając go tym samym, by ten otworzył oczy i spojrzał mu w twarz. -  On wyszedł z Instytutu.

- Obawiasz się, że mógł odmrozić sobie...

- Zaatakowano go – coś drgnęło w twarzy Fina, a jego ciało napięło się niczym struna. - Znalazłem go dwie przecznice stąd, wykrwawiającego się na śniegu. Dopadły go nagi.

- Jakim cudem...

- Musiały znowu wypełznąć z kanału. Nie było nikogo na ulicach gdy go znalazłem. Absolutnie nikogo. Zabrały także jedzenie – Tom odgarnął jedną z kotar, za którą schował się przyjaciel i odsunął ją z jego drogi. - Wstawaj. Musimy zrobić zwiady – Fin dopiero teraz dostrzegł, że włosy przyjaciela były mokre od śniegu. Pachniał zimnym, wiosennym powietrzem. Śnieg za oknami wzmógł się jakby wiedząc, że będą zmuszeni wyjść w taką śnieżycę. Pogoda ostatnio stała się bardzo nieprzewidywalna.

- A co z Jamesem? - Tom spiorunował go spojrzeniem.

- Miło, że się zainteresowałeś. Żyje, choć nieźle oberwał po głowie. Myślę, że nawet nie wiedziały, że jest Łowcą. Dostrzegły starca na pustej ulicy i zaatakowały go z desperacji. Nie mają czym się żywić.

- I zabrały chińszczyznę, którą kupił? To musiała być czysta desperacja – rudzielec nawet nie zareagował na jego słowa. Jego przyjaciel ostatnio stał się nawet bardziej zgorzkniały. Widząc brak reakcji u przyjaciela, Fin jedynie zsunął się z parapetu i stanął prosto na nagich stopach i rozejrzał się po mieszczeniu w poszukiwaniu swojego pasa z bronią, którego rzucał gdzie popadnie. Thomas obrócił się do niego plecami, mrucząc coś pod nosem z dezaprobatą, kierując się w stronę wyjścia.

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz