20. Trzy propozycje.

87 11 0
                                    

Lizbeth nie potrafiła opanować drżenia swoich dłoni, gdy dwóch potężnie zbudowanych osiłków wyskoczyło na nich z zaplecza sklepu zielarskiego Pana Wong i siłą pragnęło zaciągnąć na tyły sklepu, które znała lepiej niż własną kieszeń. Wyrywając się im zawzięcie, nie potrafiła zdecydować, czy czekała ich kara za niekończące się kąśliwe komentarze, które posyłała z każdą wizytą w stronę oschłego staruszka, wielokrotną drobną kradzież czy prawdopodobne zrujnowanie sklepu z dwójką swoich przyjaciół. Nie zaprzątała sobie myśli, szarpiąc się i głośno wyrywając, Nocnymi Łowcami, którzy po raz kolejny pokrzyżowali jej plany. 

Skutecznie rozproszona desperackimi próbami ocalenia lewej ręki przed dekapitacją, zdała sobie sprawę z ich nagłej obecności o wiele zbyt późno. Mona, Ellias i wyjątkowo nadgorliwy, rudowłosy łowca rzucili się na starca, pozostawiając Liz na chwilę sam na sam z parą wpatrzonych w nią, zmęczonych, zielonych oczu. Leniwie oparty o gablotę ze słojami młody mężczyzna nie zadawał sobie sprawy z tego jak ją onieśmielał. Po raz kolejny zawsze pulsująca na jej łopatce rana uspokoiła się w jego towarzystwie. Jakby jego obecność była lekiem na jej zbyt szybko bijące serce. Na jej gust przyglądał się jej zbyt intensywnie, a ciekawski wzrok zbyt uparcie taksował każdy centymetr jej ciała. 

Zerwała się ze swojego miejsca, porywając z lady porzucony, ogromny tasak w momencie, w którym z zaplecza wypadło na nich dwóch, ogromnych pomagierów chińczyka. Znała ich i choć często porywcza i nierozsądna, trzymała się od nich z daleka. Nauczyła się tej rozwagi w brutalny sposób, gdy ponad rok temu za jej pyskowanie poważnie sprali ją na kwaśne jabłko. Dochodziła do siebie po tym zdarzeniu przez prawie dwa tygodnie. Widząc ją, uśmiechnęli się wyjątkowo lubieżnie, a jej coś nieprzyjemnie przewróciło się w brzuchu. 

– Uciekaj stąd – powiedziała swoim zwyczajnym, władczym głosem gdy jeden z mężczyzn rzucił się na siłujące się z Panem Wongiem wilkołaki. W oka mgnieniu zastąpił mu drogę znany już jej rudzielec, co w ogóle jej nie zaskoczyło. Odruchowo bronił tych, którzy tego potrzebowali, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Ich starcie było imponujące. Łowca świetnie radził sobie w walce w małych pomieszczeniach, wykorzystując sprytnie otaczające go sprzęty. Poczuła do niego nić sympatii gdy uderzył chińczyka celnie w szczękę za pomocą stojącej na ladzie złotej wagi. 

– Nie mam zamiaru – odparł uprzejmie i założył ramiona na swojej szerokiej piersi.

Finley przyglądał się poczynaniom swojego przyjaciela z lekkim rozbawieniem. Thomas przez wielu był bardzo mylnie oceniany. Zwykle łagodny w obejściu i wyjątkowo opiekuńczy, potrafił zamienić się w demona destrukcji, gdy tylko tego zapragnął. Był tego pewien gdy ujrzał jak po podłodze potoczyły się wysuszone na wiór ptasie gniazda. Panujący wokół chaos narastał, a sięgnął swojego punktu kulminacyjnego w momencie, w którym wysoki wilkołak wraz z drobną blondynką zostali ogłuszeni pyłem tojadu, a Thomas wylądował na ziemi, podduszany przez chińczyka na zrujnowanej, drewnianej podłodze. 

Pan Wong wyrwał się z uścisku przyjaciół Lizbeth i spojrzał na nią z dezaprobatą tak głęboką, że aż zrobiło jej się wstyd. Nie powstrzymało jej to jednak przed wyważeniem ponownie swojej broni w ręce i przyjęciu obronnej pozy, zasłaniając sobą ciało rannego łowcy. Spojrzał na nią kompletnie zaskoczony, a ona postanowiła to zignorować. Wiedziała, że to całe zamieszanie było jej winą i nie chciała, by i tak już pokiereszowany łowca, odniósł dodatkowe rany. Była mu winna życie i ten ciężar niemiłosiernie ją trapił.

– Spokój! – wrzask chińczyka rozdarł nagle przestrzeń sklepiku. – Dość! – dodał widząc kulących się na ziemi, wyjących z bólu przyjaciół Liz. – Rujnujecie mi biznes. 

– Chętnie zostawimy Was w spokoju – powiedziała blondynka ugodowo i wskazała dłonią z tasakiem na otaczający ich bałagan. – Dajcie nam chwilę, a wszyscy sobie stąd pójdziemy. 

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz